O włos, a zostałby lekarzem. Czego jeszcze nie wiesz o niespodziewanym triumfatorze Giro d'Italia?

Jeżdżący po wysokich górach z lekkością kozicy - Quintana, uwielbiany przez Włochów - Nibali, nadzieja francuskich kibiców - Pinot. Cała trójka musiała obejść się ze smakiem. Setną edycję jednego z największych wyścigów świata wygrał Tom Dumoulin.

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski
Tom Dumoulin w różowej koszulce lidera wyścigu Giro d'Italia PAP/EPA / ALESSANDRO DI MEO / Tom Dumoulin w różowej koszulce lidera wyścigu Giro d'Italia

Kilka chwil temu osiągnął największy sukces w swojej karierze, wygrał Giro d'Italia. W namiocie, w którym czeka na dekorację, nie leje się szampan, nie latają butelki, nie ma głośnej muzyki, nie ma atmosfery szaleństwa. Dziennikarze zaglądają do środka. Widzą Toma Dumoulina, który siedzi przy stoliku i spokojnie przeżuwa kawałek pizzy. Uśmiecha się i mówi: - moja mama właśnie przyniosła mi ten smakołyk z pobliskiej knajpki.

Wsiadł na rower w wieku 15 lat

Ot, cały Holender. Spokojny, opanowany, rodzinny, unikający skandali. Cóż, w końcu miał być lekarzem. W tym zawodzie takie cechy są jak najbardziej pożądane. - W Holandii jest taki system, że aby dostać się na odpowiednią specjalizację, trzeba nie tylko mieć świetne oceny i wiedzę, ale również i szczęście w losowaniu - mówił dziennikarzowi portalu cyclingtips.com.

On tego szczęścia nie miał. Zamiast specjalizacji i stażu w szpitalu, zaproponowano mu kolejny rok nauki na uniwersytecie medycznym, ale wiedział, że będzie się męczył. - Mnie interesowała praktyka, zbieranie doświadczenia lekarskiego, a nie kolejne miesiące z głową w książkach. Dlatego zrezygnowałem.

Postawił wszystko na jedną kartę. Mama - zajmująca się lokalną polityką oraz pracą w szkole wiedziała, że nie ma sensu go przekonywać, aby spróbował jeszcze raz. - Tom jest uparty i jak coś postanowi, to nie ma szans, aby go przekonać - przyznała.

ZOBACZ WIDEO KSW 39: Marcin Wrzosek doznał poważnej kontuzji przed walką

Ojciec - biolog - miał bardziej konserwatywne podejście. Namawiał syna, aby nie odpuszczał kariery lekarza. - Bał się, że w wieku 25 lat zostanę bez zawodu, bez pracy, bez pieniędzy - tłumaczył go później sam sportowiec.

Postanowił zostać zawodowym kolarzem. Mimo że na rowerze jeździł zaledwie od kilku lat. - Tak na poważnie usiadłem na siodełku dopiero w wieku 15 lat - potwierdził w jednym z wywiadów.

Wcześniej trenował piłkę nożną w swoim rodzinnym Maastricht. - Uwielbiałem gonić za piłką, przyznam - opowiadał w rozmowie z dziennikarzem cyclingweekly.com. - Widziałem jednak, że Marco van Bastena ze mnie nie będzie. Dlatego odpuściłem.

"Dziwny facet"

Miłość do kolarstwa była tą z gatunku "od pierwszego wejrzenia". Jako nastolatek pojechał na Amstel Gold Race - holenderski klasyk, który w 2015 roku wygrał Michał Kwiatkowski. Co zrobiło takie wrażenie na Dumoulinie? Gwiazdy kolarstwa, pęd peletonu, a może ogromny tłum kibiców? Nie. - Kiedy usłyszałem latający nad miastem helikopter, to poczułem dreszcze na całym ciele - można przeczytać w artykule w holenderskim serwisie nrc.nl. - To było coś! Od razu wyobraziłem sobie, że jadę na rowerze, oczywiście w ucieczce, a nade mną jest helikopter, który pokazuje obraz milionom kibiców na całym świecie. Aż się popłakałem ze wzruszenia.

W 2011 roku jeździł na tyle dobrze w mniej ważnych wyścigach UCI Europe Tour, w barwach Rabobank Continental, że otrzymał propozycję od Gianta, aby dołączyć do Project 1t4i. Nie wahał się ani chwilę i w 2012 roku zadebiutował w Ruta del Sol. - Byłem pod wrażeniem tego dzieciaka - wspomniał w rozmowie z Franem Reyesem (cyclingtips.com) Simon Geschke.

Ten sam, który podczas tegorocznego Giro miał spory udział w końcowym triumfie Dumoulina. Był jego "przybocznym", który często pomagał na najtrudniejszych etapach. - Ruta del Sol była jego debiutem w zawodowym peletonie, a on zajął szóste miejsce - Geschke zdał sobie wówczas sprawę, że właśnie narodził się nowy mistrz. - Odebrałem Toma jako dziwnego faceta. Żeby było jasne, nie w negatywnym tego słowa znaczeniu. Bardziej chodzi mi o to, że jako nowicjusz wiedział, czego chce. To rzadkie u młodych ludzi. No i był, i jest nadal, spokojnym facetem.

