Efekt śnieżnej kuli - wywiad z Marcusem Ginyardem, skrzydłowym Anwilu Włocławek

- Rzuciłem 10 punktów i rzeczywiście, czułem się w tym momencie wyjątkowo w gazie. Zaczęliśmy odrabiać To był efekt śnieżnej kuli - mówi w wywiadzie po meczu z Kotwicą Kołobrzeg Marcus Ginyard.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Michał Fałkowski: Mecz z Kotwicą Kołobrzeg był jednym z najbardziej dziwnych spotkań, jakie oglądałem w ostatnich latach. Jak skomentujesz inauguracyjny mecz nowego sezonu?

Marcus Ginyard: Dobrze, że zakończyliśmy ten mecz zwycięstwem. To jedna rzecz. Druga to jednak sposób, w jaki graliśmy przez ponad 30 minut… Nie dbaliśmy w ogóle o piłkę, popełnialiśmy proste straty, nie wypracowywaliśmy sobie pozycji rzutowych. Chyba też trochę nie zaufaliśmy założeniom meczowym, co było efektem braku odpowiedniej koncentracji.

To był pierwszy mecz sezonu. Według mnie koncentracja powinna być czymś naturalnym.

- To jest taki utarty slogan, ale pierwszy mecz sezonu dla większości drużyn jest bardzo trudny, ale tak rzeczywiście jest. Prawie nigdy nie jest tak, że wszystko idzie po myśli jednego czy drugiego zespołu. Może dlatego, że wszyscy nie mogą doczekać się inauguracji i dają się ponosić emocjom? Nie wiem. Wiem, że przez długie minuty nie umieliśmy zagrać niczego dobrego. Ale spokojnie, są też dobre wieści! Końcówkę rozegraliśmy po mistrzowsku (śmiech).

Rzeczywiście, odblokowaliście się, jak to się mówi po polsku, "za pięć dwunasta". Jak to jest możliwe, że w ciągu kilku minut przeszliście taką metamorfozę?

- Nie wiem czy jestem w stanie odpowiedzieć ci na to pytanie, bo mam wrażenie, że nadal jestem trochę w szoku (śmiech). Myślę, że nikt nie byłby teraz znaleźć odpowiedzi dlaczego graliśmy tak słabo przez trzy kwarty i dlaczego tak dobrze w ciągu tych kilku ostatnich minut. Może w tym samym momencie pomyśleliśmy sobie, że to dla nas ostatnia szansa? Sam każdy musi odpowiedzieć sobie na to pytanie, niemniej to dla nas bardzo istotna wygrana, która na pewno mocno zbuduje zespół od środka.

Czy jesteś w stanie wskazać jakiś pojedynczy szczegół, detal, który sprawił, że uwierzyliście, że jeszcze nie wszystko jest stracone?

- Nie wiem czy było coś takiego w kontekście całego zespołu. Mogę ci natomiast powiedzieć co było dla mnie takim zapalnikiem - pierwsza akcja drugiej połowy, kiedy "Szubi" (Krzysztof Szubarga - przyp. M.F) zanotował przechwyt i zdobył łatwe punkty.

Pierwsza akcja drugiej połowy? Przecież przegrywaliście jeszcze przez kolejne 10-12 minut...

- Tak, ale dla mnie, dla mojego nastawienia to było kluczowe i sprawiło, że wszedłem na inny poziom koncentracji. "Szubi" pokazał się wówczas z tego, z czego jest znany, a więc dobra, fizyczna obrona, szybki przechwyt i łatwe punkty. Zobaczyłem, że on jest gotowy walczyć, że jeszcze się nie poddał i że będzie szarpał do samego końca. Zobaczyłem w nim wówczas agresję, która pozwoliła mi się zmotywować.

Zmotywowałeś się na tyle skutecznie, że w czwartej kwarcie w pojedynkę zmniejszyłeś praktycznie całe straty. Ze stanu 51:60 nagle zrobiło się 61:63, a ty w tym czasie rzuciłeś 10 punktów z rzędu.

- Nie tak w pojedynkę, ale rzeczywiście - rzuciłem wtedy 10 punktów i czułem się w tym momencie wyjątkowo w gazie. Tak naprawdę jednak to chwilę później sprawę załatwił "Sewer" (Łukasz Seweryn), który po prostu oszalał na obwodzie (śmiech). Myślę jednak, że naszą grę w tym momencie można by przyrównać do efektu śnieżnej kuli. Z każdym kolejnym rzutem byliśmy coraz bardziej pewni siebie i coraz bardziej nakręceni na odrobienie strat i wygranie tego meczu. Każdy przechwyt, każda zbiórka, dobra obrona, to wszystko nas maksymalnie napędzało. A w głowach graczy z Kołobrzegu działo się w tym czasie coś zupełnie odwrotnego.

W końcówce zagraliście z wielką świadomością tego, że w zespole jest strzelec, który może przesądzić o losach meczu. W spotkaniach przedsezonowych jakoś nie było tego widać...

- To była kombinacja dwóch rzeczy. Po pierwsze, zaczęliśmy dbać o piłkę, przestając popełniać proste straty. Podejmowaliśmy dobre decyzje, zaczęliśmy szukać się na parkiecie i grać kombinacyjnie. Po drugie, gdy zobaczyliśmy, że "Sewer" trafił raz, to wiedzieliśmy, że musimy mu dać rzucać ponownie, bo to jest strzelec. Może w meczach przedsezonowych nie grał tak skutecznie, ale my doskonale wiemy na co go stać, bo na treningach zdarzało mu się rzucać celnie po kilkanaście razy z rzędu.

Jak reagował trener Dainius Adomaitis po meczu? Był nas was raczej zdenerwowany czy szczęśliwy z powodu zwycięstwa?

- Myślę, że był gdzieś po środku. Na pewno był bardzo zdenerwowany naszą grą w pierwszych trzech kwartach, co zresztą dobitnie przekazał nam w przerwie spotkania. Jednocześnie jednak, sądzę, że w głębi duszy poczuł ulgę, gdy zaczęliśmy grać tak, jak umiemy, tak, jak nam przykazał i zaczęło to przynosić korzyści. W szatni pogratulował nam tylko zwycięstwa, ale nie stylu. Bo trzeba przyznać uczciwie - stylu w naszej grze nie było.

Poniedziałek to dla was dzień odnowy biologicznej, ale od wtorku rozpoczyna się misja "Stelmet Zielona Góra". Widziałeś ich mecz w sobotę?

- Trochę go oglądaliśmy wspólnie. Widać, że to bardzo dobry zespół, który gra szybką koszykówkę w ataku i świetną obronę. Na pewno nie będzie łatwo ich pokonać, ale na pewno podejdziemy do tego spotkania silniejsi dzięki zwycięstwu nad Kotwicą.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×