Tylko jedno słowo. Tak nazywa Ukraińców, którzy uciekli do Polski

Bogdan Buga to ukraiński dziennikarz sportowy, który po wybuchu wojny zgłosił się do armii i z własnej woli trafił na front. – Nasza motywacja jest jasna. Ale jaka jest Rosjan? Będę ich nienawidził do końca życia – mówi Buga w wywiadzie dla WP.

Piotr Koźmiński
Piotr Koźmiński
Na zdjęciach: Bohdan Buga (archiwum prywatne), w kółku Władimir Putin (Getty/Anadolu / Contributor) Materiały prasowe / Na zdjęciach: Bohdan Buga (archiwum prywatne), w kółku Władimir Putin (Getty/Anadolu / Contributor)
Bogdan Buga ma wieloletnie doświadczenie jako dziennikarz sportowy. Pracował nie tylko dla ukraińskich mediów, był i znów jest korespondentem UEFA na teren Ukrainy. Kiedy jednak wybuchła wojna, od razu zgłosił się do armii.

Najpierw nie chciano go przyjąć, bo chętnych było zbyt wielu. Potem jednak dostał się do renomowanej 4. Brygady Szybkiego Reagowania i brał udział w ciężkich walkach w wielu miejscach Ukrainy.

Jak ocenia wojnę, jej sens i przyszłość Ukrainy w drugą rocznicę barbarzyńskiej napaści ze strony Rosji? Jak wygląda ten konflikt jego oczami? O tym wszystkim Buga opowiedział w rozmowie z WP SportoweFakty.

Piotr Koźmiński, dziennikarz WP SportoweFakty: Dziś, w sobotę, wypada druga rocznica wojny. Jak oceniasz to, co wydarzyło się do tej pory i  co się może wydarzyć w najbliższej przyszłości?

Bogdan Buga, ukraiński dziennikarz sportowy i żołnierz:

Po tym, co widziałem, przeżyłem, czego doświadczyłem, staram się nie myśleć globalnie. Ze względu na urazy i rany wróciłem do domu. Z bólem serca musiałem opuścić armię, ale innego wyjścia nie było. Teraz zajmuję się domem, rodziną, pracuję, ale też, co bardzo ważne dla mnie, staram się pomagać jak mogę moim towarzyszom broni, którzy wciąż walczą. Zbieram pieniądze, wysyłam im sprzęt, ale też bardzo się o nich martwię.

Nie wiem, jak dalej będzie to wyglądało. Ja chcę przede wszystkim tego, żeby moi przyjaciele wrócili żywi do domu. Ten, kto nie był na wojnie, nigdy nie zrozumie, jakie to piekło, koszmar. Chciałbym, aby moi towarzysze ten koszmar przetrwali. To w większości zwykli ludzie, nie zawodowi żołnierze. Oni nie powinni być teraz w okopach, umierać w zniszczonych miastach i wsiach, gdzieś w polach. Powinni być w domach, z żonami i dziećmi. A wielu z nich już nigdy nie wróci. Ta cholerna wojna ma jeden, tylko jeden plus - jeśli tak w ogóle można powiedzieć. Mianowicie to, że w armii spotkałem wielu wspaniałych ludzi, którzy już na zawsze pozostaną mi bliscy.

Domyślam się, że straciłeś niejednego takiego towarzysza.

Nie tylko towarzysza. Straciłem na wojnie jednego z najbliższych przyjaciół Sergieja Kuczera. Był dla mnie jak młodszy brat, razem się wychowywaliśmy na podwórku. Znaliśmy się od 2000 roku. Ja pierwszy poszedłem do armii. Potem dołączył jego starszy brat Anton, a na końcu on. Pytał mnie, bo ja już wtedy służyłem od kilku miesięcy, czy ma iść walczyć. Prosiłem go bardzo o to, żeby nie szedł.

