Vuk Sotirović: Przełamanie da mi zastrzyk pozytywnej energii
Trzech meczów potrzebował Vuk Sotirović, aby wpisać się na listę strzelców w barwach Pogoni i przerwać trwającą od listopada niemoc strzelecką. Gol Serba zadecydował o wygranej szczecinian z Sandecją, choć gospodarze drżeli o wynik do ostatnich minut. - Przez dłuższy czas nie grałem i było to widoczne od początku mojej przygody w Pogoni. Wierzę, że teraz nabiorę pewności - opowiadał napastnik.
Sebastian Szczytkowski
Zakontraktowany latem Vuk Sotirović miał spory udział w sobotniej wiktorii Portowców nad Sandecją, zespołem prowadzonym przez byłego piłkarza i trenera Pogoni, Mariusza Kurasa. Urodzony w Belgradzie napastnik błysnął dobrą dyspozycją szczególnie w pierwszej odsłonie, gdy raz po raz absorbował obronę przyjezdnych. Na efekty nękania defensywy nowosądeczan nie trzeba było długo czekać. W 28. minucie Jano Frohlich nieprzepisowo powstrzymywał Sotirovicia w polu karnym i arbiter bez wahania wskazał na jedenasty metr. - Karny należał się bez dwóch zdań. Futbolówka leciała w moim kierunku, a obrońcę przyjezdnych ona kompletnie nie interesowała. Trzymał mnie obiema rękami, a upadając jeszcze uderzył mnie kolanem w głowę - tłumaczył po ostatnim gwizdku Serb.
Do wykonania jedenastki podszedł Edi Andradina, ale fatalnie spudłował, trafiając piłką w słupek. Portowcy musieli zatem jeszcze poczekać na swojego gola, ich starania zostały ostatecznie nagrodzone w 43. minucie za sprawą właśnie Sotirovicia. Znany na polskich boiskach napastnik przepchnął w polu karnym dwóch obrońców i w sytuacji oko w oko z Markiem Koziołem nie pozwolił sobie na pomyłkę. - Zawsze walczę do końca i nie odpuszczam. Czasami brakuje siły, ale w tej sytuacji nie mogłem zrezygnować - opowiadał.
Druga część meczu nie toczyła się już pod wyraźne dyktando Pogoni, do głosu doszli stłumieni do przerwy gracze Sandecji. Przyjezdni zwietrzyli swoją szansę na wyrównanie i ruszyli do przodu, dzięki czemu pojawiła się szansa szczecinian na kontrataki. W kolejnych sytuacjach strzeleckich odnalazł się Sotirović. - Faktycznie miałem kilka szans na zdobycie kolejnych goli. Po przerwie nieczysto uderzyłem piłkę i zatańczyła ona na poprzeczce. Wcześniej, mogłem dobić strzał Ediego, który także ostemplował poprzeczkę. Kilka razy przeszkodził mi sędzia, gdyż podnosił chorągiewkę w kontrowersyjnych okolicznościach. Mateusz Lewandowski mógł parę razy dograć mierzone podania, ale jego trzeba zrozumieć. To młody chłopak, głodny gry i goli. Nie mam niczego za złe - komentował po ostatnim gwizdku Sotirović.