Izabela Piekarska: Za moich czasów trener Skrzecz też dręczył psychicznie
- Znęcanie ze strony trenera Skrzecza miało też miejsce niecałe 20 lat temu. Doświadczyłam tego. W SMS-ie czułam strach, a koleżanka została po prostu zniszczona psychicznie – mówi była reprezentantka Polski Izabela Piekarska (obecnie McCage).
O aferze w SMS-ie Łomianki rozmawiamy z byłą reprezentantką Polski i medalistką mistrzostw Europy U20 z 2005 roku, Izabelą Piekarską (obecnie McCage).
Dariusz Faron, WP SportoweFakty: Jak pani skomentuje wydarzenia z ostatnich dni?
Izabela McCage (Piekarska), była reprezentantka Polski w koszykówce: Bardzo długo się zastanawiałam, czy zabierać głos. Po lekturze reportażu "straciłam" kilka dni, emocje były zbyt duże, myślałam tylko o tym. Dziękuję za ten artykuł. Cieszę się, że się ukazał, bo moim zdaniem do opisanych w nim sytuacji dochodziło niemal od dwudziestu lat. Jestem z rocznika 85’, po opuszczeniu SMS-u walczyłam z traumą. Nie chciałam tam nigdy wracać i mieć kontaktu z trenerem Skrzeczem. Ale nie byłam świadoma, że to się będzie za mną tyle ciągnęło! Naprawdę... wielka trauma. Zakopałam to w sobie głęboko i nigdy nie przerobiłam tej lekcji. Rozważam wizytę u psychologa.
ZOBACZ WIDEO: Państwowa Komisja ds. pedofilii wysłała zapytanie do prokuratury ws. postępowania dotyczącego afery w szkole sportowejCo spowodowało traumę, o której pani mówi?
Nie mogę potwierdzić molestowania seksualnego w sensie fizycznym. Natomiast znęcano się nad nami psychicznie i były podteksty seksualne. Jestem pewna, że bohaterki reportażu nie kłamią. Słyszałyśmy dokładnie te same teksty. "Futerko powinno dotykać parkietu", "łap piłkę w dwie ręce, bo chłopak lubi, jak się łapie w dwie, nie w jedną" itd. Słowo w słowo... to po prostu niewiarygodne. Miałam piętnaście lat!
Często czuła się pani źle wskutek zachowania trenera Skrzecza?
Pracowałam z nim łącznie sześć lat - w szkole i młodzieżowej reprezentacji - więc o poszczególnych sytuacjach musielibyśmy rozmawiać kilka dni. W koszykówce młodzieżowej miałam trzech trenerów - Remigiusza Kocia, Macieja Gordona i Romana Skrzecza. Gdyby nie pan Koć, odeszłabym z SMS-u po trzech latach, mimo że u Skrzecza bardzo dużo grałam. Stawiał na mnie, lecz jednocześnie starał się udowodnić mi, że do niczego się nie nadaję i nic ze mnie nie będzie. Słyszałam, że jestem za gruba. A nie miałam wiedzy, w jaki sposób prawidłowo zredukować wagę. Podpisuję się pod tym, że w każdym roczniku Roman Skrzecz miał przynajmniej jedną faworytkę i jedną ofiarę.
Widziała pani, by inne koszykarki były przez niego źle traktowane?
W pierwszej klasie koleżanka została przez niego zniszczona psychicznie. Widziałam jej cierpienie i łzy. Po pierwszym roku w SMS-ie nie była w stanie podać normalnie piłki, bo tak się obawiała popełnienia błędu. Często walczyłam sama ze sobą, by nie popłakać się przed trenerem. Codziennie dusiłam to w sobie, czułam strach. Bałam się nawet iść na trening. Po przeczytaniu reportażu wspomnienia wracają, jestem przerażona. W liceum Roman Skrzecz zniszczył we mnie całą miłość do koszykówki, odebrał mi radość z gry. Za to trener Koć był światełkiem w tunelu. Nie wiem, czy znajdzie pan pięć zawodniczek, które powiedziałyby o nim coś złego. W życiu nie pozwoliłby sobie na jakieś podteksty seksualne. Mówił: "uśmiechnij się!". A my uśmiechałyśmy się rzadko...
