Iga Baumgart-Witan: Do kosmosu mam daleko

W sporcie kobieta nie jest już kobietą. Na bieżni nie stajemy jako dziewczynki, kobietki czy słaba płeć. Nie myślimy o emocjach, tylko o zadaniu. Działamy identycznie jak faceci - mówi mistrzyni Europy i wicemistrzyni świata w sztafecie 4x400 metrów.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Iga Baumgart-Witan Getty Images / Alexander Hassenstein / Na zdjęciu: Iga Baumgart-Witan

Michał Kołodziejczyk, WP SportoweFakty: Wojciech Szczęsny czy Łukasz Fabiański?

Iga Baumgart-Witan: Andrzej Witan.

No ale pani mąż nie gra w reprezentacji Polski, tylko w Chojniczance, a trener Jerzy Brzęczek wybiera ze wspomnianej dwójki.

Obaj są świetni. W Polsce mamy bardzo dobrych bramkarzy, a mój mąż jest najlepszy i on musiałby mi teraz podpowiedzieć, bo sama nie potrafiłabym wskazać czy Fabiański, czy Szczęsny powinien grać w pierwszym składzie. Rzadko oglądam piłkarską reprezentację, chociaż wiem, że ostatnio wywalczyła awans na mistrzostwa Europy. W ogóle rzadko oglądam sport w telewizji. Jestem teraz w Chojnicach, odpoczywam.

Gasną już emocje po wicemistrzostwie świata wywalczonym w Dausze?

Jest dość spokojnie, nie uważam, żeby wydarzyło się coś wielkiego. Pewnie teraz są trochę rozbudzone nadzieje, mamy dobre samopoczucie, ale ja przecież tylko pobiegłam, zrobiłam swoje i wróciłam do normalnego życia.

Większą radość sprawił pani awans do finału biegu indywidualnego czy srebrny medal w sztafecie?

Chyba finał indywidualny, bo w sztafecie już się przyzwyczaiłyśmy, że potrafimy wygrywać z najlepszymi, a miejsce w najlepszej ósemce świata to zawsze prestiżowa sprawa. Naprawdę nie spodziewałam się, że wejdę do finału, to było dla mnie niesamowite przeżycie.

Bieg w sztafecie to suma czterech wyników każdej zawodniczki czy sport zespołowy?

Wróćmy do bramkarzy w piłce nożnej, bo to podobna sytuacja - uprawiają tak naprawdę sport indywidualny, ale muszą współpracować z drużyną. Trzeba umieć się dogadywać, czuć zespół, ale jednocześnie zajmować się swoimi obowiązkami.

Czy wy w tej srebrnej sztafecie lubicie się, czy po prostu jesteście koleżankami z pracy?

Bardzo dobrze się dogadujemy, widujemy się nie tylko na zawodach i bieżni, ale także w życiu pozasportowym. Potrafimy ze sobą żyć, ufamy sobie i wydaje mi się, że dlatego nasze wyniki są na takim poziomie. Chyba bez takiego porozumienia nie byłoby to możliwe. Mamy też swoją grupę na komunikatorze, wrzucamy sobie i mądre, i głupie rzeczy, zdjęcia, plotki. Jesteśmy w kontakcie bez przerwy.

W domu to ja jestem, o mój Boże, najsłabsza na świecie. Każdy słoik daję mężowi, żeby otwierał. Pokazuję, że potrzebuję pomocy. "Jest mi źle, przynieś mi herbatki. Zrób obiad. Nie mam siły" - powtarzam. Nie trwa to długo, ale są momenty, kiedy chcę być słabą kobietką. Czasami jestem słaba tylko po to, żeby mąż poczuł się mężczyzną.


Taka zażyłość to codzienność czy rzadkość w sporcie?

Nie jest to może codzienność, ale na pewno często się zdarza. Przyjaźnimy się też z dziewczynami z innych krajów. Mimo że rywalizujemy, utrzymujemy fajne relacje. Sportowcy trzymają ze sobą - to trudna przyjaźń, zwłaszcza gdy jest się na światowym poziomie, bo na co dzień trzeba ze sobą walczyć i każdy chce udowodnić, że jest najlepszy, ale mimo to ważny jest szacunek. Potrafimy doceniać swoje wyniki i uznać czyjąś wyższość. Koledzy ze skoku o tyczce mają ze sobą taką chemię, że pierwsza trójka po mistrzostwach świata została nominowana do nagrody fair-play właśnie za wzajemne relacje podczas konkursu i świętowania sukcesów. Przyjaźnie zdarzają się więc nawet wtedy, gdy walczy się o najwyższą stawkę.