Już wtedy doświadczyłem, jakim piekłem jest wojna. Ale on ciągle odpowiadał, że głupio by się czuł, nie potrafiłby żyć, gdyby nie poszedł na wojnę. Poszedł i zginął. Wiesz, jak to boli? Znałem go 24 lata. Gdy zginął, miał 34. Był najfajniejszym gościem, jakiego znałem. Miłym, spokojnym. Był też jedyną osobą na świecie, która była mnie w stanie uspokoić, gdy graliśmy w piłkę. A potem został świetnym żołnierzem, o wiele lepszym ode mnie. Miał przydomek "Koszmar", bo był prawdziwym koszmarem dla wrogów. Raz, w ciągu godziny, rozwalił dwa rosyjskie wozy bojowe, pełne spadochroniarzy. Użył do tego RPG-7. A to właśnie ja nauczyłem go tego sprzętu używać.

Zostawił żonę, pięcioletniego syna, którego moja żona jest chrzestną. On dziś powinien być z nimi, ale już nigdy nie będzie. Co niedzielę chodzę na jego grób w Kijowie. Leży w tej części cmentarza, gdzie chowają poległych na wojnie. Tych grobów jest coraz więcej. Więcej i więcej. Właśnie choćby tylko za niego, za jednego Serhiya, będę nienawidził Rosji i Rosjan do końca mojego życia. Do mojego ostatniego dnia. Nie mówiąc o stracie życia przez setki tysięcy innych Ukraińców. Ja tego nigdy nie zrozumiem. My poszliśmy walczyć za nasz kraj, bronić naszej ziemi, naszych rodzin. A jaka jest ich motywacja? Propaganda, pieniądze czy coś innego? Każdy ich powód jest zły.

ZOBACZ WIDEO: Błaszczykowski odpowiada na trudne pytania przed premierą filmu

To już dwa lata od rozpoczęcia tej wojny. Pytałem cię o ocenę sytuacji, ale w twoim głosie nie słyszę optymizmu.

Mamy mniej wszystkiego. Broni, pieniędzy. Poza jednym: motywacją. Choć niestety to też jest już poziom nieporównywalny z tym, co było na początku. Pamiętam, jak po rozmowie żoną, kiedy wiadomo już było, że idzie wojna, poszedłem się zaciągnąć do wojska. Chaos, zamieszanie, pełno ludzi. Stałem w kolejce z kolegą przez kilka godzin, bo tylu było chętnych. Wieczorem kazali nam wrócić do domu, bo był zakaz przebywania w miejscach publicznych w nocy. Wróciłem następnego dnia i kiedy w końcu się dopchaliśmy, to nam powiedziano, że skoro nie mamy doświadczenia wojskowego - nie wezmą nas.

Powiedzieli, że mają 400 procent więcej zgłoszeń w stosunku do tego, co potrzebują. Udało nam się dostać do obrony terytorialnej. Przez jakiś czas kopaliśmy okopy i różnego rodzaju umocnienia, fortyfikacje. Ale wojna trwała, ludzi ubywało, bo ginęli lub odnosili ciężkie rany, więc w końcu pojawiła się szansa dołączyć do armii. Trafiłem do Gwardii Narodowej, najpierw osłanialiśmy najważniejsze miejsca, takie jak ambasady i elektrownie atomowe. Ale ja chciałem iść na front, walczyć. W końcu mi się udało. Napisałem prośbę do dowódcy, aby pozwolił mi iść do bezpośredniej walki. Poszedłem. Służyłem w Czwartej Brygadzie Szybkiego Reagowania "Rubizh".

Nie bałeś się, że zginiesz?

Nie. To znaczy… na początku wojny uważaliśmy, że nie mamy szans. Tak też uważał cały świat. Naszym celem było więc iść bronić ojczyzny i umrzeć z honorem. Tylko tyle i aż tyle. Ja też byłem przekonany, że zginę. Nie czy, tylko kiedy. Ale dni mijały, my walczyliśmy dalej i tak sobie zacząłem myśleć, że skoro mam coraz więcej broni, doświadczenia, to może jednak uda się przeżyć. Tak myślała cała Ukraina. Po prostu uwierzyliśmy, że da się wygrać, że możemy ich zatrzymać. Ale śmierci nie bałem się w ogóle. Byłem na nią przygotowany. Chociaż nie, raz, tylko jeden raz się bałem. Ze względu na okoliczności.

A mianowicie?

