Historia przez duże "L", czyli Roberta Lewandowskiego droga na szczyt
Na naszych oczach pisze się historia. Robert Lewandowski zagra w najlepszej drużynie Europy z potencjałem na bycie najlepszą wszech czasów. Jego droga na szczyt to historia przez duże "L".
26-latek ma szansę zapisać się w historii światowego futbolu i być częścią drużyny, o której za kilkadziesiąt lat będą krążyć opowieści jak o węgierskiej Złotej Jedenastce Gusztava Sebesa czy Realu Madryt czasów Ferenca Puskasa i Alfredo Di Stefano, który w latach 1956-1960 pięć razy z rzędu wygrywał Puchar Mistrzów. Już teraz jednak "Lewy" zapisał się w historii polskiej piłki - jego transfer do najlepszej aktualnie drużyny Europy to sytuacja bez precedensu. Owszem, biało-czerwoni grali w wielkich klubach, wygrywali Puchar Mistrzów i Ligę Mistrzów, ale nigdy wcześniej nie zdarzyło się, by po Polaka sięgał aktualnie najlepszy zespół globu.
Myli się jednak ten, kto myśli, że transferem do Bayernu Lewandowski wszedł na salony. Zagościł na nich bowiem już w kwietniu minionego roku, kiedy wbił cztery gole Realowi Madryt, w pojedynkę demolując Królewskich w półfinale Ligi Mistrzów. Wygrał tym nie tylko awans do piłkarskiej arystokracji, ale też złotą czcionką wpisał się do księgi futbolu. 24 kwietnia 2013 roku przekroczył bowiem bariery, które do tej pory były nieosiągalne dla setek innych napastników: został pierwszym zawodnikiem w 20-letniej historii Ligi Mistrzów, który strzelił cztery gole w jednym meczu na poziomie półfinałów i pierwszym zawodnikiem w historii futbolu, który w jakimkolwiek meczu europejskich pucharów strzelił cztery gole madryckiemu Realowi. Po raz ostatni ktokolwiek zdobył cztery gole na tym poziomie europejskich pucharów w... 1960 roku. Tym kimś był wspomniany wcześniej, legendarny Węgier Ferenc Puskas.
Po tym występie będący bodaj najlepszym polskim piłkarzem w historii Zbigniew Boniek przekazał Lewandowskiemu palmę pierwszeństwa, ćwierkając na Twitterze: Oddaję "Lewemu" tytuł "bello di notte" ("piękny nocą"). Jak na scenariusz hollywoodzkiej produkcji przystało, droga Lewandowskiego na szczyt nie była jednak łatwa. Do happy endu prowadziła ścieżka usłana była potem, znojem, krwią, tragedią i niejednym rozczarowaniem.Przygoda "Bobka" - bo taki był pierwszy pseudonim Lewandowskiego – z piłką rozwijała się wzorcowo, ale w 2002 roku pojawiła się pierwsza przeszkoda. Mierzący dziś 185 cm wzrostu, zbudowany jak gladiator i przestawiający bez problemu roślejszych obrońców rywali "Lewy" długo był po prostu mikrusem. Z tego powodu zrezygnowano z powoływania go do kadry Mazowsza, stawiając na lepiej zbudowanego wówczas Daniela Mąkę, który – co ciekawe - dziś mierzy tylko 171 cm wzrostu.