W tym artykule dowiesz się o:
Doświadczony szkoleniowiec przy Konwiktorskiej nie mógł skorzystać z usług dwóch liderów swojego zespołu: Sebastiana Mili i Przemysława Kaźmierczaka, a w lot do stolicy nie zabrali się także Dariusz Sztylka i Łukasz Gikiewicz. Lenczyk do gry w środku pola desygnować musiał debiutującego w ekstraklasie Roka Elsnera, Słoweńca wspierał Piotr Ćwielong, a w ataku biegał nominalny pomocnik, Łukasz Madej. Gospodarze mieli więc solidne podstawy do tego, by czuć się pewnie i oczekiwać piątego z rzędu ligowego zwycięstwa.
- Już na pierwszej odprawie uczulałem ich, aby się nie sugerowali osłabieniami Śląska - tłumaczy szkoleniowiec Czarnych Koszul, Jacek Zieliński, wskazując na to, że brak Mili i Kaźmierczaka wcale atutów wrocławskiej drużyny nie zniwelował. - Jak było widać, absencje wcale nie zdezorganizowały gry obronnej Śląska. Aby w ogóle mówić, że będzie ich brakować, powinniśmy byli najpierw przełamać defensywę Śląska, a to nam nie wyszło. Wiadomo, że wówczas ten mecz mógłby wyglądać zupełnie inaczej - przekonuje 50-letni trener.
Czy więc szkoleniowiec stołecznej drużyny żadnych oznak lekceważenia dla przeciwnika wśród swoich zawodników nie dostrzegł? - Być może ktoś miał takie myśli w głowie, ale jeszcze w szatni próbowaliśmy trzymać to wszystko na krótkiej gumce, aby oddalić myślenie o tym, że rywale przyjeżdżają osłabieni - wyjaśnia Zieliński, porażkę tłumacząc przede wszystkim zacną postawą wrocławskiego zespołu. - Z ciężkiej sytuacji wybrnęli obronną ręką i za to wielkie słowa uznania dla drużyny i trenera. Z kolei nasza mądrość powinna polegać na tym, aby Śląsk nas nie zaskoczył. To się jednak nie udało i trzeba uderzyć się w pierś.
Na ile więc Wojskowi mecz wygrali, a na ile przegrali go piłkarze Czarnych Koszul? - Śląsk zagrał bardzo solidnie w obronie i z tym się przed meczem liczyliśmy. Natomiast my nie zaprezentowaliśmy tego, co sobie zakładaliśmy i pokazywaliśmy choćby w poprzednich meczach - tłumaczy Zieliński. - Przede wszystkim za wolno rozgrywaliśmy piłki od tyłu, nie było żadnego elementu zaskoczenia i ryzyka. Od tego właśnie zginęliśmy. W piłce trzeba ryzykować, a nam w sobotę tego w grze zabrakło - podkreśla doświadczony szkoleniowiec, pytany o przyczyny sobotniej porażki.
- Stara piłkarska prawda głosi, że jeśli nie można meczu wygrać, to trzeba go zremisować - przyznaje Zieliński. - Nie mam jednak na myśli taktyki i cofania się do tyłu, lecz mądrość drużyny. Są czasami takie mecze, że ciężko jest wygrać, ale nie wolno takiego spotkania u siebie przegrać. Mimo wszystko do końca szukaliśmy jakiegoś rozwiązania w ofensywie i robiliśmy zmiany do przodu - relacjonuje przebieg drugiej połowy. - Trzeba przyznać, że jeżeli chodzi o tych zawodników ofensywnych, to nie mieliśmy dużego pola manewru. Były jeszcze sytuacje, ale się nie udało.