To już koniec! Lewandowski może spodziewać się najgorszego [OPINIA]

Medialna szarża agenta Roberta Lewandowskiego oznacza jedno: kończy się małżeństwo z rozsądku. Na "stare lata" Polak rusza w pogoń za prawdziwym uczuciem. Bayernowi nie jest już nic winien. Dziś to klub go potrzebuje, ale nie potrafił o niego zadbać.

Maciej Kmita
Maciej Kmita
Robert Lewandowski Getty Images / DeFodi Images / Na zdjęciu: Robert Lewandowski.
Trzeba to powiedzieć głośno: Robert Lewandowski i Bayern Monachium to nigdy nie była wielka, prawdziwa miłość. "Lewy" wykorzystał Bayern, by wejść do piłkarskiej sali VIP. Klub, zgodnie z oczekiwaniami, też zyskał, bo w zamian Polak wstawił do jego gabloty aż 19 trofeów.

Że bez "Lewego" Bayern i tak zdominowałby Bundesligę? Być może. Ale nigdy wcześniej nie zdobył mistrzostwa osiem razy z rzędu. Że bez niego też wygrywałby Ligę Mistrzów? Zdarzało się. Ale to Lewandowski w drodze do finału na Estadio da Luz zdobył 15 bramek w 9 meczach - nigdy wcześniej żaden piłkarz Bayernu nie był tak skuteczny w Champions League.

Na trwającym osiem lat małżeństwie z rozsądku zyskały (nawet więcej, niż oczekiwały) obie strony. "Lewy" wspiął się po piłkarskiej drabinie społecznej i osiągnął status najlepszego zawodnika świata. Dał tym samym gigantyczny prestiż Bayernowi, bo po czterech długich dekadach przerwy najlepszy piłkarz świata znów grał w Monachium.

ZOBACZ WIDEO: Jak czytać grę Bayernu? Wiemy, o co chodzi prezesom mistrza Niemiec

Związek "Lewego" i Bayernu nie był jednak zbudowany na miłości czy nawet zauroczeniu. To był zaaranżowany, czysto pragmatyczny związek: ja wam daję bramki i sukcesy, a wy mi pieniądze i szacunek. Nie można więc dziwić się, że kiedy Bayern przestał realizować warunki porozumienia, Lewandowski zażądał rozstania.

Brak szacunku z jakim spotkał się "Lewy" ze strony Olivera Kahna i spółki, nie mógł wywołać innej reakcji. Tym bardziej że teraz, kiedy Erling Haaland wybrał Manchester City, to Bayern potrzebował Lewandowskiego, a nie na odwrót. Nie potrafił jednak o niego zadbać. "Lewy" przez lata był zamknięty w złotej klatce - z gigantyczną pensją, lecz bez klauzuli odstępnego - ale w końcu z niej wyfrunie.

To będzie bolesny i medialny rozwód, a piłkarski świat będzie żył nim jak tabloidy procesem Amber Heard vs Johnny Depp. Brudy będą prane publicznie. Zresztą, reprezentujący Lewandowskiego Pini Zahavi już przypuścił pierwszą medialną szarżę. Więcej TUTAJ. Bayern nie był na to przygotowany, nie na tym etapie, więc odpowiedział tylko krótkim, z pozoru tonującym nastroje oświadczeniem. Więcej TUTAJ.

Ale przy Saebenerstrasse tak tego nie zostawią i Lewandowski musi być gotowy na medialny ostrzał. Musiał się z tym liczyć, bo już kiedyś Bayern zorganizował nagonkę na niego. Kiedy w 2017 roku skrytykował bawarskie świętości Uliego Hoenessa i Karla-Heinza Rummeniggego za politykę transferową, klub zorganizował medialną akcję przeciwko niemu. Rzucili się na niego Stefan Effenberg, Paul Breitner czy Dieter Hoeness.

Sprowadzono go wtedy do roli niewdzięcznego najemnika, więc "Lewy" teraz może działać bez skrupułów. Zemsta najlepiej smakuje na chłodno. Zachowanie Zahaviego mocno kontrastuje z wizerunkiem Lewandowskiego, ale tylko ktoś naiwny może wierzyć w to, że Izraelczyk działa bez zielonego światła na taką grę od swojego klienta. Nie po to cztery lata temu "Lewy" zatrudnił znanego z agresywnych metod Zahaviego, by ten miał być witany w Monachium czerwonym dywanem i podejmowany herbatą.

Jego niedzielne wystąpienie w "Bildzie" było wysłaniem Bayernowi papierów rozwodowych. To proces, od którego nie ma odwrotu. Władze klubu na razie przechodzą przez fazę wyparcia, ale im szybciej dopuszczą to do świadomości, tym lepiej. Tylko od nich zależy, jak kosztowny będzie to dla nich rozwód.

Albo zarobią na sprzedaży "Lewego" i zaoszczędzą na jego pensji, a za wygospodarowane w ten sposób 70-80 mln euro sprowadzą kogoś aspirującego do miana następcy Polaka. Albo z czystego rozkapryszenia, na zasadzie: "mnie się nie zostawia!", zatrzymają go.
Robert Lewandowski nie chce już dłużej grać w Bayernie Robert Lewandowski nie chce już dłużej grać w Bayernie
Za 12 miesięcy, po wygaśnięciu kontraktu Lewandowskiego, zostaną z niczym. Poza wątpliwą satysfakcją, że postawili na swoim. Na razie zachowują się jak każdy opuszczany partner i za wszelką cenę chcą uprzykrzyć życie "Lewemu". Winą za rozwód, jak w starym dowcipie, obarczają oczywiście dwie strony: "męża i teściową", czyli Lewandowskiego i Zahaviego.

Polak nie jest dziś nic winien Bayernowi. Jeśli miał jakikolwiek dług wobec niego, to dawno go spłacił. I to z odsetkami. Wdzięczność? To był układ biznesowy, w którym nie ma miejsca na sentymenty. Nie można jednak oprzeć się wrażeniu, że Polak wszedł w kryzys wieku średniego i rzuca dotychczasowe, poukładane życie, by ruszyć w pościg za prawdziwym uczuciem.

Od zawsze marzył przecież o grze w Hiszpanii, ale z Cezarym Kucharskim, który zaprojektował jego karierę, uznali, że droga na szczyt wiedzie przez Niemcy. Teraz, gdy osiągnął już wszystko, i wbił swoją chorągiew obok flag Leo Messiego i Cristiano Ronaldo, chce zrealizować dziecięce marzenie.

A że kiedyś śnił o Realu, by teraz zapałać miłością do Barcelony? Tym powinni martwić się już kibice Dumy Katalonii.

Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty 

Czy Lewandowski postępuje słusznie, odchodząc z Bayernu?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×