Walczyliśmy na takim niewielkim wzgórzu pod Bachmutem. Było nas sześciu. Nie mieliśmy tam okopów, były bardziej dziury w ziemi. Siedzieliśmy w tych dziurach po dwóch. Rosjanie walili w nas wszystkim, co mieli. Ale nie mogli uderzyć precyzyjnie, więc wpadli na inny plan. Czołg zaczął strzelać bezpośrednio we wzgórze. Chodziło im o to, żeby zwały ziemi zaczęły spadać na nas, żeby nas zasypać żywcem. Tak, wtedy się bałem. Nie chciałem umrzeć w ten sposób. Bałem się też tego, że rodzina nigdy mnie nie znajdzie, że żona nawet nie będzie mnie mogła pochować. Zginąć od kuli czy pocisku - OK, ale zostać zasypanym żywcem? Straszne.

Rozmawiamy, więc udało się wam wyjść z opresji. Jakim cudem?

Uratował nas deszcz.

Deszcz?

Tak. Zaczęło mocno padać i ziemia zrobiła się bardzo gęsta, ciężka. Nie byli w stanie wywołać tego efektu, aby zwały ziemi spadły na nas. Ostatecznie udało się nam stamtąd wymknąć.

Bohdan Buga z, jak to nazywa, Bohdan Buga z, jak to nazywa, "swoim sprzętem do pracy"

A jakie było twoje zadanie konkretnie? W jakich rejonach walczyłeś?

Byłem w mobilnej jednostce, którą rzucano na różne odcinki. Walczyłem w Doniecku, pod Bachmutem i w wielu, wielu miejscach. Byłem operatorem bazuki. Dostałem bułgarską wersję, ATGL-L i robiłem z niej użytek przeciw Rosjanom. Oczywiście, miałem też inną broń. Do walki na kontakt używałem kałasznikowa.

Dużo było tej walki bezpośredniej?

Tak, dużo. Tak naprawdę to właśnie najbardziej lubiłem. Tę walkę bezpośrednią, kiedy widzisz wroga, kiedy jest blisko siebie. Tego najbardziej mi z czasów pobytu w armii brakuje. Ktoś może powiedzieć, że jestem szalony, ale ja przecież broniłem swojego kraju.

Ale chodziło o adrenalinę, czy o zabijanie, dlatego że to najeźdźcy, którzy przyszli was mordować?

Myślę, że jedno i drugie.

Liczyłeś, ilu Rosjan zabiłeś?

Nie, nie liczyłem. Ale idąc na wojnę, miałem konkretny cel. Pierwszy bardzo wzniosły: bronić ojczyzny, wolności, rodziny. I drugi osobisty: postanowiłem, że jeśli pójdę na front, muszę zabić co najmniej dwóch Rosjan.

Dlaczego dwóch?

Żeby w razie, gdy ja zginę, ten "wynik" był korzystny, czyli 2:1 dla mnie.

Jak rozumiem, udało się?

Tak. I to na pierwszej poważnej akcji. Ciężko natomiast opisać powrót na swoje pozycje po takiej walce bezpośredniej. Skoro wracasz, to znaczy, że wygrałeś. To jak strzelić gola w finale Ligi Mistrzów. Czasem długo czekasz w okopach, nic się nie dzieje. Głód, pragnienie, nuda. Ale gdy idziesz do walki bezpośredniej, zapominasz błyskawicznie o wszystkich niedogodnościach.

Buga pod Bachmutem. To tam Ukraińcy mieli być zasypani przez Rosjan Buga pod Bachmutem. To tam Ukraińcy mieli być zasypani przez Rosjan

Walczyłeś między innymi przeciw wagnerowcom. Jacy to żołnierze?

Tak naprawdę właśnie najczęściej walczyłem przeciwko nim. Bardzo dobrzy żołnierze, świetnie wyszkoleni. Na początku było ciężko, ale potem, kiedy zaczęli brać do walki byłych więźniów, było nam już trochę łatwiej. Choć też nie do końca, bo Rosjanie w ogóle nie liczyli się z takimi stratami.

