Krzysztof Roszyk: Anwil rzucił się na nas

Krzysztof Roszyk był jednym ze skuteczniejszych zawodników Asseco Prokomu Gdynia w meczu numer trzy z Anwilem Włocławek. Jak reszta drużyny, również i on miał problemy z defensywą włocławian.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Na parkiecie przebywał przez 32 minuty i w tym czasie zdobył dziewięć oczek, miał również pięć zbiórek. Krzysztof Roszyk, bo o nim mowa, nie był jednak w stanie pomóc swojemu zespołowi w czwartkowy wieczór. Anwil Włocławek wygrał ćwierćfinałowy mecz numer trzy 71:56.

- To jest zasłużone zwycięstwo gospodarzy. Bardzo dobrze weszli w mecz, szybko wypracowali sobie pokaźną przewagę i dzięki temu nabrali pewności siebie. Dlatego też w kolejnych minutach grali na bardzo dużej pewności siebie - komentował po meczu 35-letni skrzydłowy.

Ze względu na słabszą formę rozgrywającego Tomasza Śniega, a także ze względu na jego problemy z faulami, doświadczony zawodnik brał na siebie ciężar rozgrywania i konstruowania akcji Asseco Prokomu Gdynia. Niestety, skutek tego nie był najlepszy, bo nawet gdy mistrz Polski doszedł miejscowych na dystans tylko trzech oczek, 44:47, to włocławianom wystarczyło tylko kilka minut dobrej obrony w czwartej kwarcie, by za chwilę zrobiło się 62:50.

- Goniliśmy rywala, ale niewiele mogliśmy zrobić. Anwil dzisiaj rzucił się na nas bardzo mocno, zaatakował od pierwszych minut, a my niestety nie podjęliśmy walki. Ocknęliśmy się po chwili, ale zanim się zorientowaliśmy, przewaga wzrosła do 20 punktów. Później udało się dojść ich na kilka oczek, ale cały pościg kosztował nas wiele sił, a w dodatku popełniliśmy zbyt dużo strat, by ostatecznie wygrać mecz - mówił Roszyk i trudno nie przyznać mu racji. Gdynianie w całym spotkaniu zanotowali aż 21 strat (choć w oficjalnych statystykach widnieje liczba 17, to suma błędów poszczególnych zawodników daje właśnie 21), przy tylko 11 pomyłkach gospodarzy.

Anwil nie pozwolił ograć się mistrzowi Polski i ostatecznie wygrał 71:56. Po zawodnikach z Gdyni widać już pierwsze ślady zmęczenia serią. W końcu grają tylko siedmioosobową rotacją. - Taki jest nasz skład i gramy tym, co mamy. Wąska rotacja może mieć jednak jeden plus - wszyscy zawodnicy są w grze i wszyscy są przez to bardziej pewni swojej gry. Dodatkowo jesteśmy dobrze przygotowani fizycznie i na pewno nie odpuścimy w sobotę – zakończył 35-latek.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×