Na pewno nie zostanę w Grodzisku - rozmowa ze Zbigniewem Drzymałą, prezesem Groclinu Grodzisk Wlkp.

Zbigniewa Drzymałę spotkaliśmy w Grodzisku Wlkp. kiedy razem z przyjaciółmi grał w tenisa na kortach Groclinu. Sportowa koszulka, tenisowa rakieta i nieschodzący z ust uśmiech - tak na co dzień prezentuje się milioner z Grodziska Wlkp. Specjalnie dla portalu SportoweFakty.pl Drzymała zgodził się opowiedzieć o nieudanej fuzji ze Śląskiem, ewentualnej fuzji z Pogonią Szczecin oraz przyszłości jego najlepszych piłkarzy.

Sebastian Staszewski
Sebastian Staszewski

Sebastian Staszewski: Bierze pan pod uwagę całkowite zrezygnowanie ze sponsorowania piłki nożnej?

Zbigniew Drzymała: Na pewno nic nie trwa wiecznie, ale trudno byłoby się z tym pogodzić. Liczę, że przeniosę się do Szczecina. W Szczecinie mógłbym być prezesem klubu ze względu na małą odległość. Z Grodziska Wlkp. dwie godziny samochodem i byłbym w mieście. Mam nadzieję, że nie będę zmuszony do wycofania się z futbolu.

Po nieudanej fuzji ze Śląskiem Wrocław pojawiły się u pana takie myśli?

- Nie, choć byłem bardzo zdenerwowany. Do tego przedsięwzięcia przygotowaliśmy się bardzo długo, ale władze miasta zachowały się bardzo niepoważnie. Oszukano mnie i z tego powodu jestem bardzo zbulwersowany. Tak nie zachowują się dorośli ludzie. Miałem nadzieję, że wszystko odbędzie się zgodnie z zasadami biznesu, ale miasto na ostatniej prostej zmieniło decyzję. Ja już się nie będę tym martwić. Sprawą zajęli się moi prawnicy i to oni będą walczyć o odszkodowanie.

Zdecydowanie przeciwko fuzji opowiadali się wrocławscy kibice. Mówili oni jasno: nie chcemy Drzymały i jego europejskich pucharów.

- Kibice Śląska po prostu mnie nie chcieli, zdawałem sobie z tego sprawę. Na meczu z Lechią Gdańsk pokazali swoją siłę urządzając bitwę z policją i niszcząc część sektora. Widocznie takim zachowaniem chcieli mi pokazać ile oni mogą i jaką mają destrukcyjną siłę. Ale nie tak poważna osoba przekonuje do swoich racji. Ja jestem człowiekiem kompromisu. Zdaję sobie sprawę, że czasem, aby coś zbudować trzeba coś zburzyć, aby zrobić dwa kroki do przodu czasem trzeba zrobić krok do tyłu. Do kibiców jednak nie mam pretensji. Na koniec podaliśmy sobie rękę.

Nie obawia się pan, że kibice Pogoni zdecydują się na podobny krok i zrobią wszystko, aby zapobiec fuzji?

- Chcę z nimi rozmawiać. Przedstawiciele kibiców Śląska byli w swoich twierdzeniach przynajmniej konstruktywni. Byli w stanie pewne rzeczy zaakceptować. Wyczuwam, że części kibiców Pogoni niekoniecznie chodzi o ideały, ale o inne rzeczy. Jest to mała grupa. Mają oni pewien procent swoich udziałów w klubie, a w nowym układzie mieliby zdecydowanie mniej do powiedzenia. I tu zaczynają się problemy. Ten ruch, jaki ma zostać poczyniony, czyli awans z drugiej ligi do ekstraklasy kibicom nie odpowiada. Wcześniej jednak kibice nie mieli nic przeciwko temu, aby awansować bezpośrednio z B-klasy do IV ligi. Tamto było akceptowalne, a to już nie. Wyraźnie widać, że to nie chodzi o żadną ideologię, ale o coś innego.

Czego więc oczekują kibice Pogoni, aby zgodzić się na fuzję?

- Mówią na przykład o wychowaniu młodzieży, o moralności. Więc ja im zaproponowałem, żeby się tym zajmowali. Żeby zajęli się udziałem w rozgrywkach Młodej Ekstraklasy. Mieli okazję, aby pokazać, że im zależy. Oni powiedzieli jednak, że nie są od tego.

