Tęczowy kask Lewisa Hamiltona. Kontrowersyjny ruch Brytyjczyka
Zimą FIA wprowadziła zakaz wypowiedzi kierowców ws. politycznych, co wywołało ogromną dyskusję w F1. Pod presją przepisy poluzowano, a Lewis Hamilton w GP Bahrajnu postanowił skorzystać z tęczowego kasku.
FIA wyjaśniła, że kierowcy nie mogą prezentować stanowisk politycznych i światopoglądowych m.in. podczas ceremonii startu, odgrywania hymnu czy w momencie wręczania nagród na podium.
Tymczasem Lewis Hamilton postanowił wystartować w GP Bahrajnu w kasku, na którym znalazły się grafiki tęczy. To jasny sygnał ze strony kierowcy Mercedesa, któremu nie podoba się fakt, iż na Bliskim Wschodzie łamane są prawa społeczności LGBTQ+.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: szałowa kreacja Sereny Williams. Fani zachwyceniZ informacji motorsport.com wynika, że Hamiltona za założenie tęczowego kasku nie spotka żadna kara. Brytyjczyk nie występował też do federacji o możliwość skorzystania z tęczowego znaku. Sama FIA wspiera przy tym inicjatywy promujące różnorodność. Mogłaby się ona zainteresować sprawą Brytyjczyka, gdyby wpłynął do niej protest chociażby ze strony organizatora GP Bahrajnu. Na to się jednak nie zanosi.
Hamilton w piątek ponownie zabrał głos ws. zakazu wypowiedzi i przyznał, że gdy zimą FIA opublikowała zmodyfikowany regulamin, miał pewne obawy. - Oczywiście, gdy czytasz wiadomości, to dochodzisz do wniosku, że zmierzamy w złym kierunku. Taki ruch jest sprzeczny z tym, co próbowałem dotąd robić z zespołem - powiedział siedmiokrotny mistrz świata F1, cytowany przez motorsport.com.
- Spodziewam się sprzeciwu wobec tego zakazu. Jak widać, wciąż są osoby, które albo nie rozumieją albo nie wierzą, jak ważne jest posiadanie zróżnicowanego społeczeństwa. Naszym zadaniem jest podkreślanie tego i zwracanie uwagi na to, jak pozytywny wpływ może mieć takiego środowisko - dodał Hamilton, który od kilku lat walczy o tolerancję i sprzeciwia się rasizmowi.
Czytaj także:
- Lewis Hamilton w szoku. Z Mercedesem jest gorzej niż myślał
- Przelicytowali Orlen. Firma wyłożyła na stół 100 mln dolarów