Karkołomne zjazdy, nieuważni kierowcy, a nawet bezpański pies. Tak giną kolarze

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski
Stromy zjazd, wielka prędkość, brak zabezpieczeń. Tak zginął Juan Manuel Santisteban (Fot. Facebook).

Kibice posadzili majaczącego Simpsona na rower. Brytyjczyk jadąc zygzakiem pokonał jeszcze około 300 metrów. Do końca podjazdu nadal miał ponad kilometr. Upadł. Leżał nieruchomo. Natychmiast otoczyła go grupa kibiców. Część z nich zaczęła biec w kierunku kolumny samochodów technicznych, aby jak najszybciej poinformować o wypadku lekarza. Inni próbowali reanimować kolarza. Ten chciał nadal jechać. Chociaż kompletnie nie wiedział, gdzie się znajduje, jak się nazywa. Fani wyczuli alkohol. Umarł zanim dotarł lekarz.

Policja przeprowadziła specjalne dochodzenie. W koszulce zawodnika znaleziono dwie fiolki po amfetaminie. Na dodatek na trasie panował niemiłosierny upadł. Termometry w cieniu pokazywały ponad 40 stopnie. - Alkohol, narkotyki, słońce i piekielny wysiłek, to zabiło Simpsona - można przeczytać w policyjnym raporcie.

Kolarze ginęli nie tylko przez niedozwolone środki. Organizatorzy Wielkich Tourów prześcigali się w wyznaczaniu jak najtrudniejszych etapów. 21 maja 1976 roku podczas Giro d'Italia zmarł Juan Manuel Santisteban. To była druga ofiara śmiertelna w historii tego wyścigu. 24 lata wcześniej Orfeo Ponsin wpadł z impetem w drzewo. Nie miał szans.

Santistebana zgubił fakt, że podczas karkołomnego zjazdu na moment odwrócił głowę. Sekundę później doszło do tragedii.

Polub SportoweFakty na Facebooku
Zgłoś błąd
Komentarze (2)
  • kmz lw Zgłoś komentarz
    ciekawy artykuł, ale pisany chyba przez dziecko z podstawówki... czy red. Bobakowski jest w stanie mi wytłumaczyć, która to 'kość czaszkowa'?