Jak ocenia pan szansę na połączenie się z Portowcami?

- Nie wiem. Najchętniej chciałbym porozmawiać o przyszłości nie ze stowarzyszeniami kibiców, ale z samymi kibicami. Skonfrontować to z nimi. Sondaże, które przeprowadzają media w Szczecinie mówią, że fuzji chce około 70 proc. kibiców. Z kimkolwiek w Szczecinie rozmawiam, to zapewnia mnie, że chce tego połączenia. Taksówkarz, którego nie znam mówi: panie, może wreszcie będzie duża piłka. A kibice ze stowarzyszenia zasłaniają się ideologią i blokują połączenie.

Sondaże podają również, że ponad 80 proc. kibiców warszawskiej Legii chciałoby prowadzić doping a jednak tego dopingu nie ma. Całą "władzę" posiadają stowarzyszenia i pośrednio to one generują zachowanie kibiców.

- Wiem o tym. Trzeba mieć do takich rozmów dużą dozę cierpliwości i przekonania. Mam nadzieję, że czas pewne rzeczy załagodzi. Jak drużyna będzie wygrywać, to kibice będą na Pogoń inaczej patrzeć. I sądzę, że wreszcie zaakceptują nową formę klubu.

W wypadku niepowodzenia bierze pan pod uwagę inną opcję niż Szczecin?

- Czas mam do 11 lipca. Muszę podjąć decyzję w ciągu najbliższych dni. Jest to trochę niezręczna sytuacja, bo wszyscy myśleli, że będzie nowy Śląsk. Wszystko było daleko posunięte a stało się jak się stało. Było to niepoważne. To mi przede wszystkim zabrało czas. Na tej nieudanej fuzji straciłem aż pół roku. Oprócz Szczecina mam kilka innych propozycji. Tamte fuzje jestem w stanie przeprowadzić w ciągu dwóch dni. Nie chcę komentować, z jakich miast są te oferty. Wiem jedno, na pewno nie zostanę w Grodzisku Wlkp.

Gdyby jednak połączenie obu zespołów stało się faktem, co stanie się z tą wspaniałą bazą treningową, jaka wybudowana została w Grodzisku Wlkp.?

- Mam dwie oferty z dużych, poważnych firm. Są to firmy wyspecjalizowane w gospodarowaniu tego typu obiektów.

W Groclinie decydował pan prawie o wszystkim. W Szczecinie również byłby pan najważniejszą postacią w klubie?

- Miałbym na pewno kogoś do pomocy z tamtego środowiska. Obecni prezesi są tym zainteresowani.

We Wrocławiu Śląsk miał walczyć o Ligę Mistrzów. Podobne plany wiąże pan w przyszłości z Pogonią?

- Gdzie nam do Ligi Mistrzów z budżetem 10 milionów złotych? Nie żartujmy. Najpierw zróbmy tam budżet na miarę Groclinu.

Budżet nowego klubu pokryje pan w całości z własnej kieszeni czy będzie on rozłożony również na miasto Szczecin?

- Jest deklaracja prezydenta miasta i marszałka, że są w stanie zmobilizować do finansowego wysiłku duże firmy i Urząd Miasta. Myślę, że około 40 proc. budżetu zapewniałoby miasto. Ciągle rozmawiamy w realiach wirtualnych, ale jest czymś logicznym, że tak duże środowiska są w stanie pewne kwoty zapewnić. Jeżeli będziemy mieli poparcie polityczne to będzie dobrze. Kibice na pewno się znajdą. Powtórzę to kolejny raz. Szczecin to wspaniałe miasto na piłkę nożną.

Więc jakie cele miałaby ta nowa drużyna?

- Na początek, jako cel obralibyśmy zintegrowanie środowiska. Zawsze po takich ruchach jest małe zamieszanie więc musielibyśmy wszystko uspokoić. Później trzeba zbudować odpowiednią drużynę. Trzeba pamiętać, że tam jest czwarta liga, więc nie ma gwiazd i zawodników, którzy z marszu wzmacniają drużynę. Ale wierzę, że kadra będzie silna. Już kilku piłkarzy urodzonych w Szczecinie a grających w innych częściach Polski zadeklarowało chęć gry w Pogoni. Edi Andradina z Korony w Szczecinie ma żonę i dziecko, Olo Moskalewicz, Maciej Stolarczyk czy Łukasz Trałka. Ci zawodnicy chcieliby znów zagrać w Szczecinie. Takie mam sygnały od panów z Pogoni. Będziemy obserwować też piłkarzy z obecnego zespołu.

