Po jej śmierci rozszalało się piekło. Historia gwiazdy polskiego sportu

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski
Złoto podczas IO w 1932 roku, srebro cztery lata później w Berlinie, cztery medale (dwa złote, dwa srebrne) podczas mistrzostw Europy w Wiedniu (1938), 14 razy bity rekord świata - nic dziwnego, że Walasiewicz została jedną z najpopularniejszych sportsmenek okresu międzywojennego.

Źle się czuła w Warszawie

Aż cztery razy wygrała Plebiscyt "Przeglądu Sportowego". "Żadna inna kobieta nie ma takiej furii w oczach, nie potrafi z takim zaangażowaniem przykładać się do treningów" - pisali dziennikarze.

Walasiewicz nie czuła się jednak dobrze w Polsce. Nie była gwiazdą aż takiego formatu, jak jeszcze za czasów, gdy mieszkała w Cleveland. Myślała, że ludzie w Warszawie będą ją zaczepiać na ulicach, gratulować, podziwiać. Nic z tego. Była normalną, polską kobietą. "Nie tak miało wyglądać moje życie po zdobyciu złotego medalu olimpijskiego" - skarżyła się w jednym z listów, które wysłała do rodziców.

Czarę goryczy dopełniło nieszczęśliwe wydarzenie z 1933 roku. Przechodząc przez tory, źle stanęła i skręciła kostkę. Usłyszała od lekarza, że kontuzja jest bardzo poważna, bo najprawdopodobniej uszkodziła ścięgno. "To koniec twojej kariery" - miał jej powiedzieć.

Wojna zatrzymała jej sukcesy

Natychmiast wróciła do USA, gdzie szybko wróciła do zdrowia. Lekarze uratowali jej nogę, po kilku miesiącach nie było śladu po ciężkiej kontuzji. "Trudno jest mi zrozumieć Europę, wychowałam się jednak w USA. Nie rozumiem polskiego stylu życia, źle się czuję. Zostaję w Stanach" - przyznała wychodząc ze szpitala.

Nie wyrzekła się Polski, nie zerwała kontaktów. Po zakończeniu II wojny światowej próbowała wrócić jeszcze na sportowy szczyt, ale w wieku 35 lat nie była już w stanie osiągnąć formy gwarantującej medale najbardziej prestiżowych zawodów. Nadal jeździła na międzynarodowe imprezy (zajmowała dalsze miejsca), była bardzo aktywna w życiu amerykańskiej Polonii, angażowała się w sprawy patriotyczne. Przyjeżdżała co jakiś czas nad Wisłę. Pracowała jednak za Oceanem (po zakończeniu kariery imała się różnych zajęć, była nawet barmanką w jednym z barów w Cleveland), aż przeszła na emeryturę.

Nie szła pod prysznic z innymi kobietami

Wróćmy do 1980 roku i morderstwa na parkingu centrum handlowego w Cleveland. We wstępie napisaliśmy, że do mediów przeciekła "szokująca informacja". Otóż okazało się, że podczas sekcji zwłok okazało się, iż polska zawodniczka miała - cytujemy - "słabo wykształcone męskie narządy płciowe".

W tym momencie zaczął się wyścig domysłów i spekulacji. Nagle wszyscy sobie przypomnieli, że rzeczywiście zawodniczka miała mocno męskie rysy. Mało tego, podczas zawodów zawsze przebierała się samotnie w szatni. Nigdy nie szła pod prysznic z innymi zawodniczkami. - Wtedy myślałyśmy, że czuje się od nas lepsza, że gwiazdorzy - mówiła jedna z jej rywalek.

Dziennikarze zwrócili się również do męża Walasiewicz - boksera Harry’ego Olsona. Para wzięła w 1956 roku ślub. Nieoficjalnie mówiło się, że Polka zdecydowała się na to małżeństwo tylko po to, aby otrzymać amerykańskie obywatelstwo. - Czy uprawialiście seks? - pytali byłego pięściarza dziennikarze. - Tak, kilka razy się zdarzyło, ale nic nie widziałem, bo Stella dbała o to, aby było ciemno - słowa Olsona jeszcze bardziej podgrzewały temat.

W Stanach Zjednoczonych aż się gotowało. Jedni nawoływali do spokoju i uszanowania zmarłej zawodniczki, drudzy żądali pozbawienia jej wszystkich sukcesów. Ostatecznie nie zabrano Walasiewicz medali olimpijskich, mistrzostw Europy czy rekordów świata. Międzynarodowe władze opierają się na oficjalnych dokumentach, a akt urodzenia i akt zgonu mówią, że była kobietą.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×