Reprezentant Polski... skakał z pociągu i pobił milicjanta!

Marcin Ziach
Marcin Ziach

"Rispect" Pele

- Staliśmy w tunelu, obok nas Brazylia. Spiker wywoływał kolejno piłkarzy Canarinhos. Kiedy wywołał Pele, ten stadion oszalał. To było bożyszcze trybun, żywa legenda tego kraju.

- My wybiegliśmy w zwykłym europejskim stylu, całym zespołem. Mimo to, że graliśmy z najlepszym zespołem świata, na największym stadionie na świecie - na pewno nie przynieśliśmy Polsce wstydu. Przegraliśmy co prawda 1:2, ale Pele bramki nie strzelił. Ja sam miałem pewną satysfakcję, bo kilka pojedynków z nim udało mi się wygrać. Ale to był niezwykle ciepły człowiek. Nie prowokował. Podszedł do mnie kilka razy, poklepał po ramieniu mówiąc: "rispect, good defensor". Dziś tego już nie ma...

- Tak prawdę mówiąc, to do każdego zagranicznego wyjazdu trzeba było dokładać. Nigdy nie dostaliśmy żadnej premii reprezentacyjnej. Pocztówka kosztowała 2 dolary, trzeba było wysłać do prezesa klubu, do dyrektora kopalni, do sztygara. Ktoś nas musiał w końcu na te zgrupowania zwalniać. Zawsze to szło z naszej kieszeni.

Reprezentant-szmugler 


- W czasach głębokiej komuny o przewożeniu jakiejkolwiek sumy pieniędzy przez granicę nie było mowy. Zawsze na odprawie na lotnisku padało pytanie, czy masz jakąś dewizę. Każdy z nas odpowiadał, że nie, ale wiadomo, że każdy coś tam przewoził. Często dało się to odczytać z twarzy, ale celnicy rzadko robili problemy.

- Przemycaliśmy dolary w tubce pasty do zębów, albo w rączce od torby podróżnej. Każdy orał tak jak mógł, bo w Polsce wtedy nie można było liczyć na zbyt wiele. Kiedy miałeś dolary, to w "Pewexie" zawsze coś kupiłeś. Gra była warta świeczki.

Całował lepiej od Alaina Delona...

- Podczas innego reprezentacyjnego wypadu, do Francji, na specjalnie zaproszenie udaliśmy się do jednego z paryskich klubów. Tam oszaleliśmy, bo na scenę wyszły kuso ubrane panie i zaczęły tańczyć kankana. To było za tamtych czasów nie do pomyślenia. Po zakończeniu występu prowadząca zaprosiła na scenę dwóch piłkarzy. Poszedłem ja i Jacek Gmoch. Myśleliśmy, że to będzie jakiś wywiad, a one podwijają nam nogawki, biorą nas pod ramię i każą tańczyć!

- Szło nam całkiem nieźle. Ludzie na widowni szaleli. Jednogłośnie wygrałem ten konkurs i mogłem wybrać, jaką chcę nagrodę. Był do wyboru brelok z wieżą Eiffla, francuskie perfumy i jeszcze jakiś inny drobiazg. Wybrałem perfumy, które potem przywiozłem mojej żonie. Pachniała dzięki temu najlepiej w całym Zabrzu (śmiech). Potem jeszcze pani prowadząca podziękowała nam, były całuski, a na drugi dzień w prasie pojawiły się artykuły, że Oślizło całuje lepiej od Alaina Delon.

- Jestem w głębokim szoku, bo tej historii nie słyszałam i dopiero dziś się o tym dowiaduję. Szkoda, że nie wiem jak Delon całował, bo miałabym jakiś punkt odniesienia - zripostowała Helena Oślizło, żona legendarnego obrońcy.

- Ludzie na widowni sikali ze śmiechu. Dziewczyny szalały, a faceci zamiast patrzeć na nogi tańczących panienek patrzyły na umięśnione łydki naszych chłopaków. Było widać zazdrość w ich oczach - dodaje Zygmunt Anczok, reprezentacyjny kolega Stanisława Oślizło.

...grał jak Chopin

- Za młodu chodziłem do Szkoły Muzycznej, do klasy fortepianu. Często grywałem chłopakom na zgrupowaniach. Podczas jednego ze spotkań z Polonią daliśmy im koncert. Ja grałem, a chłopaki z Górnika śpiewali. Poszła cała wiązanka śląskich piosenek. Po widowni ruszył kapelusz, do którego ludzie wrzucali swoje datki.

- Po raz pierwszy nie musieliśmy do zagranicznego wyjazdu dokładać, choć wzbudziło to spore oburzenie wśród władz klubu. Mówili: "Jak to? Górnik żebrze o datki?!". Polonia szybko ich obawy zgasiła, wytłumaczono im, że to należy do tradycji.

Praska persona non grata

- Kiedyś toczyliśmy boje pucharowe z Duklą Praga. Pamiętam, że stoczyłem kilka pojedynków z najlepszym napastnikiem czeskiej drużyny Kucerą. Górnych piłek ze mną wygrać było nie w sposób, dlatego ilekroć on się starał, zawsze przegrywał. Za którymś tam razem poszedł zbyt agresywnie i zderzyliśmy się głowami. W efekcie napastnik Dukli musiał zejść z boiska z rozbitą głową.

- Rok później znowu los skojarzył nas z Duklą, która była naprawdę silnym europejskim zespołem. Mecz prowadził sędzia z NRD i w 3. minucie wyrzucił z boiska Musiałka. Pamiętam, że jak schodziliśmy na przerwę, to działacze z Czech biegli do sędziego i tłumaczyli mu: "Nie tego miałeś wyrzucić! Miał polecieć numer 3., Oślizło!". Kibice długo nie umieli mi tego zapomnieć i każdy mój kontakt z piłką kwitowali siarczystymi gwiazdami.

"
Z czarnym pracować nie będę!"

- Dzisiaj w Zabrzu gra Afrykanin, jest ulubieńcem trybun, a kibice nazywają go nawet "Prezesem" [Prejuce Nakoulma - przyp. red.]. Kiedy ja byłem prezesem Górnika, a drużynę prowadził Jasiu Kowalski chciałem mu dać na testy Nigeryjczyka. Pamiętam jego odpowiedź jak dziś. Zamyślił się na chwilę, a potem powiedział: "Heniu, znasz mnie. Wiesz, że ja nie jestem żadnym radykałem, ani rasistą. Ale z czarnym pracować nie będę!" - wspominał Henryk Loska, były prezes zabrzańskiego klubu.

Halba bronią na Duńczyków!

- Kiedyś graliśmy na Stadionie Śląskim mecz reprezentacji Polski z Danią. Pamiętam, że to była późna jesień, strasznie zimno, a w dodatku padał deszcz. Duńczycy lepiej radzili sobie w tych warunkach, ale do przerwy utrzymywał się bezbramkowy remis.

- Do szatni wróciliśmy skostniali z zimna. Najchętniej wrócilibyśmy do domu, ale trzeba było przecież jeszcze wyjść na drugą połowę. Szybko znaleźliśmy sposób na to, jak się rozgrzać. Ktoś rzucił: "Dawaj pół litra do herbaty!". Tak też zrobiliśmy, każdy z nas pociągnął po kilka łyków i wyszliśmy na boisko.

- Drugą połowę wygraliśmy 5:0... - wspomina mecz z 5 listopada 1961 r. Jan Kowalski, były kolega Oślizły z boiska.

Górnik i miasto Zabrze uczciły swoją ikonę

Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×