Bełchatowianie mimo porażki nie składają broni
PGE GKS przegrał na własnym terenie aż 1:4 z Zawiszą Bydgoszcz i spadł na ostatnie miejsce w tabeli T-Mobile Ekstraklasy.
Marcin Olczyk
Podopieczni Kamila Kieresia do sobotniego spotkania podchodzili z wielkimi nadziejami. Nowy-stary szkoleniowiec zespołu już po kilku dniach pracy potrafił poprowadzić rozbitą wcześniej drużynę do spektakularnego zwycięstwa 4:2 w Chorzowie. Zarówno kibice jak i zawodnicy PGE GKS-u mogli więc liczyć, że w kolejnej serii spotkań będą w stanie rozprawić się na GIEKSA Arenie z zamykającym stawkę rywalem.
Ładna bramka Macieja Małkowskiego ostatecznie nic drużynie z Bełchatowa nie dała
Bełchatowianie pierwszego gola stracili już w 8. minucie meczu, kolejnego zaś ledwie chwilę później. Po przerwie potrafili wprawdzie zmniejszyć stratę, ale na zdobytą przez nich bramkę po godzinie gry rywal odpowiedział trafieniem już 180 sekund później! To zresztą nie był koniec kanonady przyjezdnych, bo w 66. minucie na 4:1 podwyższył superrezerwowy Zawiszy Jakub Świerczok, który moment wcześniej pojawił się na boisku.
- Trudno jest się podnieść po dwóch bramkach. Szybko zrobiło się 0:2 po błędach tak naprawdę całego zespołu i łatwo zdobytych przez Zawiszę golach. Próbowaliśmy się pozbierać. Wydawało się nawet, że jesteśmy w stanie, ale po strzelonej przez nas bramce zaraz straciliśmy kolejną. Później cokolwiek zrobić było już naprawdę ciężko - przyznaje autor honorowego tego dnia trafienia PGE GKS-u.