Jeśli to była "Gra o tron", to Semir Stilić był jak Lannister - spłacił swój dług
Jeśli niedzielny mecz na szczycie T-Mobile Ekstraklasy Legia Warszawa - Wisła Kraków (2:2) był zapowiadany jako "Gra o tron", to Semir Stilić był jak jeden z rodu Lannisterów.
26-latek, który przed laty był gwiazdą T-Mobile Ekstraklasy w barwach Lecha Poznań, gdzie już wcześniej prowadził go "Franz", wrócił do Polski po nieudanej półtorarocznej przygodzie z ukraińskimi Karpatami Lwów i tureckim Gaziantepsporze. Smuda przygarnął go do Wisły, a Bośniak gra przy Reymonta 22 za pensję, za którą wyjeżdżając latem 2012 roku z Polski, nawet by się nie obejrzał (ok. 8 tys. euro miesięcznie).
- Legia prowadziła 2:0 i to jest dobry wynik, ale też groźny, bo jak się traci gola na 2:1, to wkrada się panika. Wiedzieliśmy, że jeśli zdobędziemy pierwszą bramkę, to nawet w "10" będziemy mieli okazje, żeby wyrównać. O tym mówił nam trener w przerwie i tak się stało. W II połowie zagraliśmy tak, jak chcemy grać i tak powinniśmy grać przez pełne 90 minut. W każdym meczu brakuje nam czegoś, żeby od razu zacząć w dobrym stylu - komentuje Stilić.
Bośniak pokonał Dusana Kuciaka świetnym strzałem z rzutu wolnego, ale nie był to jednak przypadek. W środowym sparingu z Puszczą Niepołomice pomocnik Wisły trafił do siatki I-ligowca w niemal identyczny sposób: - Dużo ćwiczę uderzanie z rzutów wolnych, ale nie tylko ja, bo często w kilku zostajemy po treningach i nawet zakładamy się o to, kto lepiej wykona rzuty wolne. Dzięki Bogu wpadło do siatki też w meczu o punkty.
Remis na Legii może być dla Wisły kluczowym w walce o mistrzostwo Polski, ale przy Reymonta 22 wciąż unikają deklaracji o włączeniu się o gry o tytuł. - Idziemy od meczu do meczu. Wisła dopiero wraca na swoje miejsce i musimy ze spokojną głową podchodzić do każdego kolejnego spotkania. Myśli o mistrzostwie czy o tym, co będzie po sezonie, musimy zostawić z boku - mówi Stilić.