Ktoś może powiedzieć, że w elitarnej szkole sportowej muszą być ciężka praca, pot i łzy.
Zgoda, ale trener Skrzecz zdecydowanie przekraczał granicę. To był z jego strony terror psychiczny. Miałam szczęście, że jestem z Warszawy. Na każdy weekend jechałam do domu, by oderwać się od szkolnej rzeczywistości. Tata często przyjeżdżał przed pracą. Siedziałam w jego samochodzie i płakałam. Z nerwów obgryzałam paznokcie do krwi. Do dziś jest wiele rzeczy, o których nie powiedziałam rodzicom. Zresztą mało kto wiedział, jak zareagować na to, co nas spotyka. Nasi rodzice wychowali się w takich czasach, że zamordyzm w sporcie był dla nich normą. Niektórzy rozmawiali z trenerem Skrzeczem, że musi zmienić swoje zachowanie. Uspokajał się na tydzień, dwa, a potem było to samo.
Nigdy nie myślała pani o tym, by porozmawiać z trenerem o jego zachowaniu?
Pan Skrzecz krzyczał także na swoich asystentów. Nie okazywał im szacunku. Myślałam: "skoro traktuje tak współpracowników, jak ja, młoda dziewczyna, mam się odezwać i stanąć w swojej obronie?". Bałam się. W lipcu 2005 roku zdobyłyśmy z trenerem Skrzeczem wicemistrzostwo Europy do lat dwudziestu. A w sierpniu miałyśmy jechać na Uniwersjadę w Turcji. Zapytałam, kto jest trenerem. Gdy dowiedziałam się, że asystentem będzie pan Skrzecz, odmówiłam. Nie chciałam z nim jeździć na zgrupowania. Na mistrzostwa Europy pojechałam tylko po to, by po raz ostatni zagrać z koleżankami. Chciałam zrezygnować z wyjazdu, ale trener Koć zadzwonił i powiedział, że "przecież gram dla Orzełka, a nie dla Skrzecza". Przekonał mnie. Z trenerem Skrzeczem nie wymieniłam na turnieju ani jednego zdania.
Powiedziała pani na początku naszej rozmowy, że po lekturze reportażu towarzyszyły pani duże emocje. Potrafi je pani nazwać?
Głównie czułam smutek z powodu tego, co przeszły bohaterki tekstu. Zastanawiałam się, czy nie ma w tym naszej winy - mówię o starszych zawodniczkach. Myślałam, że mogłyśmy jakoś zareagować i to przerwać, miałam wyrzuty sumienia. Ale - powtórzę jeszcze raz - czułam strach. Byłam cichym, wycofanym dzieckiem. Głowę trzymałam w dole. Dziś jedyne, co mogę zrobić, to porozmawiać z panem. I powiedzieć pod nazwiskiem, że za moich czasów też dochodziło ze strony Romana Skrzecza do dręczenia psychicznego. Jestem dumna z kobiet, które zabrały głos. Nie jesteście jedyne. Walczcie o siebie i o następne pokolenia! Wiem, że jest sporo koszykarek, które schowały traumę głęboko w środku i nie chcą do tego wracać. Rozumiem to. Ja jednak zdecydowałam inaczej.
***
TU SZUKAJ POMOCY:
Jeśli chcesz porozmawiać z psychologiem albo znasz kogoś, kto potrzebuje pomocy, dzwoń pod bezpłatny i całodobowy numer Niebieskiej Linii (800 12 00 02) lub Telefonu zaufania dla Dzieci i Młodzieży (116 111). Możesz też napisać maila - adresy znajdziesz na powyższych stronach.