Clyde Drexler - chłopak z dobrego domu cz. VII

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Clyde Drexler w koszulce Portland Trail Blazers występował łącznie przez jedenaście i pół sezonu. Jako gracz ekipy z Oregonu nigdy nie miał jednak okazji świętować wywalczenia mistrzostwa NBA.

W tym artykule dowiesz się o:

Podopieczni Ricka Adelmana bliscy zrealizowania upragnionego celu byli ponownie w rozgrywkach 1990/91 oraz 1991/92. Do zespołu dołączył m.in. słynny Danny Ainge, ale i to okazało się zbyt słabym wzmocnieniem, żeby najpierw stawić czoła Los Angeles Lakers w finale Konferencji Zachodniej, a rok później sprostać Chicago Bulls już w serii decydującej o tytule. Byki napędzał wtedy nieustraszony duet Michael Jordan - Scottie Pippen. Zmagający się z bólem kolana "The Glide" prezentował się natomiast niczym cień samego siebie. W sezonie zasadniczym notował średnio 25 punktów, 6,6 zbiórki, 6,7 asysty, 1,8 przechwytu oraz 0,9 bloku, a w starciach z teamem z "Wietrznego Miasta" zaledwie dwukrotnie zbliżył się do tych statystyk.

W czasie swojej kariery "The Glide" wielokrotnie porównywany był z Michaelem Jordanem. Nie bez powodu, gdyż obaj gwiazdorzy występowali na tej samej pozycji i prezentowali bardzo podobny styl gry, oparty w dużym stopniu na sprawności fizycznej. Wówczas, w sezonie 1991/92, wielkim wygranym był "MJ", który pokazał wyższość nad oponentem w najważniejszym momencie sezonu, zgarniając obok statuetki MVP regular season również nagrodę MVP finałów. "Szybowcowi" na pocieszenie pozostała jedynie nominacja do pierwszej piątki NBA oraz udział w All-Star Game, okraszony 22 punktami, 9 zbiórkami i 6 asystami. - Clyde był zawodnikiem na tym samym poziomie co Mike - mówi Kevin Duckworth, ówczesny środkowy Trail Blazers. - Nie wywalczyliśmy pierścieni mistrzowskich, ale odnieśliśmy wiele sukcesów. Drexler stanowił podstawę tego, co osiągnęliśmy. Może nie był tak błyskotliwy i kreatywny jak Jordan, lecz jak wynik wisiał na włosku, to wchodził na parkiet i mówił: "nie przegramy tego spotkania". Po chwili robił coś spektakularnego, coś czego niemal nikt nie potrafiłby powtórzyć. Niewielu było graczy takich jak on.

W międzyczasie Clyde Drexler przestał grać w butach firmy Avia, a zaczął pojawiać się w obuwiu Reeboka. Wszystko przez to, że gigant wchłonął mniejszą firmę, a "The Glide" jako człowiek z natury lojalny zdecydował się kontynuować współpracę z tymi samymi ludźmi, pracującymi już jednak pod szyldem innej marki. - Oni zawsze robili buty dobrej jakości - tłumaczy "Szybowiec". - Nie promowali jednak sportowców w ten sposób co Nike. Gdzie indziej mogłem zarobić o wiele więcej pieniędzy, ale nie chciałem być postrzegany jako ktoś, komu zależy tylko na kasie. W biznesie trzeba być lojalnym oraz uczciwym.

