A miało być tak pięknie, czyli najgorsze decyzje letniego okienka w NBA
Suns i Tyson Chandler. Suns zaryzykowali i podpisali czteroletni kontrakt za 52 mln dol. z już 34-letnim centrem, licząc że z kolei przekona to LaMarcusa Aldridge'a do podpisania umowy w Phoenix. Niewiele im zabrakło, ale zostali bez Aldridge'a, za to z cieniem gracza, jakim Chandler był choćby w zeszłym, kontraktowym sezonie w Dallas. Chandler z obecnego sezonu przypomina Chandlera sprzed dwóch lat -objuczonego kłopotami zdrowotnymi w New York Knicks. Gra średnio tylko po 24,1 minut, hamując rozwój i minuty gry innego centra Alexa Lena, którego Suns wybrali z nr 5 Draftu 2013. Minuty Lena dodatkowo hamuje też chęć Jeffa Hornacka, aby grać na parkiecie niższymi ustawieniami. Jest tam wyraźnie o jednego centra za dużo. Aktualnie Chandler leczy kontuzję ścięgna udowego, ale gdy wyzdrowieje, to tak jak przypuszczałem już od razu po fiasko rozmów z Aldridgem - Chandler może stać się obiektem zainteresowań drużyn z playoffowymi aspiracjami, np Cleveland Cavaliers. Pod warunkiem, że zdąży pokazać w kolejnych tygodniach, że kłopoty zdrowotne nie będą się za nim ciągnąć. Wydaje się, że Chandler został dodany przez Suns przede wszystkim jako zanęta na Aldridge'a. Nic więcej.
Pelicans i Omer Asik Pelicans podpisali z nim pięcioletni kontrakt za 60 mln dolarów i teraz oglądają jak ich center zdobywa 2,0 punkty na mecz, blokując 4 rzuty w 13 rozegranych. Management Pelicans z pewnością przeżywa ekscytujące chwile, licząc każdy punkt i blok Turka. Asik już trzeci sezon z rzędu nie przypomina gracza jakim był jako zmiennik w Chicago Bulls, czy jeszcze przez ten jeden sezon 2012/13, gdy w 82 meczach biegał od kosza do kosza, zbierał i stawiał Jamesowi Hardenowi jedne z najlepszych zasłon w lidze. Te dwie ostatnie rzeczy wciąż potrafi jeszcze robić, ale jego wpływ na obronę jest z roku na rok coraz mniejszy. Nie nauczył się też nic w ataku. Stał się niczym innym, a tureckim Kendrickiem Perkinsem. Powód to spadek atletyzmu, wywołany kontuzjami kolan i pleców. Ten kontrakt dziwi dziś tym bardziej, że latem Pelicans zainwestowali w niego tak dużo, wiedząc, że nowy trener Alvin Gentry preferował będzie niższe ustawienie Ryan Anderson - Anthony Davis na pozycjach 4 i 5.
Brandon Bass. Bass jest jeszcze jednym nowym graczem Lakers - nie można też zapomnieć o D'Angelo Russellu - który cierpi przez to w jaki sposób Byron Scott podchodzi do ostatniego aktu Kobiego Bryanta. Bass podpisał z Lakers dwuletni kontrakt, trafia 53 proc. rzutów, ale gra tylko po 16,6 minut w meczu i mógłby, i powinien grać więcej w drużynie, która ma tak ogromne kłopoty w obronie. To mierzący 203 cm niski center, który nie dodał jeszcze rzutu za trzy, ale jest bardzo dobrym obrońcą, mogącym zmieniać krycie na niższych graczy. Po cichu 30-letni Bass może jeszcze złapać drugi oddech w nowoczesnej NBA. Póki co, nie zrobi tego w Lakers, gdzie nawet nie korzysta się z faktu, że od kilku lat jest jednym z najlepiej rzucających z półdystansu wysokich w lidze.
Roy Hibbert. Oglądam Lakers - prawdopodobnie zbyt często - i jest mi najzwyczajniej przykro, że jeden z moich ulubionych graczy znalazł się w takich warunkach. Jeszcze raz - nie jest moją ideą jechanie po Bryancie i jestem pewien, że większość z wymienionych tu graczy Lakers do końca życia w gronie największych osiągnięć wymieniać będzie sezon spędzony z legendą, jednym z 10 najlepszych graczy w historii tej gry, ale część z tych graczy umiera teraz razem z Kobim i nie można im pomóc. Niechciany w Indianie Hibbert - smallballowy projekt Larry'ego Birda swoją drogą ma się oczywiście świetnie, a Hibbert wychował godnego następcę w Ianie Mahinmim - został oddany za darmo do Lakers i jest dla niego to jak zesłanie. Statystycznie nie prezentuje już elitarnego poziomu obrony obręczy (45,9 proc.), ale ile razy jest spóźniony, bo musi naprawiać błędy młodych Russella i Clarksona, czy przede wszystkim defensywne niechciejstwo Bryanta. Przykro się na to patrzy. Latem ustawi się po niego wianuszek drużyn, szukających kogoś kto stanowił będzie podstawę obrony. Hibbert mógł odstąpić w czerwcu od kontraktu i już zeszłego lata zadecydować o swojej przyszłości. Teraz siedzę na kanapie i jest mi go po prostu żal.
Nicolas Batum. i Trail Blazers. Nicolas Batum po zepsutym przez kontuzje sezonie 2014/15 w Portland, odrodził się w Charlotte Hornets i w tym momencie jest jednym z kandydatów do Meczu Gwiazd. Jeszcze w czerwcu Trail Blazers przehandlowali ostatni rok jego kontraktu, pozyskując w zamian Geralda Hendersona i rozczarowującego dotychczas Noah Vonleh (nr 9 Draftu 2014). Ale nie chodzi o to co pozyskali, tylko o to, że kilkanaście dni później LaMarcus Aldridge podejmował decyzję o tym czy zostać w Portland, czy też przenieść się do San Antonio. Wg niedawnych doniesień Adriana Wojnarowskiego na końcu Aldridge wybierał właśnie między Blazers, a Spurs. Jak wybrałby, gdyby w momencie podejmowania decyzji w składzie Blazers był Batum? Oczywiście łatwo pisać tak po fakcie - Batum miał bardzo słaby poprzedni sezon - ale nie mogę przestać myśleć o decyzji GM'a Blazers Neila Olsheya, patrząc jak Batum jest najbardziej wartościowym graczem w nagle jednej z pięciu najlepszych ofensyw ligi.
Tim Hardaway Jr. i Mike Budenholzer. Trener i prezydent Atlanty Hawks Mike Budenholzer oddał w dniu draftu do New York Knicks wybór nr 19, pozyskując w zamian Hardawaya - snajpera, ale jednego z najgorszych obrońców ligi. "Bud" wierzył jednak w to, że Hardaway zacznie pobierać od Kyle'a Korvera nauki w szukaniu po zasłonach pozycji do rzutu za trzy. Sezon rozpoczął jednak w garniturze na końcu ławki Hawks, a aktualnie to czego zdążył się nauczyć testuje na graczach D-League. Chyba niezupełnie o to chodziło...
Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.