Pamięta pani coś z biegu w Dausze, który dał wicemistrzostwo świata w sztafecie?

Często najlepszych biegów się nie pamięta, te złe siedzą za to w pamięci. Z Kataru rzeczywiście mam tylko jakieś przebłyski - trochę ze środka i jak oddawałam pałeczkę Patrycji Wyciszkiewicz. To akurat pamiętam doskonale, bo ostatnie metry pokonałam na oparach, aż westchnęłam na koniec. "Już zabieraj pałeczkę i biegnij dalej" - myślałam tylko.

Czy w czasie takiego biegu jest w ogóle czas na myślenie o taktyce i o tym, by pobiec po swojemu, zgodnie z założeniami?

To jest rzeczywiście bardzo krótki bieg, dla każdej z nas pięćdziesiąt parę sekund. Niby czasu jest mało, jednak paradoksalnie myśli się bardzo dużo i sporo się kombinuje. Materiału do przemyśleń jest tak wiele, że później o tych sekundach można rozmawiać godzinami. Mamy w głowię taktykę, założenia, znamy swoje możliwości i wiemy, kiedy możemy przycisnąć, puścić kilka rywalek przed siebie. Jak Justyna Święty-Ersetic pozwala się wyprzedzać to dlatego, że na końcu pobiegnie ze zdwojoną siłą, patrząc jak rywalki już nie mają siły. Ja też wiem, kiedy mogę sobie pozwolić na szybsze kręcenie nogą, a kiedy nie ma na to szans, bo to już któryś mój bieg z rzędu i nie wiem, co się wydarzy na kolejnych metrach.

Zachowanie chłodnej głowy, wyłączenie emocji - to jest najtrudniejsze?

Kobiety częściej kierują się emocjami, tak jest też w życiu codziennym. W sporcie kobieta nie jest już kobietą. Na bieżni nie stajemy jako dziewczynki, kobietki czy słaba płeć. Nie myślimy o emocjach, tylko o zadaniu. Działamy identycznie jak faceci. W Dausze pierwszy raz startowałam w biegu mieszanym, to była dla mnie całkowita nowość i obserwowałam kolegów z zaciekawieniem. Patrzyłam, jak się zachowują przed biegiem, jak przeżywają stres, wyjście na bieżnię.

I jak?

Okazuje się, że nie różni się to niczym od tego, z czym my się mierzymy. Przeżywamy dokładnie takie same emocje - jedni znoszą wszystko dobrze, inni gorzej, jedni stresują się bardziej, inni w ogóle. Nie ma tu żadnego rozgraniczenia na płeć. Jest rozgraniczenie na głowę. Mocną i słabą.

Śpi pani dobrze przed zawodami?

Różnie i nie ma to żadnego związku z rangą imprezy. Nie ma reguły, czy to mistrzostwa świata, Europy, Polski czy mityng - nerwy czasami się pojawiają, a czasami nie. Dzień przed zawodami mam wewnątrz spokój, z zaśnięciem różnie bywa, ale to zmora wszystkich sportowców. Przed półfinałem w Dausze bardzo się denerwowałam, od rana czułam to już w autobusie, później na rozgrzewce. "Boże, ja nie chcę, Boże, żeby to się już skończyło" - powtarzałam sobie. W finale za to poczułam stres dopiero na bieżni, kiedy nas przedstawiano, wcześniej nie odczuwałam żadnego niepokoju.

Jeśli pojawia się strach to przed czym - kompromitacją, potknięciem na starcie?

Do tej pory nie myślałam o kompromitacji. Pojawiają się myśli o tym, że mogę być ostatnia, że ludzie będą to widzieli i będzie niezły przypał. Ale każdy psycholog radzi, aby przed startem odrzucać od siebie opinie innych, bo w ten sposób narzuca się sobie jeszcze większą presję i nakręca spiralę stresu. Nie myślę więc o tym, że się potknę, przewrócę, albo zgubię pałeczkę, bardziej boję się zwyczajnie tego, że przegramy.

Zobacz takżeKatarzyna Skowrońska-Dolata: Oscar za dobrą maskę

Zobacz takżeAdam Waczyński: Ciary po plecach

ZOBACZ WIDEO: Mistrzostwa świata w lekkoatletyce Doha 2019: Iga Baumgart-Witan: Ten wynik to coś niewyobrażalnego!

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×