Gdy w 1983 roku Clyde Drexler zdecydował się na przerwanie studiów i przystąpienie do draftu NBA, zamknął sobie tym drzwi do powołania do reprezentacji Stanów Zjednoczonych na igrzyska olimpijskie w Los Angeles. Wtedy bowiem w zmaganiach o medale udział mogli brać jedynie tzw. amatorzy, do grona których nie kwalifikowali się zawodnicy najlepszej na świecie ligi basketu. W lecie 1992 roku przepis ten jednak już nie obowiązywał, a "The Glide" znalazł się w kadrze USA skompletowanej przez Chucka Daly'ego, Lenny'ego Wilkensa oraz Mike'a Krzyzewskiego. Obok niego ekipę zwaną "Dream Teamem" tworzyli: Charles Barkley, Larry Bird, Patrick Ewing, Magic Johnson, Michael Jordan, Christian Laettner, Karl Malone, Chris Mullin, Scottie Pippen, David Robinson i John Stockton. Jedenaście największych gwiazd NBA oraz najlepszy gracz ligi uniwersyteckiej. Historia sportu nie pamięta bardziej piorunującego zestawienia, które miało wówczas przed sobą tylko jeden cel: olimpijskie złoto. - Bycie członkiem "Dream Teamu" to jak należenie do niepokonanego zespołu - wspomina Drexler. - Po wielu latach rywalizacji z zawodnikami takimi jak Michael, Magic i Bird, fajnie było dla odmiany tworzyć z nimi jedną drużynę. Wtedy również przekonałem się o ich prawdziwej wielkości.

Przygoda Clyde'a z "Dream Teamem" trwała sześć tygodni. Przygotowania do turnieju olimpijskiego wiodły przez San Diego, Portland i Monte Carlo, a danie główne skonsumowane zostało oczywiście w malowniczej Barcelonie. Przez cały ten czas rzucającemu obrońcy Trail Blazers towarzyszyła żona Gaynell oraz dwójka dzieci: Elise oraz Austin. Skład reprezentacji USA na pierwszy rzut oka przyprawiał o zawroty głowy, a po głębszym zastanowieniu każdy zadawał sobie pytanie, jak te wszystkie indywidualności podzielą się minutami na parkiecie. Wątpliwości te jednak zostały bardzo szybko rozwiane, bo podstawą funkcjonowanie teamu pod wodzą Chucka Daly'ego była znakomita atmosfera. Nikt na nikogo krzywo nie patrzył i nie skarżył się trenerowi, że gra za mało. - Okazało się, że wielu chłopaków trapiły urazy - wspomina "Szybowiec". - Patrick złamał kciuk w San Diego i opuścił z tego powodu trzy mecze mistrzostw Ameryki. Birdowi dokuczały plecy, a Stockton uszkodził sobie kolano. Magic w Barcelonie również doznał kontuzji kolana i stracił z tego powodu trochę minut. Ja też narzekałem na ból tej części ciała i kilka razy musiałem udać się na drenaż. Opuściłem przez to kilka treningów oraz jedno spotkanie mistrzostw Ameryki. Michael, Scottie i ja powinniśmy odpoczywać po wyczerpujących play'off's, ale tak naprawdę nigdy nie było to nam dane. Oczywiście nikt się nie skarżył, bo taka szansa pojawia się raz w życiu. Grać w najlepszym zespole, jaki kiedykolwiek został zmontowany... Tylko głupiec zaprzepaściłby taką okazję. [ad=rectangle] Koszykarze "Dream Teamu" w mieście Gaudiego zostali przyjęci niczym gwiazdy rocka. Hotelu, w którym byli zakwaterowani, strzegli snajperzy, a na każdy trening jechali autokarem pod eskortą policji. Na początku lat dziewięćdziesiątych dzieciaki w Europie miały fioła na punkcie basketu zza oceanu. Gdy najlepsi koszykarze globu przybyli do Barcelony, każdy chciał choć przez chwilę na nich popatrzeć. Szaleństwo przeniosło się również na dorosłych kibiców oraz... niektórych rywali Amerykanów, którzy przed olimpijskimi potyczkami robili sobie z nimi wspólne zdjęcia. W fazie grupowej podopieczni Chucka Daly'ego zdeklasowali kolejno Chorwację (103:70), Niemcy (111:68), Brazylię (127:83) oraz Hiszpanię (122:81).

