Pierwsze kroki stawiałem na dupolocie - rozmowa z Maciejem Bydlińskim, polskim alpejczykiem
W drugiej części naszego cyklu pt. "Polscy bohaterzy zimy" prezentujemy wywiad z Maciejem Bydlińskim, 24-letnim liderem naszej kadry alpejczyków i brązowym medalistą mistrzostw globu kadetów (2005).
Maciej Mikołajczyk: Zacznijmy może od standardowego pytania - czemu wybrałeś właśnie narciarstwo alpejskie? Rozważałeś też postawienie na inny sport?
Maciej Bydliński: Odkąd pamiętam, to zawsze w naszej rodzinie sport odgrywał ważną rolę. Mój ojciec to dawny, dobry alpejczyk i trener narciarstwa, z kolei rodzeństwo osiągało wybitne wyniki - początkowo w narciarstwie alpejskim (mistrzowie Polski), a później w skibobach (medaliści mistrzostw świata). Pomimo mojej początkowej niechęci do uprawiania sportu w pewnym czasie zacząłem zazdrościć bratu i siostrze przywożonych do domu zdobyczy w postaci medali i pucharów. Swoją przygodę ze sportem rozpocząłem od kolarstwa górskiego i to z pozytywnym skutkiem. Od samego początku łatwo przychodziły mi wygrane w zawodach. Bez wątpienia do moich sukcesów przyczynił się fakt, iż mam wrodzoną dobrą wytrzymałość. W tym samym czasie w zimie próbowałem jeździć na "deskach". Początkowo jeździłem słabo i przegrywałem nawet z dziewczynami, zaś w kategorii chłopaków zajmowałem dalsze pozycje. Po pewnym czasie udało mi się poprawić formę narciarską i w 2000 roku zostałem amatorskim mistrzem Polski w narciarstwie i kolarstwie górskim. W wieku dwunastu lat miałem dokonać wyboru, z czym chcę łączyć swoją sportową przyszłość. Najbliżej było mi do piłki nożnej, lecz ojciec szybko wybił mi ją z głowy. Jako, że wtedy był ze mnie wygodny leń, to pomyślałem sobie, że mniej będę się męczył, jeżdżąc z górki na nartach, aniżeli podjeżdżając na rowerze. Wybór był wówczas prosty, choć teraz dłużej bym się przy jego dokonaniu zastanawiał.- Koncentruję się na każdych następnych zawodach i każdym kolejnym przejeździe. W tym sezonie w grę wchodzą punkty Pucharu Świata, wysoka pozycja na mistrzostwach świata oraz dalszy progres w takich konkurencjach, jak slalom, super gigant i super kombinacja.
Z każdym dniem jesteśmy coraz bliżsi igrzysk w Soczi. Co sądzisz o
tej olimpijskiej trasie?
- Super kombinacja wymaga od zawodnika wszechstronnego przygotowania. Musisz być zarówno dobry w slalomie, jak i w zjeździe. Sześć lat temu trenerzy zauważyli we mnie potencjał na osiągnięcie sukcesu w tej konkurencji. Początkowo uzyskiwałem dobre wyniki w slalomie, a później spróbowałem zjazdu. Jak się okazało - także z pozytywnym skutkiem, stąd narodził się pomysł, aby pójść w tym kierunku.
Jakie masz plany na najbliższe tygodnie? Gdzie będziesz startował?
- Styczeń będzie dla mnie interesującym miesiącem. Będzie sporo konkretnych startów. Zaczynamy Pucharem Europy w Wengen w zjeździe. Następnie zostajemy tam na Puchary Świata w super kombinacji i slalomie. Dwudziestego pierwszego stycznia przemieszczamy się na legendarną trasę do Kitzbuehel, gdzie wystartuję w super kombinacji, super gigancie i slalomie. Pierwsza połowa lutego to natomiast mistrzostwa świata w Schladming.- Praca z trenerem jest inspirująca i motywująca. Wprowadził on wiele nowych ciekawych elementów treningowych. Razem z pierwszym szkoleniowcem tworzą zgrany zespół, który mam nadzieję przyniesie nam zawodnikom satysfakcjonujące wyniki.
Przejdźmy teraz do Lindsey Vonn. O Amerykance zrobiło się przed sezonem
głośno z powodu jej chęci zmierzenia się z mężczyznami w zawodach
alpejskiego Pucharu Świata. Jakie masz zdanie na ten temat? Czy decyzja
FIS-u była w tej sprawie słuszna?
- Był to udany chwyt marketingowy. Szkoda, że nie doszedł do skutku, bo chętnie bym się z nią pościgał.
Ile czasu poświęcasz na treningi? Nastąpiły jakieś zmiany w twoich
przygotowaniach do przedolimpijskiego sezonu?