Pytałem o zabitych Rosjan, ale i u was straty są bardzo duże. Ilu bliskich straciłeś? O jednym już wspomniałeś.

Wbrew pozorom moja jednostka nie straciła aż tak wielu ludzi. Na sto osób zginęło mniej niż dziesięciu. Choć każda ta śmierć jest ogromną tragedią, bo oni powinni być teraz z rodzinami, a nie w grobach. Ale jedna strata zabolała mnie szczególnie. Chodzi o chłopaka, który mieszkał w Kijowie niedaleko mnie. Kiedy dostawaliśmy przepustkę, wracaliśmy razem taksówką do domu. To oznaczało, że dzieliliśmy bardzo szczęśliwe momenty. Bo kiedy wracasz z wojny do domu, choćby na jeden dzień, jesteś szczęśliwy. Ale ci jeb... Rosjanie zabili go bardzo szybko. Nie wiem, czy choćby zdążył dotknąć karabinu. U nas w jednostce był medykiem, ale nie zawodowym. Nie wiem, co robił wcześniej, ale wiem, że nie powinien teraz leżeć w grobie. A co do strat: pamiętam, że pewnego dnia zabiliśmy 40 rosyjskich żołnierzy, nie tracąc po swojej stronie nikogo.

Serhiy Kucher, jeden z najbliższych przyjaciół Bugi zginął w trakcie walk Serhiy Kucher, jeden z najbliższych przyjaciół Bugi zginął w trakcie walk

Jak długo walczyłeś?

Rok. Potem musiałem zrezygnować ze względu na rany i urazy. Mój mundur i całe wyposażenie z bazuką ważyło około 40 kg. Ja to musiałem dźwigać, czasem biegać po pięć kilometrów, często po nierównym terenie, w zniszczonych budynkach. Miałem rany nóg, rąk, ramion, złamania w kręgosłupie. Niektóre po kilka razy. Najpierw się śmiali, że w ogóle nie dam rady, bo gdzie chłop w wieku 40 lat będzie z bazuką biegał i z całym tym osprzętem. Ale jestem silny fizycznie, dałem sobie radę. Jednak po roku tych urazów było już za dużo. Musiałem przejść kilka operacji. Próbowałem uprosić mojego dowódcę, żeby trzymał dla mnie miejsce, że wyleczę się i wrócę, ale powiedział, że nie może tego robić przez rok, że musi znaleźć kogoś innego. Musiałem więc wrócić do domu.

Rodzina pewnie odetchnęła.

Mam z żoną umowę, że wrócę do wojska, ale tylko wtedy, gdy ona mi pozwoli. Chociaż raz, przyznaję, byłem bliski złamania tej umowy. Wtedy, gdy zabili mi przyjaciela. Choć - powiem ci szczerze - czuję, że jeszcze będę miał okazję rewanżu. Jestem w rezerwie, ale i w pogotowiu. Nie ma już w Kijowie wielu z takim doświadczeniem jak ja, więc mogę się jeszcze przydać. Tylko żona musiałaby się zgodzić. Ona nie rozumiała i dalej nie rozumie, dlaczego poszedłem walczyć. W sensie, że przecież rodzina na pierwszym miejscu. Rozumiem to. Ale musiałem tak zrobić.

Nawet teraz, gdy siedzę na kanapie i oglądam mecz Ligi Mistrzów, mam wyrzuty sumienia. Bo wiem, że gdzieś tam w śniegu, deszczu i okopach wciąż walczą moi towarzysze broni. Tylko że żona mówi: zobacz, ilu tu zdrowych, młodych, silnych, którzy nie poszli walczyć. Teraz ich kolej, nie twoja.

Z drugiej strony nie chciała wyjechać z Ukrainy, z Kijowa. Miałem wiele propozycji z zagranicy oferujących schronienie mojej rodzinie, również od ciebie, ale żona stwierdziła, że dopóki będę w armii, zostają w Kijowie. Stwierdziła, że dopiero jeśli opuszczę wojsko, możemy przemyśleć wyjazd.

O to właśnie chciałem zapytać. Co sądzisz na przykład o młodych Ukraińcach, których bardzo wielu mieszka w Polsce, ale na wojnę się nie wybierają?

