F1. Jarosław Wierczuk: Raj dla kibiców. Nietykalność Mercedesa przeszła do historii [KOMENTARZ]

Mercedes przestał być kuloodporny i nietykalny w F1. Pokazało to GP Francji, w którym Red Bull imponował pewnością siebie i sięgnął po wygraną. Max Verstappen wygląda coraz pewniej w drodze po tytuł mistrzowski.

 Redakcja
Redakcja
Max Verstappen Materiały prasowe / Pirelli Media / Na zdjęciu: Max Verstappen
Zbyt dużo zależy w Formule 1 od opon. Podzielam zdanie Maxa Verstappena, który stwierdził po skandalu z Baku, że tłumaczenia Pirelli nie były do końca przekonywujące. Włoska firma ponosi całkowitą odpowiedzialność za to co się stało, a incydenty zdarzały się również wcześniej.

De facto Pirelli w pewnym sensie reglamentuje wyścigi F1 i właśnie dlatego z takim sentymentem wspominam czasy konkurencji w segmencie oponowym w najwyższej kategorii wyścigowej. Powiedziałbym wręcz, że tak długotrwały monopol jest brakiem konsekwencji w kształtowaniu tożsamości F1.

Na każdym polu - silnikowym, podwoziowym, aerodynamicznym, materiałowym, jest to technologiczny szczyt. I właśnie to tempo rozwoju, ta rywalizacja nie tylko na torze jest znakiem firmowym tej kategorii. W odniesieniu do opon tego nie ma, a w rezultacie otrzymujemy zmienną, która w moim przekonaniu jest bardziej czynnikiem politycznym niż sportowym.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: szalona końcówka meczu WNBA. Rzut rozpaczy i... zwycięstwo!

Przenieśmy się jednak do Francji, bo to właśnie tam miał miejsce ostatni wyścig. GP Francji ma naprawdę długą tradycję, również na Paul Ricard, chociaż inne tory, jak Magny Cours, odgrywały podobnie niemałą rolę. W aktualnej wersji i przy bieżących tendencjach regulaminowych głównym wyzwaniem dla kierowców na tym torze są tzw. "track limits". To właśnie dlatego, startując z pole position Max Verstappen, kiedy popełnił błąd na pierwszym zakręcie, natychmiast skomentował to poprzez radio, że nie mógł skręcić ze względu na utratę kontroli nad samochodem. Pomimo utraty prowadzenia bał się, że dodatkową konsekwencją będzie kara.

Po raz kolejny w tym roku podkreślę, że aktualny sezon to raj dla kibiców. Nie tylko wieloletnia "nietykalność" Mercedesa przeszła definitywnie do historii, ale po pierwszych wyścigach zespół nie był w stanie wypracować przewagi technologicznej. Są oczywiście wahania formy poszczególnych teamów w zależności od toru, ale generalnie zaciętość walki Mercedes - Red Bull była w pierwszej części sezonu w ostatniej dekadzie po prostu niespotykana.

Nie zdarzały się sytuacje, w których tak jak właśnie we Francji, przez cały wyścig bolidy obu teamów jechały niemal koło w koło. Mercedes tak długo był na szczycie, że dla teamu jest to zupełnie nowy rozdział. Tej presji w ostatnich latach brakowało. W aktualnym sezonie zespół, który miał już przecież wypracowaną legendę perfekcyjnego, niemal całkowicie wolnego od błędów zaczyna te błędy popełniać. Przykłady? Proszę bardzo.

Na etapie pierwszych pit stopów w Le Castellet Lewis Hamilton i Mercedes zostali mocno zaskoczeni, kiedy Verstappen był w stanie objąć prowadzenie. Ani kierowca, ani zespół strategów tego nie przewidywali, a na pytanie Lewisa "dlaczego" padła szczera odpowiedź - "nie mamy pojęcia". Przykład drugi? Służę. Na ostatnich okrążeniach, kiedy Valtteri Bottas już niczym nie ryzykował i nie miał nic ani do zyskania, ani do stracenia Mercedes powinien ściągnąć go na drugi pit-stop, aby Fin spróbował uzyskać najlepsze okrążenie. W ten sposób, z kompletu punktów dla Verstappena odpadłby przynajmniej ten jeden. Niestety w ponurej dla Mercedesa atmosferze ostatnich okrążeń najwyraźniej o tym zapomniano.

Nie mniej ważne od walki o zwycięstwa jest to, co dzieje się w środku stawki. Tu nie było latami takich dysproporcji jak na szczycie, ale Francja po raz kolejny w tym sezonie potwierdziła, że w rywalizacji pomiędzy McLarenen, Alpha Tauri, Ferrari, Alpine i Aston Martinem Grand Prix wygląda jak wyścig serii monomarkowej. Z tego grona szkoda trochę ekipy Ferrari. Włosi mają samochód z dużym potencjałem, dość często szybki w skali jednego okrążenia, ale tempa wyścigowego przeważnie brakuje.

Zatem po Francji lekkie wskazanie wypada oczywiście na korzyść Red Bulla. Tym bardziej, że po dramacie w Azerbejdżanie zespół postawił na pewność, ściągając Verstappena na dodatkowy, nominalnie niekonieczny pit-stop. To jest właśnie ta elastyczność strategiczna, którą można się cieszyć tylko mając przewagę szybkościową nad rywalem.

Nie można też nie skomentować sytuacji Bottasa. Jego przyszłość w Mercedesie jest niepewna, a przy tak odmiennych strategiach Mercedesa i Verstappena na torze, rola Fina była kluczowa. De facto wystarczyłoby, aby Bottas jedno okrążenie dłużej utrzymał za sobą Verstappena, a zwycięzcą wyścigu prawdopodobnie byłby Hamilton, a nie Verstappen. Toto Wolff rzadko wybacza tego typu błędy, a wyjątkowo rzadko jeśli tuż po błędzie jego kierowcy słyszy ze strony winowajcy frontalną, publiczną krytykę swojego zespołu i swoich decyzji. To George Russell powinien siedzieć w drugim bolidzie obok Hamiltona, a nie Bottas.

Jarosław Wierczuk

Czytaj także:
Robert Kubica znów dostanie szansę
Max Verstappen dumny z pokonania Mercedesa

Czy Max Verstappen zostanie mistrzem świata w sezonie 2021?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×