fot. Steve Lipofsky
fot. Steve Lipofsky

- Wcześniej byłem w Madrycie, ale w Barcelonie nigdy. Cudowne miejsce - opowiada Drexler. - Mieliśmy czas na zwiedzanie i bardzo nam się to podobało. Miasto ma przebogatą historię oraz jest rozwinięte pod względem kulturalnym. Komitet Olimpijski USA zadbał również o to, żeby "Dream Team" stacjonował w stolicy Katalonii w jak najbardziej komfortowych warunkach. Zawodnicy, ich rodziny oraz sztab mieli do dyspozycji cały hotel wraz ze stołówką czy salonem gier video. Mianem legendarnych określane są także pokojowe partyjkach pokera, w których namiętnie uczestniczyli Michael Jordan, Magic Johnson oraz Charles Barkley. Piwo lało się tam strumieniami, a w powietrzu trudno było nie wyczuć charakterystycznej woni cygarowego dymu.

"The Glide" nie należy do miłośników pokera czy hucznych imprez. Pomimo wstrzemięźliwości, w Barcelonie czasem sprawiał wrażenie, jakby balował przez całą noc. Przed jednym z porannych treningów Charles Barkley podszedł do Chucka Daly'ego i wskazując palcem na Drexlera rzekł: - Hej, trenerze! Nie mogę dzisiaj ćwiczyć. Muszę być pijany, bo chyba mam coś nie tak ze wzrokiem. Ten facet ma na sobie dwa lewe buty! Uwadze największego żartownisia "Dream Teamu" nie mógł ujść żaden podobny szczegół, więc Clyde miał przechlapane do końca zajęć. Tłumaczył wszystkim, że przebierał się po ciemku, ale nikt nikt nie chciał słuchać tych wyjaśnień, bo każdy pokładał się ze śmiechu.

Reprezentacja USA w Barcelonie nie miała większych problemów z sięgnięciem po złoty medal. W fazie pucharowej Amerykanie najpierw rozgromili Puerto Rico 115:77, następnie rozprawili się z Litwą 127:76, a w finale ponownie odprawili z kwitkiem Chorwatów, tym razem zwyciężając Drażena Petrovicia i spółkę 115:87. "The Glide" w trakcie zmagań zbytnio się nie przemęczał, przebywając na parkiecie średnio przez 20 minut i notując w tym czasie 13,8 punktu, 2,6 zbiórki, 6,6 asysty oraz 1 przechwyt. - Po meczu o mistrzostwo olimpijskie dostaliśmy swoje medale - wspomina "Szybowiec". - To dla nas wszystkich była wielka chwila. Czułem się wtedy naprawdę dumny. Nasza misja dobiegła końca. Wiedziałem, że godnie reprezentowałem swój kraj oraz swoje miasta - Portland i Houston. Przez sześć tygodni tworzyliśmy rodzinę.

W sezonie 1992/93 Rick Adelman wciąż pełnił funkcję głównego coacha Trail Blazers, ale od tamtej chwili nic nie było już takie jak wcześniej. "The Glide" z powodu urazów opuścił aż 33 spotkania sezonu zasadniczego, a jego drużyna zakończyła zmagania z bilansem 51-31, dającym czwarte miejsce w Konferencji Zachodniej. Drexler wciąż był liderem ekipy z Oregonu, ale w wyniku problemów zdrowotnych jego statystyki się pogorszyły. Zdobywał średnio 19,9 punktu, dokładając do tego 6,3 zbiórki, 5,7 asysty, 1,9 przechwytu i 0,8 bloku. Wystąpił w lutowym Meczu Gwiazd w Salt Lake City, lecz kontuzja wykluczyła go z udziału w starciu inaugurującym play-off's, a Trail Blazers odpadli z rywalizacji o tytuł już w pierwszej rundzie, ulegając 1-3 niżej notowanym San Antonio Spurs.

