Trochę się tego uzbierało - rozmowa z Łukaszem Matuszczykiem, nowym zawodnikiem Pogoni Szczecin
W wielu meczach taktyka KSZO opierała się właśnie na doskonałych wrzutkach w pole karne, bądź też rzutach wolnych wykonywanych przez lewego obrońcę, jednak w najbliższych rozgrywkach to sztab szkoleniowy pomarańczowo - czarnych będzie miał ból głowy jak powstrzymać Łukasza Matuszczyka i jego doskonałą lewą nogę. O czasie spędzonym w Ostrowcu, atmosferze w szatni i nadziejach w nowym zespole, portalowi SportoweFakty.pl opowiedział nowy nabytek Pogoni Szczecin.
Anna Soboń
Anna Soboń: Przez te trzy lata w barwach KSZO spędziłeś na murawie w meczach ligowych 8193 minuty. To prawie 6 dni gry non-stop.
Łukasz Matuszczyk: Poważnie? Trochę się tego uzbierało. Początki były na pewno ciężkie jak tu przyszedłem. Ale dość szybko wkomponowałem się w zespół. Te trzy lata naprawdę szybko zleciały. To jest chyba taki optymalny czas dla piłkarza. Wszyscy mówią, że po trzech latach trzeba już coś pozmieniać, otoczenie. W sumie to przez ten okres, cały czas coś się działo: jak nie w lidze, to w klubie. Na pewno nie można było narzekać na nudę.
Przyszedłeś do klubu III-ligowego, odchodzisz z I-ligowego. W międzyczasie były zapytania odnośnie Twojej osoby również z Ekstraklasy.
- Mimo wszystko, udało się tu robić te awanse. Mistrzowie nędzy - tak można podsumować nasze osiągnięcia (śmiech). Ciężko było w tym całym chaosie skupić się tylko na graniu, ale mieliśmy fajną drużynę i udawało się.
Przez te lata trochę numerów wycięliście w szatni?
- No nie da się ukryć, że było wesoło, choćby jak mi chłopaki, a w zasadzie Marcin Dziewulski spiął wszystkie rzeczy kłódką. Zawsze będę do tego wracał, że w tej trudnej sytuacji, która nas tu dołowała, przede wszystkim przy braku na czas pieniędzy, to właśnie wchodząc do szatni, człowiek zapominał o wszystkim. Była grupa ludzi, która dbała o tę dobrą atmosferę.
Jak na informację o Twoim przejściu do Pogoni zareagowali koledzy z drużyny?
- Praktycznie wszyscy koledzy dzwonili z gratulacjami. To na pewno miłe. W końcu na boisku spędziliśmy w jednej paczce trochę czasu i niejednokrotnie staliśmy za sobą murem. Wiadomo, że jak się wychodziło na mecz, to mieliśmy tylko jeden cel i jeden za drugim wskoczyłby w ogień. Przez te trzy lata przewinęło się tu trochę zawodników, każdy z nich zapadł jakoś w pamięci. Każdy miał też swój charakter, który pasował do Ostrowca, do tej drużyny. Większość meczów wygrywaliśmy tak naprawdę tym, że na boisku to był prawdziwy zespół. Poza boiskiem nie wnikam, kto z kim trzymał, ale na murawie było widać, że to była drużyna.