Szaleńcza pogoń zatrzymana przez tablicę świetlną - relacja z meczu MKS Dąbrowa Górnicza - Rosa Radom

Hit kolejki od początku pod kontrolą mieli radomianie, którzy wywierali presję w obronie na dąbrowianach. Gospodarze nie potrafili dobrze od początku do końca rozegrać akcji. Ich przebudzenie nastąpiło dopiero w połowie ostatniej kwarty, a do tego, by zakończyła się ona sukcesem w postaci doprowadzenia do dogrywki zabrakło jednego punktu.

Olga Krzysztofik
Olga Krzysztofik
Spotkanie nazywane hitem kolejki od pierwszych piłek potwierdzało, że będzie zacięte. Koszykarze od pierwszych piłek bowiem walczyli, a zdobywanie punktów nie przychodziło im łatwo. Inicjatywa punktowa należała do radomian, którzy oddawali więcej rzutów, ale nie zawsze były one celne (2:6). Problemem gospodarzy był brak dokładności w wyprowadzaniu ataków, piłki często przejmowali przyjezdni. Ich niemoc rzutową przełamał dopiero trójką Łukasz Grzegorzewski po tym jak trener MKS-u poprosił o przerwę (5:8). W miarę upływu czasu dąbrowianie zdołali ustabilizować swoją grę, co jednak nie miało odzwierciedlenia w wyniku. Robili co mogli w ataku, ale koszykarze Rosy dobrze radzili sobie w obronie, co pozwalało im na utrzymywanie pięciopunktowego prowadzenia, które mogłoby być większe gdyby sami wykorzystywali rzuty. Początek drugiej odsłony był dla gospodarzy dobry, już w pierwszej swojej akcji zdobyli bowiem punkty za sprawą Łukasza Szczypki (12:14). Chwilę później o czas poprosił szkoleniowiec Rosy. Punkty nie padały, ale zawodnicy obu ekip walczyli, co rekompensowało kibicom piękne akcje zakończone fatalnym pudłem. Grzegorz Grochowski popisał się samodzielną akcją, w której najpierw przez pół boiska pokonał radomską obronę, by potem w bardzo mądry sposób oszukać ją pod koszem, lecz nie wykorzystał dodatkowego rzutu wolnego, który mógł dać MKS-owi pierwsze prowadzenie w spotkaniu (14:14). Remis odszedł w zapomnienie po serii trafień przyjezdnych, którzy ciągle lepiej wykorzystywali swoje sytuacje, efektem była sześciopunktowa przewaga. Po trafieniu Piotra Kardasia dąbrowski szkoleniowiec zdecydował się wziąć czas (17:25). Drużyny, a zwłaszcza ich trenerzy, schodziły do szatni w odmiennych nastrojach przy prowadzeniu radomian (22:32). Rozmowa w dąbrowskiej szatni musiała być mobilizująca, gdyż po wyjściu na parkiet w gospodarzy wstąpiły nowe siły, co jednak nie pomagało im w niwelowaniu strat, przyjezdni grali bowiem na tym samym poziomie co w pierwszej połowie (27:40). Siły najwyraźniej szybko się skończyły, błędy w wyprowadzaniu akcji wróciły niczym bumerang. Na szczęście dla nich, momentami przebudzali się i potrafili wyprowadzić akcję, która była zakończona zdobyciem punktów - co było dla nich najważniejsze. Tych momentów było jednak za mało, by mogli doprowadzić do remisu. Gdy w jednej akcji gospodarze aż dwukrotnie spudłowali za trzy, trener Wojciech Wieczorek tylko wzruszył rękami z bezsilności. Chwilę później przy stanie 34:50 poprosił o czas. Wyrazem niemocy gospodarzy była ich ostatnia akcja w tej odsłonie, piłka podawana do Michała Wołoszyna, który był przygotowany na wsad i już wyskoczył w górę, uderzyła go w nogi. Czwarta kwarta była ostatnią szansą dla Zagłębiaków na wygraną lub doprowadzenie do dogrywki. Warunek był jeden - w trakcie przerwy musieli się obudzić na tyle, by dorównać Rosie zarówno w ataku, jak i w obronie. Poprawa ich gry była nieznaczna, ale małe straty, które wynosiły dziesięć punktów (na siedem minut przed końcową syreną), dodatkowo mobilizowały ich do walki. Podopieczni Piotra Ignatowicza byli w komfortowej sytuacji, mogli jedynie grać rzut za rzut, co przy spokojnym rozgrywaniu akcji zagwarantowałoby im wygraną. Po czasie, o który poprosił Wojciech Wieczorek gra jego podopiecznych nagle wskoczyła na wyższy poziom, co doskonale zobrazowało przejęcie piłki w obronie i fantastyczne wykończenie akcji przez Krzysztofa Morawca. Na tablicy widniał wynik 52:55, a do końca meczu pozostało 5,5 minuty, zatem wszystko mogło się jeszcze zdarzyć. Paweł Wiekiera trafił za trzy, a gospodarze znowu usnęli (54:60). Do końca pozostały 2 minuty, więc sytuacja MKS-u skomplikowała się. Po trójce Marcina Kosińskiego dąbrowski szkoleniowiec zdecydował się poprosić o czas, do końca pozostało bowiem niespełna 50 sekund, a Rosa prowadziła sześcioma punktami. Na 24 sekundy przed końcem dzięki rzutom wolnym Wołoszyna straty wynosiły zaledwie dwa "oczka", więc radomski szkoleniowiec zmuszony był wziąć czas. Ostatnia akcja należała do Rosy, a po faulach i rzutach wolnych, przy piłce jako ostatni byli Zagłębiacy, którzy musieli odrobić trzy punkty, by doprowadzić do dogrywki. Jeden rzut wolny trafił Grzegorz Grochowski, potem dwa Hubert Radke, a na wyprowadzenie ostatniej akcji pozostały dwie sekundy i trzy punkty, które tuż przed syreną zdobył Grochowski. Jednak wybuch radości w szeregach gospodarzy szybko się skończył, do tablicy został dopisany bowiem jeden punkt za wcześniejszą akcję. Gorycz porażki kibice przelali więc na zbyt wolno wpisujących wynik na tablicę świetlną.
MKS Dąbrowa Górnicza - Rosa Radom 66:67 (10:14, 12:18, 17:20, 27:15)
MKS: Grochowski 14, Wołoszyn 12, Zmarlak 10, Grzegorzewski 9, Zieliński 7, Szczypka 6, Morawiec 5, Piechowicz 2, Kulikowski 1. Rosa: Kosiński 15, Radke 11, Kardaś 8, Donigiewicz 8, Nikiel 8, Podkowiński 7, Glapiński 4, Wiekiera 3, Zalewski 3, Pisarczyk 0.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×