Po jej śmierci rozszalało się piekło. Historia gwiazdy polskiego sportu

Bandyta wyciągnął pistolet, próbowała mu go wyrwać, doszło do szamotaniny, aż padł strzał. Kula trafiła w klatkę piersiową, przerażeni mordercy uciekli. Trzy godziny później umarła w szpitalu.

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski
Nie zdążyła jeszcze wysiąść ze swojego amerykańskiego krążownika szos (Oldsmobile Omega), a obok drzwi stanęło dwóch rosłych mężczyzn. Rozbili szybę, jeden z nich próbował wyrwać jej torebkę, w której miała 250 dolarów. Za te pieniądze - między innymi - miała kupić białe i czerwone wstążki na cześć polskiej reprezentacji koszykarek, która miała przyjechać do USA. Zaczęła walczyć. Drugi bandyta wyciągnął pistolet, próbowała mu go wyrwać, doszło do szamotaniny, aż padł strzał. Kula trafiła w klatkę piersiową, przerażeni mordercy uciekli. Trzy godziny później umarła w szpitalu w Cleveland. Lekarze byli bezradni...

Wydawałoby się, że to ostatni rozdział życia jednej z najlepszych polskich sportsmenek - Stanisławy (Stefanii) Walasiewicz vel Stelli Walsh Olson. Nic z tego. Dopiero po śmierci mistrzyni olimpijskiej, mistrzyni Europy, multimedalistki najważniejszych imprez, 14-krotnej rekordzistki globu (w biegach na: 50, 60, 100, 200 i 1000 metrów) rozszalała się burza kontrowersji i domysłów. A wszystko przez sekcję zwłok. Z biura koronera wyciekła szokująca informacja, którą natychmiast podały dwie duże, amerykańskie stacje telewizyjne.

Stanisława czy Stefania?

9 kwietnia 1911 roku do Urzędu Gminy w Świedziebni (obecnie województwo kujawsko-pomorskie) wpadło trzech kompletnie pijanych mężczyzn: Julian Walasiewicz, Roman Sumeracki oraz Bronisław Kalisz. Mieli ze sobą kilkudniowe niemowlę. "Oświadczyli, że dziecko urodziło się 3 kwietnia 1911 roku w Wierzchowni, a matką jest Weronika z domu Uścińskich. Poinformowali, że na chrzcie świętym nadali dziecku imię Stefania" - tak brzmi zapisana po rosyjsku metryka Stanisławy Walasiewicz.

Stefania, skąd więc wzięła się w przekazach medialnych Stanisława? Kiedy była już znaną na całym świecie zawodniczką, jeden z dziennikarzy zapytał ją o tę nieścisłość. - No cóż, to wy, dziennikarze nadaliście takie imię. Nie wiem, czy przez pomyłkę, czy z premedytacją, ale zaczęliście o mnie tak pisać i tak już zostało. Nie protestowałam. Mówcie do mnie Stasia - odpowiedziała z uśmiechem na ustach.

Będziemy więc w tym artykule używać imienia Stanisława. Walasiewicz bardzo szybko wyjechała do Stanów Zjednoczonych. Kiedy rozpoczęła się I wojna światowa, jej rodzice spakowali cały swój dobytek do jednego tobołka, przedostali się na statek i po kilku tygodniach żeglugi dopłynęli do Nowego Jorku, a potem znaleźli się w Cleveland. Tutaj Julian, który nie znał ani jednego słowa w języku angielskim, otrzymał pracę, znalazł dom, rodzina się osiedliła. - Czuliśmy, że to nasze miejsce na ziemi - wspominała po latach zawodniczka.

Siostra biegała za chłopakami

Kiedy - jako kilkuletnia dziewczynka - pojawiła się na zorganizowanych zajęciach sportowych w Cleveland, instruktorka zapisała ją na listę, jako Stella Walsh. Przecież nazwisko Walasiewicz było nie do wymówienia dla Amerykanów. Walsh rozpoczęła przygodę z lekką atletyką. Od pierwszych zajęć było wiadomo, że ma ogromny talent. Podobnie jak jej siostra. - W dzieciństwie biegała również Klara. Jednak ona była piękną dziewczyną i biegała głównie za... chłopakami - żartowała po latach rekordzistka świata.

Walasiewicz, mając 16 lat, biegała już w sztafecie 4x100 m reprezentacji USA. Miała nawet jechać na igrzyska olimpijskie w Amsterdamie, ale ówczesne przepisy zatrzymały ją w domu. Jako niepełnoletnia nie otrzymała pozwolenia na wyjazd. W 1932 roku - w Los Angeles - miała zostać największą gwiazdą amerykańskiej kadry. Igrzyska olimpijskie rozgrywane w USA były doskonałą okazją, aby odwdzięczyć się za to, że właśnie w tym kraju otrzymała szansę na normalne życie.

"Baba z Polski nas oszukała"

24 godziny przed otrzymaniem amerykańskiego obywatelstwa, które przypieczętowałoby start podczas IO w Los Angeles (1932), Walasiewicz zmieniła zdanie. Kryzys gospodarczy, który w 1929 roku dopadł Stany Zjednoczone, spowodował, że nasza zawodniczka straciła pracę. Było jej ciężko związać koniec z końcem, na dodatek jej rodzice również wylądowali na bezrobociu. Była wściekła na Amerykanów. Tę trudną sytuację wykorzystali polscy dyplomaci.

Walasiewicz została zaproszona do ambasady w Nowym Jorku, gdzie otrzymała zaproszenie do reprezentacji Polski, która miała wystąpić podczas IO w Los Angeles. - Zawsze czułam się Polką. Moim marzeniem jest Mazurek Dąbrowskiego zagrany właśnie w Los Angeles. To będzie cudowna chwila dla setek tysięcy emigrantów znad Wisły, którzy dotarli do USA - przyznała wzruszona zawodniczka.

"Baba z Polski nas oszukała" - komentowali amerykańscy dziennikarze. Doskonale wiedzieli, że właśnie stracili złoty medal olimpijski. Walasiewicz go gwarantowała. - Ona była inna niż pozostałe kobiety w polskiej kadrze. Wychowana po amerykańsku, samodzielna, nie potrzebowała opieki, sama trenowała. Tytan pracy - Magazyn Bieganie w jednym z artykułów zacytował Jadwigę Wajsównę, brązową medalistkę IO w Los Angeles w rzucie dyskiem.

Fot. YouTube Fot. YouTube
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×