Każdą z nas trzeba nazwać bohaterem - rozmowa z Martyną Koc, podkoszową reprezentacji Polski

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Zbiórka w ataku, skuteczna dobitka i szał radości w ramionach swoich koleżanek z drużyny - tak wyglądały ostatnie sekundy meczu Polska - Serbia w wykonaniu bohaterki Martyny Koc.

W tym artykule dowiesz się o:

Krzysztof Kaczmarczyk: Bez wątpienia zostałaś bohaterką ostatniej akcji i całej reprezentacji polskich koszykarek. Jak się z tym czujesz?

Martyna Koc: Nie zostałam bohaterką. Moim zdaniem, w takim meczu, gdzie wynik jest na styku i trzeba gonić przeciwnika w ostatniej kwarcie w zasadzie do ostatnich minut, a wygrywa się w ostatniej sekundzie, to każdego z nas trzeba nazwać bohaterem.

Ostatnia akcja nie wyszła tak, jak była rozrysowana przez trenera Jacka Winnickiego, ale ty znalazłaś się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie i dzięki temu zdobyłaś decydujące dla losów meczu punkty.

- To jest sport zespołowy i jeżeli jednej nie wyjdzie, no cała reszta próbuje coś zrobić, żeby to poprawić. Dokładnie tak samo było w ostatniej akcji meczu. "Skobelek" cały mecz grała na wejście pod kosz po akcjach pick’n’roll, kończyła to z faulem czy bez, z punktami czy bez. Generalnie ona to gra cały czas. Przeciwnik nastawił się na to i jej akcję udało mu się obronić. Cieszę się, że mogłam to poprawić.

W trzeciej kwarcie meczu przegrywałyście już nawet różnicą 13 punktów. Wkradło się jakieś zwątpienie w końcowy sukces, bo ten zaczął się dość mocno oddalać?

- Nie, absolutnie nie. Od samego początku, od pierwszej do ostatniej akcji wiedziałyśmy, że ten mecz wygramy. Przynajmniej bardzo mocno chciałyśmy, żeby tak się stało. Dzięki Bogu to się nam udało.

Pokazałyście ogromny charakter, ambicję i wolę walki. Czy właśnie to jest cecha tej kadry, która w tym roku walczy o przepustkę do Women EuroBasket 2013?

- Nie jesteśmy żadnymi wirtuozami koszykówki, ale zebrałyśmy się tutaj żeby osiągnąć pewien cel i chcemy go zrealizować, bez względu na to, co się dzieje dookoła tej kadry.

Koleżanki z reprezentacji z wielką radością rzuciły się pogratulować Martynie Koc
Koleżanki z reprezentacji z wielką radością rzuciły się pogratulować Martynie Koc

Mecz z Serbią można było wygrać o wiele spokojniej. W ostatniej minucie trzy mocno niepotrzebne straty, które wprowadziły olbrzymią nerwowość.

- No to jest właśnie koszykówka żeńska i wszystkiego można się spodziewać... (śmiech) Straty są częścią gry, tak samo jak przechwyty czy każdy inny element. My w końców zagrałyśmy tak, jak zagrałyśmy i pozostaje się cieszyć, że zakończył się on in plus dla nas.

Ana Dabovic wywalczyła aż 27 punktów. W pewnym momencie ograniczyłyście się do powstrzymywania tylko jej zagrań. Trener coś kombinował jak zatrzymać liderkę rywalek?

- To jest tak, że Serbia ma dwóch indywidualnych graczy, czyli dwie siostry Dabovic. W każdym meczu rzucały po dwadzieścia i więcej punktów. Trzeba było zatem się skupić na jednym z tych graczy, bowiem w zespołowym sporcie ciężko jednej zawodniczce wygrać mecz. Kogoś trzeba było wyeliminować, dlatego stało się tak, że Ana rzuciła swoje, a Milica zdecydowanie mniej.

Dla was bez wątpienia to bardzo ważna wygrana w kontekście dalszej walki o awans. Po przegranej w Czarnogórze ten mecz trzeba było wygrać. Nadal zatem pozostajecie w grze.

- Cały czas jesteśmy w grze i tak jak powiedziałam. Zebrałyśmy się 15 maja po to, żeby osiągnąć swój zamierzony cel, czyli wywalczyć awans do mistrzostw Europy. W każdej minucie na parkiecie walczymy właśnie o to, żeby zrealizować ten cel.

Wygrałyście różnicą tylko dwóch punktów, co może mieć znaczenie przy meczu rewanżowym. Nie szkoda trochę tych przynajmniej sześciu punktów z końcówki?

- Może i tak, ale jakby dalej nie patrzeć nadal to jest wygrana. Nieważne ile, ważne, że wygrana. To zawsze daje w tabeli nam dwa punkty, a nie rywalkom. Jadąc do Serbii jesteśmy z tymi punktami na koncie, co jest najważniejsze.

Przed wami dwa jakby trochę lżejsze mecze ze słabszymi rywalami, ale będą to mecze wyjazdowe, także łatwo może nie być.

- Dokładnie tak. To są spotkania na obcym terenie i tak naprawdę nie można mówić, że lżejsze. Oba te mecze trzeba bez dwóch zdań wygrać. Pozostajemy w pełni skoncentrowane bez znaczenia z kim gramy. Taki sam poziom koncentracji i mobilizacji był przed Estonią, jak przed Serbią czy Czarnogórą. To naprawdę nie ma dla nas różnicy z kim gramy. Każdy mecz chcemy wygrać, dlatego do każdego podchodzimy mocno skupione. Każde spotkanie chcemy wygrać tak samo mocno.

Źródło artykułu:
Komentarze (1)
avatar
amazing_one
24.06.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
dla takich chwil warto chodzic na mecz. dla takich chwil warto uprawiac ten sport! brawo brawo brawo!!!