Czym przyciąga pana Szczecin? Wrocław miał do zaoferowania nowy stadion, grunty natomiast stadion Pogoni nadaje się jedynie do renowacji.

- Jest za to podpisana umowa mówiąca o planach budowy nowego stadionu, który pomieści 35 tys. kibiców. Zauważmy też, że w północno - zachodniej części Polski nie ma dużej piłki. Jeżeli Pogoń zagra w ekstraklasie, to kibice naturalnie będą przychodzić żeby oglądać spotkania. W Wielkopolsce jest Lech, na Podlasiu Jagiellonia a w Pomorskim jest Pogoń. W takim miejscu naprawdę da się zrobić wielką piłkę. Duży stadion i porządnie prowadzony klub dzięki kibicom będzie miał wspaniałe warunki do rozwoju.

Czołowi piłkarze Groclinu na pewno otrzymają ciekawe oferty transferowe. Nie będzie robił pan przeszkód, aby najlepsi zawodnicy opuścili Grodzisk?

- Na razie oferty jakie dostaliśmy, czyli chęć kupienia piłkarzy za pół darmo od razu odrzucamy. Jeżeli pieniądze będą nas satysfakcjonować, to nie będę chłopaków trzymać na siłę. Takie zagrożenie, że zawodników wykupią inne kluby istnieje zawsze. Przytoczę przykład Pance Kumbeva, bo miał on w kontrakcie wpisaną sumę 150 tys. euro i menedżerowie nie chcieli tego zapisu zmienić. Kiedy przychodził do nas, to ta kwota wydawała się być dobra. Rozegrał jednak dobry sezon i cena poszła do góry. Kumbev miał klauzulę i Legia zapłaciła te pieniądze. Pance ma jednak wahania formy. Kiedyś przecież wysłaliśmy go nawet do rezerw. Widać podziałało to na niego motywująco (śmiech).

Rzadko sprzedaje pan piłkarzy do innych polskich klubów. Mila odszedł do Austrii Wiedeń, Niedzielan do Heerenven a Kriżanac do rosyjskiego Zenitu. To polityka transferowa Groclinu?

- Polskie kluby nie kupują piłkarzy za poważne pieniądze. Raczej starają się kupować okazjonalnie. Tak jak w przypadku Kumbeva. Ja też staram się w Polsce kupować tanio. Ivicę Kriżanaca kupiłem z Górnika Zabrze w dodatku do Niedzielana, Zahorskiego kupiłem za 30 tys. a sprzedałem za 700 tys., Milę kupiłem też za grosze a sprzedałem za trzy miliony euro. Kolejny przypadek to Radek Majewski, Sebastian Przyrowski. Płaciłem za nich jak za czapkę gruszek. Jak się przeprowadza wiele transferów, to zawsze kilka będzie trafionych.

Jednak za Filipa Ivanowskiego wyłożył pan aż 700 tys. euro. Do dziś ten piłkarz nie spełnił oczekiwań. Było warto płacić za niego tak dużą sumę?

- W jego wypadku kupiliśmy go za mniejszą kwotę, ale w przypadku sprzedaży do innego klubu musielibyśmy pewną część zapłacić jego byłemu zespołowi. W lidze Filip strzela po cztery, pięć bramek. On jest jednak bardziej ofensywnym pomocnikiem niż napastnikiem. Pomocnik z kilkoma bramkami, wieloma asystami i dobrą grą nie może być nietrafionym transferem. Kiedy oglądałem jego grę na kasecie widziałem, że brakuje mu szybkości. Widziałem w nim jednak inne walory. Z dyrektorem Fajferem decydujemy, jakich piłkarzy Groclinowi potrzeba i Ivanovski był wśród nich.

Jest pan przekonany, że ten sezon był ostatnim sezonem Groclinu w Grodzisku Wielkopolskim?

- Tak. Podjąłem tą decyzję półtora bądź rok temu. Nie chcę już zmieniać tego co zdecydowałem.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×