Floyd Patterson - "Dżentelmen boksu", najmłodszy mistrz wagi ciężkiej, który zainspirował Mike'a Tysona

Zdjęcie okładkowe artykułu: Getty Images /  /
Getty Images / /
zdjęcie autora artykułu

Dokładnie dziesięć lat temu zmarł Floyd Patterson, wielkiego mistrza wagi ciężkiej pokonał nowotwór. "Dżentelmen" stał się idolem Mike'a Tysona, po zakończeniu kariery pomagał bezdomnym i dzieciom z marginesu społecznego. Poznaj jego historię.

W tym artykule dowiesz się o:

Boks uratował go przed kryminałem

Urodził się 4 stycznia 1935 roku w Północnej Karolinie, był najmłodszym z jedenaściorga rodzeństwa. Nikomu się nie przelewało, bieda zaczęła rodzinie Pattersonów doskwierać coraz mocniej, a z powodu braku pracy i perspektyw przenieśli się do Nowego Jorku. Floyd był młodocianym rozrabiaką trudnym do utrzymania w ryzach. Coraz częściej wpadał w tarapaty, kilkukrotnie był przyłapany na drobnych kradzieżach. Regularnie uciekał z domu, azylu szukał w... podziemnych tunelach metra, gdzie niebezpieczeństwo czyhało dosłownie za rogiem. Gdyby nie zdecydowane kroki, prawdopodobnie skończyłby w więzieniu.

Jako 11-latek trafił do szkoły o zaostrzonym rygorze i to był moment zwrotny w życiu Pattersona. Wtedy nie umiał jeszcze czytać i pisać, był dzieckiem z marginesu społecznego. Jego porywczość nie została oczywiście utemperowana z dnia na dzień, ale wreszcie znalazł pasję w życiu - treningi bokserskie. Trafił w ręce człowieka, który był ekspertem od pracy z trudną młodzieżą, co udowodnił wielokrotnie. Cus D'Amato, w przyszłości szkoleniowiec Mike'a Tysona, zaraził niepokornego małolata miłością do sportu, co odmieniło jego życie. Nastąpiła także niesamowita przemiana mentalna.

Złoty wstęp do wielkiej kariery

Szybko okazało się, że Patterson jest nie tylko pracowity, ale także wyjątkowo utalentowany, wybijając się przed szereg. Coraz głośniej mówiło się o tym, że jest skazany na sukces i nie były to mrzonki. W 1952 roku pojechał na Igrzyska Olimpijskie w Helsinkach i jako zaledwie 17-latek zrobił furorę. Wygrał wszystkie cztery walki, dwóch rywali znokautował w pierwszej rundzie i z mroźnej Finlandii wracał ze złotym medalem.

ZOBACZ WIDEO #dziejesienazywo. Marcin Różalski przed walką z Mariuszem Pudzianowskim. "Chcę krwawej wojny"

Nie mógł sobie wyobrazić lepszego wstępu do zawodowej kariery, którą zainaugurował 12 września 1952 roku. Trzy lata później z ringiem rozstał się legendarny mistrz wagi ciężkiej, niepokonany w 49. walkach Rocky Marciano. Stało się jasne, że kolejka chętnych do przejęcia schedy po "Brockton Blockbusterze" będzie długa. Ustawił się w niej również Patterson, który szedł od zwycięstwa do zwycięstwa i w listopadzie 1956 roku przystąpił do pojedynku o wakujący pas królewskiej kategorii wagowej. Znokautował w piątej rundzie niezniszczalnego wydawać się mogło Archiego Moora i zapisał się na kartach historii, jako najmłodszy czempion w najcięższej dywizji. Rekord ten utrzymywał się przez trzydzieści lat, a pobił go dopiero wspomniany wcześniej Mike Tyson.

To dopiero początek spektakularnych występów Pattersona. Po czterech udanych obronach stracił pas w konfrontacji ze Szwedem Ingemarem Johanssonem. Okoliczności były dramatyczne - po dwóch rundach prowadził na punkty, a w trzeciej odsłonie aż siedmiokrotnie (!) lądował na deskach, by ostatecznie przegrać przez techniczny nokaut. Porażka była jak zadra, która tkwiła głęboko w jego skórze.

- Utrata tytułu jest okropna, to beznadziejne uczucie. Wiecie, co jest jeszcze gorsze? Pokonał mnie ktoś z zagranicy - komentował.

Dumny pięściarz niemal dokładnie rok później przystąpił do rewanżu i w Nowym Jorku zemsta była słodka - wykończył Skandynawa w przeciągu pięciu rund, odzyskując mistrzowskie trofea. Jako pierwszy w historii wagi ciężkiej wrócił na tron.

Rozwścieczył Muhammada Alego

Patterson przeżywał sportowe wzloty i upadki, a coraz więcej wątpliwości wzbudzała jego odporność na ciosy. Sonny Liston, który miał mieć rzekome powiązania ze środowiskiem mafijnym, w latach 1962-63 dwukrotnie brutalnie go zbił. Tempo nokautów było ekspresowe - za pierwszym razem Floyd padł w 126 sekund, w rewanżu przetrzymał zaledwie 130 sekund. Tylko człowiek obdarzony stalowym charakterem mógł pozbierać się po takich mantach i raz jeszcze zaatakować szczyt. Tak było w przypadku "Dżentelmena boksu".

