Podsłuch w gabinecie Kuleszy. Wiadomo, jak zakończyła się sprawa

Ta sprawa wyszła na jaw w październiku 2021 roku. W gabinecie Cezarego Kuleszy znaleziony został podsłuch. Teraz, po ponad dwóch latach, prezes PZPN powiedział w rozmowie z "Faktem", jaki był finał incydentu.

Mateusz Kozanecki
Mateusz Kozanecki
PZPN, Cezary Kulesza (w kółku) PAP/EPA / PAP/Leszek Szymański / WP SportoweFakty/Mateusz Czarnecki / Na zdjęciu: PZPN, Cezary Kulesza (w kółku)
O całej sprawie poinformował Cezary Kulesza. Podczas rutynowej kontroli wykryty został podsłuch w gabinecie prezesa PZPN. Od razu zgłoszono to odpowiednim służbom, które zabezpieczyły ślady i rozpoczęły dalsze czynności.

W toku postępowania ustalono, że urządzenie zostało zamontowane pomiędzy 9 a 22 sierpnia 2021 roku. Sprzęt umożliwiał podsłuch do dwóch kilometrów od odbiornika i mógł działać do 120 dni.

- To było urządzenie bardzo starannie schowane w grzejniku - powiedział Kulesza w rozmowie z "Faktem". - Trzeba było zdjąć osłonę, żeby je dostrzec. (...) Nawet szept był słyszalny - dodał prezes PZPN.

ZOBACZ WIDEO: To musiało się wydarzyć. Jego historia trafiła na ekrany

Kulesza wyjaśnił ponadto w ostatnim wywiadzie, że służbom nie udało się ustalić, kto zamontował urządzenie w jego gabinecie. Znaleziono co prawda odciski, ale prezes PZPN nie miał wiedzy, czy były one wystarczające do identyfikacji sprawcy.

- Z braku dowodów sprawa została umorzona. Może trzeba było to zostawić, zamontować kamerę i poczekać, kto przyjdzie. Może wówczas ktoś wpadłby na gorącym uczynku - mówił.

Prezes PZPN zaznaczył, że klucze do jego gabinetu posiadało bardzo wąskie grono osób. Liczy na to, że nowe urządzenia podsłuchowe już się tam nie pojawiły.

Czytaj także:
Będą kolejne prace na stadionie Rakowa. Miasto podpisało umowę
Skupili się na "Lewym". Tylko spójrz na okładki hiszpańskich gazet

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×