Znicz jak AS Roma?

W sobotni wieczór mierzący w awans do ekstraklasy Górnik Zabrze zmierzy się w batalii o pierwszoligowe punkty z ligowym outsiderem, Zniczem Pruszków. Dla wielu spotkanie to ma jednego faworyta i trudno się tym głosom dziwić. Legendarnemu obrońcy zabrzańskiej drużyny pruszkowska drużyna kojarzy się jednak... ze słynną AS Romą, z którą drużyna 14-krotnych mistrzów Polski zmierzyła się 40 lat temu w półfinale Pucharu Zdobywców Pucharów. Dlaczego?

Marcin Ziach
Marcin Ziach

Czas biegnie nieubłaganie i już niebawem decydujące rozdanie na pierwszoligowych boiskach. Dowiemy się kto zostanie w peletonie drużyn aspirujących do zajęcia drugiego miejsca w tabeli gwarantującego awans do ekstraklasy, a kto z zapleczem najwyższej klasy rozgrywkowej się pożegna. Na dwóch odległych biegunach tabeli znajdują się obecnie Górnik Zabrze i Znicz Pruszków, którzy w sobotni wieczór przy Roosevelta zmierzą się między sobą w meczu ligowym. Podopieczni trenera Adama Nawałki zajmują obecnie czwarte miejsce w tabeli, ze stratą czterech punktów do ŁKS Łódź. Gracze trenera Jacka Grembockiego z kolei plasują się aż dwanaście pozycji niżej, w strefie spadkowej tracąc dwa oczka do bezpiecznej lokaty.

Na pierwszy rzut oka obie drużyny dzieli zatem prawdziwa przepaść i tak pewnie jest. Legendzie utytułowanego śląskiego klubu, Stanisławowi Oślizle drużyna z Mazowsza kojarzy się jednak ze słynną AS Romą, którą zabrzanie wyeliminowali przed 40-laty w półfinale Pucharu Zdobywców Pucharów. Skąd tak kuriozalne skojarzenie? - Pamiętam, że kiedy na jesieni byliśmy w Pruszkowie doszło do niespotykanej sytuacji. Zgasło wówczas światło i mecz został przerwany na kilkanaście minut. Podobną sytuację przeżyłem ja sam na boisku, podczas trzeciego meczu półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów z Romą. Wówczas w Strasburgu też zgasło światło i to dwa razy - wspomina z uśmiechem na ustach jeden z najlepszych w historii polskiej piłki obrońców.

Jesienne spotkanie w Pruszkowie natychmiast przerwano, by zreperować usterkę. Cztery dekady temu Górnik nie miał jednak tak wiele szczęścia. - Pamiętam, że światło zgasło po raz drugi w sytuacji, w której my mieliśmy akcję ofensywną. Jurek Gorgoń zagrał piłkę z lewego skrzydła, a Włodek Lubański ją przejął i trafił do siatki. Sędzia jednak nie miał prawa tego zobaczyć, bo zgasło światło i bramka nie została uznana. Z jednej strony byłoby to pewnie decydujące trafienie, ale z drugiej meczowi ubyłoby trochę dramaturgii, jaką bez wątpienia wnosiło losowanie, które zadecydowało o naszym awansie - dodał z uśmiechem na ustach kapitan mistrzowskiej drużyny Górnika.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×