Kampania 1993/94 nie przyniosła poprawy. Michael Jordan zrezygnował z koszykówki na rzecz baseballu, a po trylogii mistrzowskiej Chicago Bulls wiele ekip miało chrapkę na wyrwanie trofeum im. Larry'ego O'Briena z rąk teamu z "Wietrznego Miasta". Trail Blazers stać było jednak tylko na bilans 47-35, natomiast Clyde'a Drexlera na 19,2 "oczka", 6,5 na tablicach, 4,9 kluczowego podania oraz 1,4 "kradzieży" w meczu. "Szybowiec" po raz ósmy w karierze zagrał dzięki temu temu w All-Star Game, w tym po raz czwarty z rzędu w pierwszej piątce, lecz nie przełożyło się to na końcowy wynik zespołu z Portlandu, który w pierwszej rundzie play-off's przegrał 1-3 z późniejszym mistrzom ligi - Houston Rockets.

W rozgrywkach 1994/95 funkcję głównego coacha drużyny z Oregonu pełnił już P.J. Carlesimo. Zmiana ta jednak w ogóle nie wpłynęła na postawę Drexlera i kolegów. Drużyna była na plusie, ale prezentowała formę daleką od mistrzowskiej. "The Glide" miał już natomiast na karku prawie 33 lata i powoli zaczynał ciążyć mu fakt, że nie ma jeszcze w swoim dorobku najcenniejszego koszykarskiego trofeum, czyli pucharu i pierścienia za triumf w NBA. - Clyde zapytał o możliwość wymiany do innego klubu - mówi Paul Allen - właściciel Trail Blazers. - Menadżer drużyny, Bob Whitsitt, spytał mnie czy może rozejrzeć się na rynku. Powiedziałem mu, żeby znalazł Clyde'owi miejsce w zespole, w którym będzie miał możliwość walki o mistrzostwo.

fot. Steve Lipofsky
fot. Steve Lipofsky

8 lutego 1995 roku "The Glide" rozegrał swój ostatni mecz w koszulce ekipy z Portlandu. Następnie wraz z Tracym Murrayem został oddany do Houston Rockets w zamian za Otisa Thorpe'a, Marcelo Nicolę oraz wybór w pierwszej rundzie draftu 1995. - Zawodnik jego kalibru zasługiwał na zakończenie kariery walcząc o najwyższe cele - dodaje Allen. - My w tamtym czasie byliśmy w przebudowie i uważam, że nic by z nami nie osiągnął. Gdy dobiliśmy targu, zadzwoniłem do niego i podziękowałem za wszystko co zrobił dla tej organizacji.

Koniec części siódmej. Kolejna (ostatnia) już w najbliższy piątek.

Specjalne podziękowania dla Steve'a Lipofsky'ego, oficjalnego fotografa Boston Celtics w latach 1981-2003 oraz twórcy serwisu Basketballphoto.com, za udostępnienie zdjęć wykorzystanych w artykule.

Bibliografia: Sports Illustrated, Clyde Drexler, Kerry Eggers - Clyde The Glide, basketball-reference.com.

Poprzednie części: Clyde Drexler - chłopak z dobrego domu cz. I Clyde Drexler - chłopak z dobrego domu cz. II Clyde Drexler - chłopak z dobrego domu cz. III Clyde Drexler - chłopak z dobrego domu cz. IV Clyde Drexler - chłopak z dobrego domu cz. V Clyde Drexler - chłopak z dobrego domu cz. VI

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Źródło artykułu:
Komentarze (2)
avatar
ziemo86
20.05.2014
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Zainteresowanych zapraszam na mój nowy cykl, tym razem poświęcony legendzie innej dyscypliny, Ayrtonowi Sennie: http://www.sportowefakty.pl/formula-1/440254/ayrton-senna-krol-deszczu-cz-i  
avatar
Grzegorz Bronikowski
17.05.2014
Zgłoś do moderacji
3
0
Odpowiedz
nice, nice very nice ;)