Lech Poznań bez skutecznego napastnika

Trener mistrzów Polski tłumaczył porażkę w Bazylei brakiem odpowiedniej siły w ataku. Dlaczego zatem pierwszego napastnika wpuścił na boisko dopiero na kwadrans przed końcem?

Szymon Mierzyński
Szymon Mierzyński
- Nie mieliśmy wystarczającej siły w ofensywie, by odrobić straty - mówił po rewanżu z FC Basel Maciej Skorża.

Tymczasem od 1. minuty na szpicy mistrza Polski zagrał Kasper Hamalainen. Fin jest pomocnikiem i zazwyczaj bywa wystawiany na pozycji rozgrywającego. Właśnie tam - jak pokazuje wiele wcześniejszych spotkań - Kolejorz ma z niego najwięcej pożytku.

Zgadza się z tym zresztą Sylwester Czereszewski, który również jest nieco zaskoczony decyzją trenera poznaniaków. - Hamalainen jest groźniejszy, gdy gra za napastnikiem, bo nieźle kreuje akcje - przyznał.
W środę zarówno Denis Thomalla, jak i Marcin Robak zaczęli spotkanie na ławce rezerwowych. Ten pierwszy pojawił się na murawie w 73. minucie, zaś były piłkarz Pogoni Szczecin dopiero w 84. Czy to błąd Macieja Skorży i nominalni atakujący powinni dostać szansę wcześniej?

Biorąc pod uwagę przebieg wcześniejszych meczów, a zwłaszcza statystyki, w pewnym sensie trudno się dziwić opiekunowi Lecha. Thomalla strzelił już wprawdzie dwie bramki dla Lecha, ale miewa też spore problemy ze skutecznością, o czym świadczy choćby fatalne pudło w pierwszym starciu z FC Basel (jeszcze przy stanie 0:0). Widać, że 22-latek - choć drzemie w nim niemały jak na polskie warunki potencjał - jeszcze nie do końca wprowadził się do zespołu.

Robak z kolei na razie nie prezentuje formy, jaką imponował w Pogoni Szczecin. W sześciu występach dla Kolejorza strzelił tylko jednego gola - w spotkaniu z Lechią Gdańsk (2:1) dopełnił formalności po fantastycznej zespołowej akcji w końcówce.

Czy wystawianie Hamalainena w ataku to zatem lepsza opcja? Maciej Skorża ma pewne podstawy, by zakładać, że tak. Już w ubiegłym sezonie zdarzały się mecze, w których Fin pojawiał się na szpicy i strzelał gole. Tak było choćby w domowej potyczce z PGE GKS Bełchatów (5:0) czy wyjazdowej z Koroną Kielce (2:2).

Sęk w tym, że po raz ostatni Hamalainen wystąpił w ataku 9 maja, gdy Kolejorz - w ramach 31. kolejki poprzednich rozgrywek - mierzył się na wyjeździe z Legią Warszawa (wygrał 2:1, ale bramki strzelali Darko Jevtić i Karol Linetty). Pytanie czy po trzech miesiącach - i to na tak ważny pojedynek jak w Bazylei - należało nagle wracać do ustawienia, które nie było ostatnio sprawdzane w praktyce.

Na St Jakob-Park Fin prochu nie wymyślił. Obserwatorom w pamięci najbardziej utkwiła zapewne sytuacja z 70. minuty, gdy 28-latek zbyt wcześnie wybiegł do piłki dośrodkowanej z prawego skrzydła, dał się złapać na spalonym i jeszcze fatalnie spudłował. Z lepszej strony pokazał się w defensywie. W pierwszej połowie - w dużym zamieszaniu po rzucie rożnym - w ostatniej chwili wybił piłkę spod nóg Michaela Langa.

Manewr taktyczny trenera Skorży zatem nie wypalił. Problem polega jednak na tym, że Thomalla i Robak na chwilę obecną również niczego Lechowi nie gwarantują. Właśnie dlatego szkoleniowiec decyduje się na zmiany i wciąż szuka optymalnego zestawienia (podobne problemy ma zresztą w obronie).

Czy rotacja w ataku to słuszne rozwiązanie? Zdaniem Sylwestra Czereszewskiego nie. - Trener powinien zdecydować kto jest numerem jeden w ataku i postawić albo na Denisa Thomalę, albo Marcina Robaka - stwierdził.

Na dodatkowe wzmocnienia w napadzie mistrza Polski się nie zanosi, zatem kibicom pozostaje liczyć, że któryś z napastników "odpali", bądź Maciej Skorża znajdzie inny sposób na skuteczniejszą grę swojej drużyny.

Znikome szanse Lecha Poznań na zmniejszenie kary? "Nie ma co liczyć, że UEFA się ugnie"

#dziejesiewsporcie: Zlatan byłby dumny. Jest następca genialnego Szweda?

Kto powinien grać w ataku Lecha?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×