Ojciec z synem w jednym grobie. "Rysiek zrobił więcej niż marzył"
- Leżeliśmy razem w szpitalu. Ja na wyrostek, on z kontuzją kolana. Mówił, że marzy mu się start w Wyścigu Pokoju. No i potem poszło. Stał się legendą - opowiada mężczyzna, którego spotkaliśmy przed grobem Ryszarda Szurkowskiego.
Mogiłę Szurkowskiego, którego śmierć w lutym była wielkim zaskoczeniem dla kibiców, łatwo znaleźć na małym cmentarzu w Wierzchowicach. Nie jest może jakimś imponującym pomnikiem, ale od razu rzuca się w oczy. Zadbany nagrobek, widać po elementach przystrojenia, że leży tu znany sportowiec. Ludzie pamiętają o kolarzu, co chwilę ktoś przychodzi, czasem zapala znicz, częściej oddaje się chwili zadumy. Jak pan Andrzej, który opowiada, że z Ryszardem byli kiedyś sąsiadami na jednej szpitalnej sali. - On leczył kontuzję kolana, ja byłem po wycięciu wyrostka. Już wtedy był znany tu w okolicy - opowiada starszy mężczyzna. - Nie było na niego mocnych. Wygrywał tu wszystko. Opowiadał mi, że marzy mu się start w Wyścigu Pokoju. Skromnie, można powiedzieć. Rysiek zrobił więcej niż marzył.
Ryszard Szurkowski był trzy razy mistrzem świata, czterokrotnie triumfował w Wyścigu Pokoju. To największa ikona polskiego kolarstwa. Były sportowiec zmarł nagle 1 lutego w Radomiu. Urodził się niedaleko Wierzchowic w 1946 roku. W Świebodowie stoi nadal dom rodzinny. Mieszka tam siostra mistrza.
"Wytrzymam jeszcze jeden dzień"
U Szurkowskiego zdiagnozowano raka kątnicy z przerzutami na jelita, wątrobę i węzły chłonne. Lekarze z Radomia dawali nadzieję, mówiąc, że przy dobrej chemii można podjąć walkę z nowotworem. Mąż - opowiadała nam żona kolarza Iwona w poruszającym wywiadzie z Mateuszem Skwierawskim - miał już przygotowany plan leczenia, jednak piątego dnia od operacji przyszło załamanie.
Niestety w poniedziałek nad ranem wielki mistrz odszedł. Szurkowska opowiadała nam, że dyrekcja szpitala zrobiła wyjątek. - Jestem im za to ogromnie wdzięczna. Wyłamali się i pozwolili mi przyjechać i "pożegnać" się z mężem. W prosektorium mieliśmy z "Dziubusiem" chwilę dla siebie, mogłam go przytulić i powiedzieć coś z głębi serca. Coś bliskiego, co zawsze mówiliśmy tylko sobie.
Pogrzeb odbył się 13 lutego w jego rodzinnych stronach. (TU PRZECZYTASZ NIEZWYKŁĄ SYLWETKĘ KOLARZA)
Tragiczna historia Norberta
Na pomniku nagrobka widnieje też imię syna Szurkowskiego. Norbert stracił życie podczas ataku na wieże WTC w Nowym Jorku i symbolicznie tu spoczywa. Jeden z samolotów porwanych przez terrorystów w 2001 r. wbił się w 104. piętro jednego z budynków. Najprawdopodobniej to właśnie na tym poziomie przebywał wówczas Szurkowski junior. Najprawdopodobniej, bo ciała 31-latka nigdy nie zidentyfikowano. A nikt, kto przebywał na 104. piętrze i wyżej, nie przeżył katastrofy z 11 września.
Syn Ryszarda Szurkowskiego był mechanikiem samochodowym, ale dorabiał jako pracownik firmy remontowej Cantor Fitzgerald. W jednym z biur WTC miał wykonać kilka poprawek - m.in. podkleić odchodzącą od ściany tapetę. Planował, by jechać 10 września. Jednak się nie wyrobił.
"Syn zamknął za żoną garaż, ona ruszyła w prawo, on wyszedł na chodnik i wtedy się zorientował, że nie ma karty z chipem do wejścia na World Trade Center. Odwrócił się i zobaczył, że żonę zatrzymało czerwone światło na skrzyżowaniu. Gdyby jakieś auto stanęło za nią, to by go nie zauważyła. Albo gdyby synowa nie trafiła na czerwone... No ale zdążył, wziął kartę i poszedł do pracy" - możemy przeczytać w autobiografii Ryszarda Szurkowskiego, którą nieżyjący już kolarz napisał wspólnie z dziennikarzami: Krzysztofem Wyrzykowskim i Kamilem Wolnickim.
TU WIĘCEJ PISALIŚMY O TRAGICZNEJ HISTORII NORBERTA
Los go nie oszczędzał
Ostatnie lata były dla Szurkowskiego dramatyczne. Najpierw - jak wspominaliśmy - w 2001 roku w ataku na World Trade Center zginął jego syn, 31-letni wówczas Norbert. W 2020 roku zmarł przedwcześnie drugi z jego synów, zaledwie 26-letni Wiktor. W tym czasie Ryszard znajdował się już w ciężkim stanie, bo w 2018 roku w wyniku kraksy podczas amatorskiego wyścigu kolarskiego w Kolonii doznał poważnych obrażeń. Miał wtedy 72 lata. Sparaliżowany wylądował na wózku inwalidzkim. Długo nie chciał o tym informować opinii publicznej. W końcu uruchomiono zbiórkę na jego rehabilitację.
Do końca pozostawał optymistą, mimo dramatów, jakie go spotkały, nie tracił nic z niezwykłego poczucia humoru.
- Co pan najbardziej zapamiętał ze swojej kariery? – zagadnął go kiedyś dziennikarz. - Widok przedniego koła roweru – odparł Szurkowski.
W Krośnicach, zaraz koło Świebodowa, powstaje muzeum wielkiego sportowca.