Bracia Gancarczykowie jeszcze "odpalą"?

Kiedyś Janusz i Marek Gancarczyk brylowali w Śląsku Wrocław. Ten pierwszy po odejście z Wrocławia w żadnej drużynie na dłużej nie przebił się do podstawowego składu. Teraz jeden jest bez klubu, a drugi go szuka, bo w Śląsku już go nie chcą.

Artur Długosz
Artur Długosz

Marek i Janusz Gancarczykowie, bo o nich mowa, swoje pierwsze piłkarskie szlify zbierali w Oławie, w barwach miejscowego MKS-u. Głośno o nich zrobiło się w momencie, gdy trafili do II-ligowego wówczas Górnika Polkowice. Koszulkę polkowickiego zespołu jako pierwszy założył rok starszy, Marek. Z początku nieśmiały, skryty, szybko zaaklimatyzował się w nowym zespole i zdobył sympatię kibiców. Po dwóch latach dołączył do niego Janusz i to właśnie oni wspólnie z Kamilem Witkowskim stanowili o sile ofensywnej Górnika. Ich dobra gra została dostrzeżona m.in. przez Ryszarda Tarasiewicza, który myślał nawet o sprowadzeniu ich do Jagiellonii Białystok. W międzyczasie pojawiały się informacje o rzekomych ofertach z Odry Wodzisław i Cracovii. Po karnej degradacji polkowickiego klubu, obaj jednak postanowili pozostać na Dolnym Śląsku i reprezentować barwy wrocławskiej drużyny.

Z obydwoma piłkarzami wiązano spore nadzieje. Ci początkowo mieli problemy z grą w pierwszym składzie, ale potem rzeczywiście pokazali, że są nietuzinkowymi zawodnikami i w końcu z drużyną z Wrocławia, prowadzoną przez "Tarasia" awansowali do Ekstraklasy.

W niej brylował zwłaszcza Janusz. Marek często zmagał się z poważnymi kontuzjami, ale o tym później. Po skrzydłowego WKS-u, który popisywał się przebojowymi rajdami zaczęły się zgłaszać inne drużyny. Jemu dodatkowo kończył się kontrakt. - Mam nadzieję, że na wiosnę zagram we Wrocławiu. Jak podpiszę kontrakt to będę w Śląsku, jak nie podpiszę to widocznie się nie dogadam i moje losy potoczą się inaczej - mówił Janusz w grudniu 2009 roku. Był wówczas reprezentantem Polski.  Z wrocławianami piłkarz się jednak nie dogadał. Swoje do sprawy dorzucił menadżer i stało jasne - Janusz dłużej we Wrocławiu nie zostanie. Trafił do Polonii Warszawa w której dzieli i rządzi Józef Wojciechowski. Początkowo miał przenieść się tam dopiero po zakończeniu sezonu, ale Tarasiewicz od razu stwierdził, że piłkarz może co najwyżej biegać po parku, bo z pierwszą drużyną, ani z Młodą Ekstraklasą trenować nie będzie. Ostatecznie jednak oba kluby się dogadały. Gancarczyk później na łamach prasy mówił, że w Śląsku czuł się niedoceniany, a nowa umowa złożona przez Śląsk była nie do zaakceptowania.

Polonię prowadził wtedy Jose Maria Bakero. Gdy piłkarz przyjechał później z Czarnymi Koszulami na Oporowską został przez fanów WKS-u wygwizdany. - Wygwizdali jacyś co chyba nigdy nie byli na meczu Śląska, jak ja grałem. Nie wiem dlaczego tak zrobili - mówił w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl. Polonia nie grała jednak tak, jak wymagał od niej jej właściciel. Zwalniał trenerów, a Gancarczyk grał coraz mniej. - Nikt nie przewidywał, że tak się potoczy to wszystko. Przyszedłem do Polonii z myślą, że jest dobry trener Bakero. Na początku wszystko układało się po mojej myśli, jednak wiadomo jaka stała się Polonia, gdzie trenerzy zmieniali się jak rękawiczki. Nie u każdego miałem miejsce. Na pewno nabrałem trochę doświadczenia, bo siadłem na ławce i to mnie trochę nauczyło, że nie zawszę będę grał w pierwszym składzie tak, jak to bywało w Śląsku. Trochę się nauczyłem, ale nie rozegrałem zbyt dużej ilości meczów - wyjaśniał piłkarz.

- U trenera Bakero w większości grałem, u Pawła Janasa też na początku grałem, później różnie bywało. U Theo Bossa też to było różnie. Wchodziłem z ławki, grałem w pierwszym składzie - tak na zmianę. Później chwilę był trener Stokowiec to zagrałem z 20 minut. Trener Zieliński dał mi tak naprawdę tylko 30 minut w jednym meczu - dodał.