W 1965 roku, po serii pięciu kolejnych wygranych, przystąpił do batalii z gwiazdą sportu tamtych lat, Muhammadem Alim. Patterson tak bardzo chciał wrócić na tron, że ryzykował wiele - do ringu wszedł z poważną kontuzją stawu krzyżowo-biodrowego i urazem pleców. W dodatku rozwścieczył "Największego", bowiem zwracał się do niego per "Cassius Clay", nie akceptując zmiany nazwiska na Ali i przejścia na islam. Czempion z Louisville miał mu to za złe, nazywał go "Wujkiem Tomem" i obiecywał dziennikarzom, że będzie się znęcał nad człowiekiem, który nie szanuje jego przekonań, aż do reszty go upokorzy na oczach tłumu.

- Ta walka okaże się totalnym nieporozumieniem. Floyd Patterson nie ma żadnych szans. Jest za mały i za wolny, nie ma odpowiedniego zasięgu ramion, nie potrafi przyjąć ciosu i nie umie przyłożyć - komentował Ali.

Ingemar Johansson znokautowany przez Pattersona
Ingemar Johansson znokautowany przez Pattersona

Ali był w szczytowej formie i nie dał szans Pattersonowi, obijając go przez dwanaście rund. Sędzia ringowy Harry Krause zastopował pretendenta, bo jak przyznał "Sam czułem ból, widząc tę dominację". Tłum fanów wygwizdał Alego, twierdząc, że kontrowersyjny bokser nie wykazał nawet krzty szacunku w stosunku do zaprawionego w bojach wojownika. Słowa krytyki wypowiedział również dawny mistrz, Joe Louis.

- Mógł znokautować Pattersona w każdej chwili, ale wolał go męczyć. Spójrzmy prawdzie w oczy, Ali jest okrutnym samolubem.

Oprych, który został "Dżentelmenem boksu" i zainspirował Tysona

Po drugiej porażce, w mniej kontrowersyjnych okolicznościach, z Alim w 1972 roku zawiesił rękawice na kołku. Zakopał topór wojenny ze swoim dawnym pogromcą, Ingemarem Johanssonem, a panowie nawiązali długoletnią przyjaźń. Zażyłość ich relacji była zaskakująca, widywali się regularnie, choć dzieliły ich tysiące kilometrów. Na początku lat osiemdziesiątych Patterson przyleciał do Szwecji i pobiegł wspólnie ze swoim kumplem w Maratonie Sztokholmskim. Takie gesty pojednania jasno wskazywały na to, że Amerykanin, który w młodości był łobuzem, uszlachetnił się dzięki pięściarstwu i był dobrym człowiekiem, pełnym klasy i honoru.

Do legendy przeszły piękne czyny i zachowania, jakie powtarzał regularnie po zakończeniu kariery. Patterson nie bez kozery nazywany był "Dżentelmenem boksu" - angażował się w akcje społeczne, pomagał ludziom bezdomnym, był i żył z ulicą, z ludźmi na których wielu zdążyło postawić krzyżyk. Edukował młodych, zachęcał by odnaleźli swoje powołanie i dążyli do wyznaczonych celów. Nawet jeśli te wydają się być wyjątkowo odległe i nierealne - jak przed kilkudziesięcioma laty marzenia o wywalczeniu mistrzostwa wagi ciężkiej. Nie marnował czasu, a dla wielu był idolem, drogowskazem, ich czempionem.

O klasie Pattersona w samych superlatywach wypowiadał się także Mike Tyson, który trzydzieści lat po sukcesie starszego kolegi pobił jego rekord i został najmłodszych mistrzem wagi ciężkiej.

- Dowiedziałem się wiele o Pattersonie, gdy pracowałem z Cusem D'Amato, który również go trenował. Podziwiał swojego dawnego podopiecznego. Poznałem go, widywaliśmy się. Był bardzo dostojnym i eleganckim mężczyzną. Przez całą swoją karierę znany zachowywał się nieśmiało, choć był królem nokautu. Stał się prawdziwą dumą i radością Cusa. Wychowywałem się i uczyłem boksu w Catskill w Nowym Jorku, tam wiele się o nim mówiło. Powiem otwarcie, on był moją inspiracją - komentował "Żelazny".

Ostatnia walka z Alzheimerem i rakiem

Najtrudniejszy z pojedynków czekał go długo po zakończeniu sportowej kariery. W połowie lat dziewięćdziesiątych zaczął tracić pamięć, a kontakt z nim stawał się utrudniony. Cierpiał na encefalopatię bokserską, czyli schorzenie neurologiczne związane z wcześniejszymi urazami głowy.

Choroba Alzheimera postępowała coraz mocniej, w 1998 roku Patterson zdecydował się wycofać z działalności zawodowej, rezygnując z pracy w Komisji Sportowej Stanu Nowy Jork.

Stan zdrowia Pattersona pogarszał się z wiekiem i choć emanował wielką chęcią życia, to przegrał walkę z rakiem prostaty. 11 maja 2006 roku zmarł w swoim domu w nowojorskim New Patz, mając 71 lat. Zostawił po sobie nie tylko piękne wspomnienia, ale także pomnik w postaci wielu młodych ludzi, którzy dzięki jego zaangażowaniu wyszli na prostą i znaleźli "swój życiowy ring".

Źródło artykułu:
Komentarze (0)