Bramka kuriozum pozbawiła Termalikę fotela lidera

Ruch Radzionków pokonał rewelacyjnie spisującą się w rundzie wiosennej Termalikę Bruk-Bet Nieciecza (1:0) po bramce kuriozum. Co tak naprawdę wydarzyło się w końcówce pierwszej połowy meczu przy Narutowicza?

Marcin Ziach
Marcin Ziach

Ruch Radzionków na własnym stadionie jest ekipą trudną do pokonania dla każdego. W rundzie wiosennej punkty przy Narutowicza traciły już m.in. Zawisza Bydgoszcz i Pogoń Szczecin. W środowym starciu pierwszej od ośmiu meczów ligowych porażki doznała pretendująca do walki o awans do T-Mobile Ekstraklasy Termalica Bruk-Bet Nieciecza.

Jedyną bramkę w tym meczu zdobył Adam Giesa, choć do trafienia samobójczego przyznaje się także Jakub Biskup. - To było praktycznie moje trafienie. Strzeliłem pierwszą w karierze bramkę samobójczą, a na dodatek przegraliśmy mecz. To dla mnie naprawdę gorzka pigułka - przyznaje pomocnik drużyny z Niecieczy.

Nie w samym trafieniu, a poprzedzającym go biegu wydarzeń rzecz. Mijała 34. minuta spotkania, kiedy Ruch wywalczył rzut rożny. W narożniku boiska leżał wówczas Giesa, który ucierpiał po starciu z jednym z rywali. Po krótkim rozegraniu kornera pomocnik radzionkowian jednak w cudowny sposób ozdrowiał i z okolic linii końcowej wkopnął piłkę po ziemi w pole karne Termaliki tak, że ta w gąszczu nóg zawodników obu drużyn wpadła do siatki obok nieporadnie interweniującego Sebastiana Nowaka.

- To ja strzeliłem tę bramkę. Było to trafienie z przypadku, bo skłamałbym, gdybym powiedział, że przymierzyłem. Zresztą i tak nikt by mi w to nie uwierzył - mówi ze śmiechem Giesa. - Bezpośrednio przed rzutem rożnym naprawdę dostałem po nogach i to nie było aktorstwo z mojej strony. Po prostu musiałem swoje przeboleć, a potem wstać i grać dalej. To mogło różnie wyglądać, ale nie był to żaden schemat - przekonuje pomocnik drużyny z Narutowicza.

Trafienie dla Ruchu obciąża też konto golkipera drużyny z Małopolski. Nowak kilka razy ratował w tym meczu niecieczańską drużynę przed utratą bramki, ale jego występ i tak jest oceniany głównie przez sytuację, w której skapitulował. - Straciliśmy frajerską bramkę. Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej takie coś mi się przydarzyło. To boli. Tym bardziej, że przez tę bramkę przegraliśmy ważny dla nas mecz - kiwa głową z niedowierzaniem doświadczony bramkarz Termaliki.

- Straciliśmy bramkę-kuriozum i przez to przegraliśmy mecz. Nie wyobrażam sobie jednak, żebyśmy tylko tym tłumaczyli swoją porażkę. Bramka dla przeciwnika padła, ale nie to było decydujące. Zaważyło o wyniku to, że po stracie bramki nie potrafiliśmy rywalowi odpowiedzieć, to był nasz największy mankament w tym meczu - podkreśla Dusan Radolsky, trener wicelidera zaplecza T-Mobile Ekstraklasy.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×