Stało się więc jasne, że Janusz Gancarczyk z Polonii odejdzie. To, gdzie trafił, zszokowało wszystkim. Nowym pracodawcą pochodzącego z Oławy piłkarza zostało... KGHM Zagłębie Lubin. - Jestem tam gdzie mnie chcą, a nie tam, gdzie sentyment. Nie miałem za bardzo propozycji. Najkonkretniejsza była z Zagłębia i ją wybrałem. Trener mnie chciał także to jest najważniejsze - wyjaśniał zawodnik.

Problem jednak w tym, że tego piłkarza nie przyjęli zbyt miło kibice Miedziowych. - - Pochodzę z Oławy, gdzie jest fan club Śląska. Mam kolegów kibiców Śląska, sam mogę powiedzieć, że też jestem kibicem Śląska. Ci co mają wiedzieć dlaczego przeszedłem do Zagłębia to wiedzą, bo z nimi rozmawiałem. To jest mój zawód i przyszedłem się rozwijać. Gram teraz dla Zagłębia i będę chciał prezentować się jak najlepiej - zaznaczył skrzydłowy po podpisaniu kontraktu. Z klubem z Lubina związał się trzyletnią umową. Miedziowi nie zapłacili za niego ani złotówki, ponieważ rozwiązał on swój kontrakt z Polonią Warszawa.

Od Gancarczyka na starcie wymagano więc zdecydowanie więcej niż od innych. Problem był jednak taki, że lubinianie w T-Mobile Ekstraklasie prezentowali się fatalnie. Gromy spadały też na samego Gancarczyka. W meczu ze Śląskiem Wrocław na boisku występował on w koszulce bez herbu Zagłębia. To był oczywiście przypadek, bo ten oderwał się we wcześniejszym spotkaniu. Ktoś czegoś nie dopatrzył i piłkarz w meczu z znienawidzonym przez kibiców z Lubina Śląskiem zagrał bez herbu. Padło akurat na tego, którego wielu utożsamia właśnie z drużyną z Wrocławia. Nie pomogło to, że po jego akcji lubinianie strzelili bramkę, bo Zagłębie cały mecz przegrało 1:5.

Do przerwy zimowej klub z Lubina zbytnio nie poprawił swojej gry i rok 2011 zakończył na ostatniej pozycji w tabeli. Wiadomo było, że w Lubinie dojdzie do czystek. I takie się też nastąpiły, a jedną z ich ofiar był właśnie Janusz Gancarczyk, który wraz z Błażejem Telichowskim, Dominykasem Galkeviciusem i Maciejem Małkowskim został odsunięty od składu przed meczem z Lechem Poznań. Teraz w drużynie ostał się jedynie Małkowski. Pozostała trójka w Lubinie nie ma już czego szukać. Tak dobiegła końca przygoda Janusza Gancarczyk z KGHM Zagłębiem Lubin.

Zagłębiu w tym sezonie wyraźnie nie szło Zagłębiu w tym sezonie wyraźnie nie szło

Marek Gancarczyk w przeciwieństwie do swojego brata od momentu transferu z Polkowic nie ruszał się z Wrocławia. Miał on różne momenty w Śląsku. Wiele oczekiwano od nim po tym, jak ze Śląska do Legii odszedł Krzysztof Ostrowski. I rzeczywiście, w meczu z Polonią Bytom starszy z braci Gancarczyków zanotował trzy asysty. - Jestem pomocnikiem, obym dogrywał piłki partnerom, żeby oni strzelali. Jeżeli mi się uda strzelić bramkę, to będę się jeszcze bardziej cieszył - mówił zadowolony piłkarz w marcu 2009 roku. Po drugim wiosennym meczu chwalił go Ryszard Tarasiewicz. - Myślę, że z meczu na mecz nabierze większej pewności - komentował szkoleniowiec. Wszystko układało się dobrze do momentu w którym piłkarz doznał kolejnej kontuzji. Stało się to w potyczce z Koroną Kielce, 19 września 2009 roku. Diagnoza była brutalna - zerwane więzadła poboczne i uszkodzone więzadła krzyżowe w prawym kolanie. Wiązało się to z długą przerwą z kontynuowaniem kariery. Piłkarza z drużyny z Wrocławia nie wyrzucono nawet i wtedy, gdy zaczęło być o nim głośno w związku z aferą korupcyjną. - Dla mnie Marek to w pewnym sensie ofiara systemu, wciągnięta w korupcyjną machinę w młodym wieku - tłumaczył Piotr Waśniewski, prezes WKS-u.

Rozbrat skrzydłowego Śląska z piłką trwał niemal 8 miesięcy. Wrócił do gry podczas spotkania z Wisłą Kraków w kwietniu 2010 roku. Swoje zdrowie Gancarczyk zawierzył krakowskiemu fizjoterapeucie, Filipowi Pięcie, którego piłkarze w Polsce nazywają "Chirurgiem bez skalpela". - Rehabilitowałem się u Filipa Pięty, który mi bardzo pomógł. Dzięki niemu wróciłem najszybciej, jak mogłem - wyjaśniał. Powrót Gancarczyka do gry zbiegł się z inną wesołą dla niego nowiną. Po długich negocjacjach i przedłużającym się okresie niepewności w sprawie swojej przyszłości we wrocławskim klubie, przedłużył on kontrakt z WKS-em - do czerwca 2012 roku. - Ostatnie miesiące były dla mnie bardzo ciężkie. Wszystko przez poważną kontuzję. Na szczęście trener i prezes cały czas mnie zapewniali, że mimo kontuzji i kończącego się kontraktu nadal widzą mnie w Śląsku - podkreślał zadowolony piłkarz.