Z jednej strony rozumiem, że ktoś musi podjąć decyzję: rodzina czy ojczyzna. Ale w sumie to nie. Nie potrafię powiedzieć inaczej: dla mnie to tchórze. Prawdziwy mężczyzna nie ucieka za granicę przed wojną - prawda? Walczyłem z dwoma Ukraińcami, którzy jeszcze przed wojną mieszkali w Polsce. Jeden był kucharzem w Warszawie, zarabiał dobre pieniądze. Ale wrócił, walczy do tej pory, poszedł do pułku Azow. Drugi montował w Polsce dachy, też walczy cały czas. Dla mnie dopuszczalna jest jeszcze jedna postawa: ktoś nie idzie na ochotnika, ale nie ucieka z kraju. Mówi, że sam się nie zgłosi, ale jak go powołają, pójdzie. Ale takimi, co uciekają za granicę lub dają łapówkę, żeby nie iść, gardzę.

Bogdan w trakcie EURO 2016 we Francji, które relacjonował dla UEFA Bogdan w trakcie EURO 2016 we Francji, które relacjonował dla UEFA

Wspomnieliśmy Polskę. Jak oceniasz zachowanie Polski i Polaków w obliczu tego konfliktu?

Na początku byłem bardzo dumny, bo Polska zachowała się wspaniale. Zresztą, w 25 procentach jestem Polakiem, bo dziadek ze strony mamy, Stanisław Rafalski, był Polakiem. To moja druga ojczyzna. Przyjęliście kobiety, dzieci, Polska pomagała i dalej pomaga na różne sposoby. Osobiście nie używałem, ale słyszałem wiele dobrego o polskim karabinku Grot, o Krabach.

Natomiast sytuacja na granicy, z tym zbożem, jest trudna. Rozumiem, że mają problemy. Ale niech przyjadą na Ukrainę i zobaczą, w jakich warunkach ukraińscy rolnicy zbierali zboże. Widziałem kilometry zniszczonych upraw, bombardowanych upraw, zaminowanych pól. To boli. Ale jeszcze raz: pomoc Polski była i jest nieoceniona. I jest dalej potrzebna.

No właśnie. Czego wam teraz najbardziej brakuje, poza ludźmi?

Na początku wojny punkty poborowe były pełne ochotników, a teraz wieją pustkami. Nie jestem aż takim specjalistą, ale wiadomo, że wciąż najbardziej brakuje różnego rodzaju broni. Dziękujemy światu za to, co już nam dostarczył i prosimy o więcej. Ciężko natomiast o ciągłą determinację. Bo ci, którzy byli najbardziej zdeterminowani albo zginęli, albo zostali ranni, albo są już zbyt zmęczeni.

A według ciebie jest szansa na pokój? Niektórzy, w tym Elon Musk, proponowali, żebyście odpuścili Krym, Donieck, Ługańsk, choć na Ukrainie panuje raczej przekonanie, że ani centymetra ziemi nie można oddać.

Odpuszczenie Krymu, Doniecka, Ługańska nic nie da. Bo i tak przyjdą po więcej. Jak już będą mieli tamte ziemie, upomną się o Charków i tak dalej. To nienasycona nacja. A problemem nie jest Putin, problemem jest Rosja. Bo Putin to jej odbicie. A co do wojny, pewnie, że czasem się człowiek zastanawiał, czy to ma sens.

Widziałem zabitych w regionie Doniecka, widziałem całkowicie zniszczone miasta i wsie. Czy warto było się o nie bić i tam umierać na Wschodzie? Tylko że nawet gdy masz wątpliwości, potem przypominasz sobie, że nasi ginęli też pod Kijowem, gdy podeszli tu Rosjanie. Jeśli zawrzemy teraz jakiś kruchy pokój, oni tu wrócą. Nie wiem, czy za 3,5, 7 lat, ale wrócą. Jedyne wyjście, to zadać im takie straty, żeby zrozumieli, że powrót na ukraińską ziemię będzie ich za dużo kosztował.

Rozmawiał Piotr Koźmiński, dziennikarz WP SportoweFakty

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×