Quinton Hosley: Mogę grać lepiej

Swoim pierwszym meczem w Polsce udowodnił, że gra w lidze hiszpańskiej czy włoskiej nie była przypadkiem. Quinton Hosley, w swoim debiucie w TBL, poprowadził Stelmet do wygranej nad Energą Czarnymi.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Żaden z nowych graczy Stelmetu Zielona Góra nie wywołał takiego szumu medialnego, co więcej, żaden nowy gracz w Tauron Basket Lidze nie wzbudził takiego zainteresowania jak Quinton Hosley, gdy włodarze zielonogórskiego klubu ogłosili, że podpisali z nim kontrakt. Amerykanin z miejsca urósł do murowanego kandydata na jedną z największych gwiazd rozgrywek.

Nic więc dziwnego, że podczas pierwszego ligowego spotkania z Energą Czarnymi Słupsk, oczy wszystkich kibiców w hali CRS skierowane były na Amerykanina. Ten tymczasem zaczął pojedynek od... trzech niecelnych rzutów, dwóch strat i faulu. Pierwsze punkty zdobył po wejściu pod koszem dopiero w ósmej minucie pierwszej kwarty. - Presja, jaka presja? Całą karierę zmagam się z presją, więc nie jest dla mnie niczym nowym. To moja praca. Poza tym, ja jestem z Nowego Jorku, czego więc mam się obawiać? - pyta nieco retorycznie amerykański skrzydłowy.

- Może na początku podszedłem do tego meczu nieco zbyt wyluzowany. Bardzo wkurzyłem się jednak po tych pudłach i błędach i powiedziałem sobie, że biorę się w garść. Byłem cierpliwy i w kolejnych fazach meczu wszystko funkcjonowało jak należy - komentuje Hosley, który do przerwy miał na swoim koncie siedem oczek, a prawdziwe show zaprezentował po zmianie stron - zdobył 11 z 25 punktów zespołu i prowadzenie Stelmetu wzrosło do 19 oczek, 70:51.

Ostatecznie Amerykanin zakończył sobotnie starcie z dorobkiem 24 punktów i sześciu fauli wymuszonych. Jedyną rzeczą, którą można by mu wypomnieć była skuteczność - poniżej 50 procent (7/15 z gry, ale z drugiej strony 9/9 z wolnych). Właśnie ze względu na problemy z trafianiem do kosza, a także ze względu na cztery straty, wskaźnik evaluation Amerykanina wyniósł tylko 16 (trzeci w drużynie po Piotrze Stelmachu i Walterze Hodge’u).

- Tak naprawdę, mi się dobrze grało od samego początku. Piłka nie wpadała do kosza, ale czułem, że w tym meczu będę pod grą. I tak się skończyło. W koszykówce raz masz mecze dobre, innym razem złe. A czasami podczas jednego spotkania jest mix - tłumaczy zawodnik zielonogórskiego zespołu, dodając - Jak na debiut w polskiej lidze, uważam, że wypadłem dobrze. Nadal jednak mogę grać lepiej, bo tak naprawdę nigdy nie grasz perfekcyjnego meczu.

Słupszczanie byli równorzędnym rywalem dla Stelmetu tylko w pierwszej kwarcie, którą przegrali zaledwie 16:18. W kolejnych minutach jednak coraz mocniej uwidaczniała się przewaga miejscowych. Zwycięstwo różnicą 21 punktów, 94:73, pokazuje, że na chwilę obecną między dwiema drużynami jest spora przepaść. - Wiedzieliśmy, że jesteśmy faworytem tego starcia i wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo. Zresztą, to oni lepiej zaczęli mecz. Jednocześnie jednak jeszcze przed meczem wiedzieliśmy, że jesteśmy mocni i jeśli tylko zagramy swoją koszykówkę, wszystko będzie w porządku - komentuje Hosley.

Wysokie inauguracyjne zwycięstwo rozbudziło apetyty fanów Stelmetu, którzy podobnej gry będą oczekiwali w każdym kolejnym pojedynku, co oczywiście nie jest możliwe. - Sobotni mecz nam wyszedł, mieliśmy dobry dzień, ale nie każdy mecz będzie taki sam. I choć twierdzę, że cały czas notujemy progres w naszej grze, to jednak nikomu nie mogę obiecać jak to będzie w przyszłości. Na pewno to zwycięstwo napawa nas optymizmem - kończy Amerykanin.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×