Później w Śląsku nastała jednak era Oresta Lenczyka. W pewnym momencie ten doświadczony szkoleniowiec, w potyczce z sparingowej z Bohemiansem 1905 Praga tego znanego z walorów ofensywnych zawodnika wystawił na prawej stronie defensywy. - Kilka razy mi się zdarzyło grać na tej pozycji, ale było to jeszcze w trampkarzach MKS-u Oława. Od tamtej pory byłem ciągle przesuwany do przodu - komentował zawodnik. Piłkarz potem dostawał coraz mniej szans na grę. - Chciałbym grać regularnie w pierwszym składzie. Trzeba zapytać trenera czy on w ogóle będzie mnie widział w drużynie czy nie. Ja staram się pracować jak najlepiej na treningach i tyle. Wszystko zależy od trenera Lenczyka. Jeżeli on nie będzie mnie widział w składzie, a pojawią się jakieś oferty to nie wiem, trzeba będzie chyba pójść tam, gdzie jest większa szansa gry - mówił piłkarz pod koniec 2010 roku. Został w Śląsku. W rundzie wiosennej w 2011 roku regularnie pojawiał się w składzie, na boisku zazwyczaj przebywał od pierwszej minuty. Bramek jednak nie strzelał.

Jesień w sezonie 2011/2012 była już jednak zupełnie inna. Marek Gancarczyk co prawda wystąpił w pierwszym spotkaniu w eliminacjach do Ligi Europejskiej z Dundee United, lecz potem zaczął grywać coraz mniej. W T-Mobile Ekstraklasie rozegrał zaledwie trzy mecze i to nie w pełnym wymiarze czasowym. Wiele razy nie łapał się nawet do kadry meczowej. Strzelił tylko jednego gola, ale i tak tylko w Młodej Ekstraklasie. Zimą stało więc jasne, że piłkarz, któremu za pół roku kończy się kontrakt w klubie, raczej z zespołem z Wrocławia się pożegna. - Oficjalnie już mogą inne kluby ze mną rozmawiać - mówił w styczniu tego roku. Zainteresowanie nim ponoć wyrażały różne kluby. - Są to drużyny z Ekstraklasy i z zagranicy - wyjaśniał sam główny zainteresowany.

- Jestem trochę tutaj w Śląsku i jeżeli się pojawi jakaś konkretna oferta to trzeba będzie odejść. Nie wiem jakie jest nastawienie co do mojej osoby u trenera, ale... Trzeba się spytać trenera czy on będzie mnie jeszcze tutaj chciał. Na 90 procent będę musiał odejść z klubu - powiedział portalowi SportoweFakty.pl Marek Gancarczyk przed wyjazdem na obóz do Spały.

Piłkarz do Spały pojechał, potem zagrał w dwóch sparingach WKS-u i... wszystko wskazuje na to, że na tym jego przygoda w Śląsku dobiegła końca. Na zgrupowanie Śląska Wrocław na Cypr starszy z braci Gancarczyków już się nie udał. Od klubu z Wrocławia dostał wolną rękę w poszukiwaniu nowego klubu. Wszystko wskazuje zatem na to, że zmieni pracodawcę. Nieoficjalnie mówi się, że interesują się nim kluby z Wysp Brytyjskich.

Marek Gancarczyk w sparingu z Termalicą Bruk-Bet Nieciecza. Jeden z jego ostatnich występów w barwach Śląska? Marek Gancarczyk w sparingu z Termalicą Bruk-Bet Nieciecza. Jeden z jego ostatnich występów w barwach Śląska?

Jak potoczą się dalsze losy braci Gancarczyków? Tego nie wie nikt. Talentu na pewno nie można im odmówić. Wydaje się, że karierę młodszemu pokrzyżowało to, że w kluczowym momencie odszedł ze Śląska. Drugi zmagał się natomiast z licznymi kontuzjami. Czy jeszcze zobaczymy ich przebojowe rajdy skrzydłami na boiskach T-Mobile Ekstraklasy? Tego nie da się wykluczyć. Chętnych na ich zatrudnienie zapewne kilku się znajdzie. Czy razem zagrają jeszcze w jednym klubie? - Ja pójdę w swoją stronę, a Janusz pewnie w swoją. Każdy jest kowalem swojego losu - skomentował Marek Gancarczyk. Co się z nimi stanie to już czas pokaże. Być może jeszcze zaistnieją w poważnej piłce nożnej, a na sam koniec kariery wrócą do rodzinnej Oławy, by wraz ze swoimi braćmi reprezentować barwy lokalnego klubu. W końcu, każdy jest kowalem swojego losu...

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×