Jeśli znów mamy się wstydzić, to nie chcę awansu na mundial! - rozmowa z Markiem Citko, byłym reprezentantem Polski

W sobotnim meczu z Irlandią Północną reprezentacja Polski zrobiła wszystko, by nie zrobić nic. Remis, zgodnie uznany za ujmę i upokorzenie, mocno skomplikował sytuację podopiecznych Leo Beenhakkera. - Nie widzę między piłkarzami chemii - martwi się Marek Citko, Sportowiec Roku 1996 według TVP.

Marcin Piechota
Marcin Piechota

Marcin Piechota: Pójdźmy pod prąd. Co dobrego można powiedzieć o reprezentacji, która miotała się w sobotę między beznadzieją a piłkarskim dnem?

Marek Citko: Ciężko cokolwiek takiego znaleźć. Strzeliliśmy gola tylko dlatego, że rywale się mocno cofnęli. Nie widać tego, co było kiedyś. Ani walki, ani atmosfery w drużynie...

Szybko Pan skończył. Naprawdę nie dostrzega Pan żadnego światełka w tunelu?

- A wie Pan, że nie...

Najlepszy komentarz do meczu z Irlandią Północną: "Przegraliśmy 1:1".

- Nie zgodzę się. Punkt jest punkt. Jeśli wygramy pozostałe mecz, to awansujemy. Ten jeden punkt może być jeszcze zwycięski! Co mi się nie podobało w meczu z Irlandią Północną, to fakt, że nie zagraliśmy dwoma napastnikami od początku. Gramy z przeciętnym zespołem, mamy strzelać bramki, a w ataku wychodzi osamotniony Paweł Brożek... Całe spotkanie z Wyspiarzami powinno z naszej strony wyglądać tak, jak jego końcówka. Nie chcę krytykować chłopaków, ale w ich grze nie było widać nadziei na zwycięstwo.

Powiedzmy sobie szczerze, każda klasowa drużyna by nas w sobotę rozbiła w puch. Słaba, prosta jak budowa cepa Irlandia Północna zrobiła z naszej obrony sito.

- Po prostu nasza reprezentacja nie jest jakąś wielką drużyną, bo nie mamy wielkich piłkarzy. Wolałbym, żebyśmy nawet przegrali z tą Irlandią Północną, ale po meczu, gdzie stwarzaliśmy okazje, atakowaliśmy, mieliśmy przewagę. Wtedy bym bił brawo. A w sobotę mieliśmy senny mecz. Dopiero po stracie gola, ruszyliśmy do ataku. Chciałbym, żeby Polska grała dwoma napastnikami, ofensywnie. Czasem nawet kosztem zwycięstwa!

Roger i Obraniak grali nieźle, Golański i Brożek – średnio. Cała reszta, poza Krzynówkiem i Błaszczykowskim, była słaba. Ci dwaj – żenujący.

- Nie ma sensu oceniać ich indywidualnie, lepiej jako całość. Nie chcę krytykować naszych piłkarzy. Weźmy Błaszczykowskiego – jednego dnia jest w stanie pociągnąć za uszy drużynę, a drugiego zagrać słabiej, jak w sobotę. Nie wiem, czy na lewej obronie powinien grać Krzynówek, czy Gancarczyk. Powinien grać lepszy i tyle. Ale po meczu każdy jest mądry.

Gazeta Wyborcza momentalnie wyliczyła, że biało-czerwoni mogą być jeszcze pierwsi w swojej grupie. To tak, jakby po najbardziej nieudanej randce w życiu, usłyszeć: "Ale w Polsce jest jeszcze jakieś 20 milionów kobiet!". Chory optymizm, nic więcej.

- Zgoda. Mamy średnią drużynę. Ale nie mamy drużyny wielkiej! Podniecamy się, że możemy zająć pierwsze miejsce, pojechać do RPA. Ale tu nie o to chodzi! Lepiej wziąć się za tworzenie zespołu, który będzie grał przyjemną piłkę. Który zagra z Włochami, Anglią, Niemcami i się ich nie przestraszy! Niech nawet przegra 0:2, 2:3, ale cokolwiek pokaże! A my, mając przeciętnych grajków, pompujemy balon, że jedziemy na mistrzostwa zdobyć nie wiadomo co. A potem jak zwykle kończy się klapą.

Bardziej realny, acz złowieszczy, wydaje się inny scenariusz. Przegrywamy pozostałe trzy mecze, lądujemy tuż nad San Marino i do rozpuku śmieje się z nas cały piłkarski świat.

- Tak może być. Ale poczekajmy. Zobaczymy, jak nasza drużyna zareaguje na ten remis. Mam nadzieję, że będzie lepiej, ale powiem szczerze: nie widzę chemii między zawodnikami!

Stajemy właśnie przed dramatycznym pytaniem. Czy warto w ogóle kibicować dzisiejszej reprezentacji Polski? Chciałby Pan oglądać taki zespół na mistrzostwa świata w RPA za rok? Przecież wiadomo, jak by to się skończyło. Jak zwykle.

- Na takich imprezach jak mistrzostwa świata nasza drużyna może zdobyć cenne doświadczenie. Jedźmy na te mistrzostwa, ale jako przeciętna drużyna! Taka, która może sprawić miłą niespodziankę. Pod jednym warunkiem: nie możemy się bać żadnego przeciwnika! Zagrajmy odważnie, pokażmy polską fantazję! Stwórzmy 5-6 sytuacji, trafmy dwa razy w słupek. Nie lubię tego w naszej reprezentacji, że jak gramy z kimś dobrym, to uciułamy ze dwie sytuację i cieszymy się, że przegraliśmy 0:1. A później gadanie, że był prawie remis, a bramkę straciliśmy w ostatniej minucie...

W środę gramy ze Słowenią. Jak będzie?

- Wszystko jest możliwe, to jest piłka. Wystarczy, że sędzia się pomyli, wyrzuci z boiska Słoweńca i zagramy w przewadze. Każdy wynik w tym meczu jest prawdopodobny. Ja chciałbym być pewny jednego – że nasza reprezentacja będzie grała w piłkę. Że nie będziemy grali ciągle do tyłu, spokojnie. Że nie będzie w nas strachu. Brakuje mi takiego zawodnika, który podejmie ryzyko. Który czasem straci, a czasem zyska, ale zaryzykuje.

Wierzy Pan w ogóle w awans?

- Wierzę...

A może po prostu chce Pan wierzyć?

- Ja mam świadomość, że Polacy mogą awansować. Ale jeżeli mamy jechać na mundial, a potem się wstydzić, znów smakować goryczy porażki, to ja nie chcę tego awansu! Przydałby się trener, który coś potrafiłby z naszych zawodników wykrzesać...

Niech zgadnę. Chodzi Panu po głowie Franciszek Smuda?

- (Śmiech) Dokładnie! To jest szkoleniowiec, który potrafi wyzwolić z graczy, to co mają najlepsze. Nawet te jego ostatnie mecze z Lechem w europejskich pucharach. Dobra, odpadaliśmy. Ale chociaż wstydu Kolejorz nie przyniósł.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×