Miejsca Toma Dumoulina w Wielkich Tourach.

2012 2013 2014 2015 2016 2017
Giro --- --- --- --- nie ukończył 1.
TdF --- 41. 33. nie ukończył nie ukończył ???
Vuelta nie ukończył --- --- 6. --- ???

Sezon 2013 i 2014 to kolejne kroki ku światowej czołówce. Drugie miejsce w Eneco Tour, piąta pozycja w trudnym Tour de Suisse, brązowy medal w jeździe indywidualnej na czas podczas mistrzostw świata 2014. Przełom nastąpił rok później. Najpierw podium w końcowej klasyfikacji Tour de Suisse, a potem doskonała jazda podczas Vuelta a Espana. Był liderem "generalki" przez sześć etapów. Najlepsi "górale" świata (m.in. Nairo Quintana, Fabio Aru, Rafał Majka, Esteban Chaves) męczyli go niemiłosiernie przez wiele etapów, próbowali zgubić, ale on wytrzymywał i uświadamiał coraz bardziej, że ma potencjał nie tylko do czasówek, ale i jazdy w wysokich górach. On, "Motyl z Maastricht".

Wezwała go natura

- Nie cierpię tego pseudonimu - podkreślił Dumoulin. - Kiedy jechałem swój pierwszy Tour de France, to w holenderskiej prasie pojawił się artykuł, który opisywał moją przemianę z amatora do kolarza, przed którym stoi wielka kariera. Wedle autora miałem rozwinąć się w pięknego motyla.

Sam artykuł jednak nie spowodował powstania nowego pseudonimu. - Podczas jednego z mniej ważnych kryteriów ulicznych spiker nagle wypalił do mikrofonu "Motyl z Maastricht" - powiedział kolarz. - I tak już zostało.

Dumoulin woli, jak koledzy mówią do niego po prostu "Tom" lub "Tommy". I nie ukrywa, że jak już ma mieć pseudonim, to wolałby podobny do tego, którym opisuje się Vincenzo Nibali ("Rekin z Mesyny" - przyp. red.).

Spokój Dumoulina objawił się również podczas tegorocznego Giro d'Italia. Kiedy podczas królewskiego etapu wezwała go natura, a kamery Eurosportu pokazały rozbierającego się w pośpiechu i kucającego przy drodze zawodnika, nie panikował, nie był zły, że internet zalały memy z jego podobizną przedstawioną w niezbyt pochlebnym świetle. - Miałem problemy żołądkowe, wywołane wysokością i nadprogramowymi żelami - tłumaczył, jakby nic się nie stało. - Przecież to normalne. Zdarza się nawet na najwyższym poziomie. Kolarze też są ludźmi i też muszą się czasami załatwić. A że akurat jedziemy, to musimy to robić na oczach całego świata.

Kierownictwo jego teamu miało pretensje do jego największych rywali, że nie poczekali na ówczesnego lidera Giro, tylko pojechali dalej (Dumoulin poniósł wówczas spore straty), zwłaszcza, że podczas jednego z wcześniejszych etapów Holender poprosił peleton, aby zaczekał na leżącego w kraksie Quintanę. - Spokojnie, może nie mogli na mnie zaczekać - tłumaczył z kolei Dumoulin. - Nie doszukujmy się dodatkowych smaczków. Uciekali mocni zawodnicy, więc moi rywale w walce o Giro nie mogli czekać, bo mnie wezwała natura. Nie mam pretensji.

Dumoulin nie jest przesądny, ale jest pewien zwyczaj, do którego się mocno przywiązał. - Przed ważnym wyścigiem zerkam co chwilę na telefon - zdradził portalowi www.wielerflits.nl. - Sprawdzam, czy otrzymałem wiadomość od mojej dziewczyny. Nawet kilka minut przed startem, ale muszę odczytać od niej kilka słów. Dopiero wtedy ze spokojną głową mogę się skupić na kolarstwie.

Czy Dumoulin będzie oczekiwał na takie wiadomości - jako lider Tour de France? Na pewno nie w tym roku, bo nie skupia się na "Wielkiej Pętli". Jednak wielu fachowców podkreśla, że w niedalekiej przyszłości to właśnie Holender będzie głównym faworytem TdF. - Jeździ jak Miguel Indurain - słyszy z wielu stron. - Doskonale podczas czasówek (jest srebrnym medalistą IO w Rio de Janeiro) i skutecznie w górach. Tutaj ma jeszcze trochę do poprawy, ale jak za rok, dwa jeszcze zwiększy moc na najwyższych podjazdach, to może być nie do zatrzymania.

A przecież w ostatnią niedzielę (28 maja) niespełna 27-latek mógł odbywać dyżur w jednym z holenderskich szpitalu, zamiast świętować triumf w Giro.

Czy To Dumoulin wygra Tour de France?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×