Do 100 km biegną nogi, dalej "biegnie" głowa. Poznaj polskich "ultrasów"

Michał Fabian
Michał Fabian

Łodzianka to osoba o silnym charakterze, która łatwo się nie poddaje. Matejczuk była reprezentantką Polski w muay thai. Doskonale pamięta ją Joanna Jędrzejczyk, która wówczas także uprawiała tę dyscyplinę, a obecnie - w MMA - jest mistrzynią federacji UFC. - Trudno zapomnieć tak waleczny charakter. To prawdziwy sportowiec przez duże "S". Nigdy się nie poddawała, walczyła do końca. Szkoda, że nie kontynuowała kariery w sportach walki. Może udałoby się jej zajść tak daleko jak mnie - tak Jędrzejczyk wspominała Agatę Matejczuk w lodz.gazeta.pl.

Patrycja Bereznowska także niejednokrotnie doświadczyła trudnych momentów podczas zawodów. Ma na to dwa niezawodne sposoby. - Staram się w ogóle nie myśleć o dystansie do pokonania, czy o czasie, który pozostał do końca zawodów. Szukam w ciele punktów, które są w danym momencie OK. Załóżmy: jeżeli bolą mnie stopy, to sobie myślę: "ale za to ramiona mam super, fajnie pracują, nie bolą". Staram się skupiać na tym uwagę, a wyłączać myślenie o tym, co jest trudne i bolesne - mówi nam biegaczka z Ossowa.

Drugi sposób to muzyka. Patrycja Bereznowska sięga po MP3 i od razu biegnie jej się lżej. - Straszne jest to, co powiem, ale słucham jednej piosenki w kółko - zdradza. - To piosenka o bieganiu, pokonywaniu własnych słabości, reprezentowaniu barw. Dla mnie niemal każde słowo jest w niej ważne, pomaga mi przetrwać. Na dodatek piosenka ma odpowiedni rytm, taką liczbę bitów, która
pasuje mi idealnie to tempa biegu. Słucham, przewijam, słucham, przewijam... - śmieje się.

To utwór Jeden Osiem L pt. "Smak Zwycięstwa".

Smak zwycięstwa, popłynęły łzy szczęścia
Już nic się nie liczy, słyszę bicie swego serca
Cisza, wracam myślami do tych chwil
Ile trzeba włożyć pracy, by najlepszym być
Ile trzeba łez, ile wylać krwi
Tysiące godzin pracy, trzysta poza domem dni
Ciągła koncentracja, mając upatrzony cel
Walczę, biegnę przed siebie, w sercu czerwień i biel

Mężczyźni idą po bandzie, a kobiety...

Biegi ultra to jedna z nielicznych dyscyplin, w których kobiety rywalizują na równi z mężczyznami. Z dobrym skutkiem. Głośnym echem odbiły się wyniki pierwszego w Polsce biegu 48-godzinnego, który w 2010 roku zorganizowano w Katowicach. Najwięcej - ponad 323 km - wybiegała Aleksandra Niwińska. Pierwszy mężczyzna przebył o prawie 4 km mniej od podchodzącej z Chojnowa zwyciężczyni.

Również w Turynie potwierdziło się to, że "słabsza płeć" może osiągać znakomite wyniki. Srebrna medalistka ME Patrycja Bereznowska uzyskała minimalnie lepszy rezultat od dwóch naszych kadrowiczów: Tomasz Kulińskiego i Andrzeja Radzikowskiego.

Skąd bierze się u kobiet ta siła do wielogodzinnego biegania? - Mam swoją teorię na ten temat. W ultra biegamy na przemianach tlenowych, w związku z tym w dużej mierze spalana jest tkanka tłuszczowa. My, kobiety, mamy większy zapas tej tkanki niż mężczyźni - śmieje się w rozmowie z naszym portalem wicemistrzyni Europy w biegu 24-godzinnym. - Druga sprawa - siła psychiczna. Wiadomo, kobiety są stworzone do rodzenia, przetrwania w trudniejszych warunkach - dodaje.

Paweł Szynal zwraca uwagę na inny aspekt. Twierdzi, że mężczyźni poniekąd sami są sobie winni. - To kwestia rozłożenia sił. Dziewczyny biegają troszkę wolniej, ale za to ze stałą prędkością. My za to idziemy "po bandzie". Stąpamy po cienkim lodzie, który może się załamać. Wiele razy też tak biegałem, człowiek za bardzo chciał i się przeliczył. Wtedy dziewczyny były przed mną. Ten, który wolniej biegnie, dalej zabiegnie. A gdy przychodzi kryzys, to ciężko z tego wyjść. Traci się godzinę. Nie do odrobienia - zaznacza w rozmowie z naszym serwisem wicemistrz świata i Europy z Turynu. Bereznowska zgadza się z kolegą z kadry. - Kobiety nie nakręcają się tak bardzo rywalizacją. To daje nam przewagę nad mężczyznami - ocenia zawodniczka AZS AWF Katowice.

W Turynie po raz kolejny okazało się, że ci, których poniosła fantazja, kończyli w słabym stylu. - Część zawodników poszła za szybko i... później była pokuta - śmieje się Szynal. Polaka na początku rywalizacji próżno było szukać w czołówce. Zawodnik z Łotwy Valdis Nilovs narzucił szaleńcze tempo. Przez wiele godzin, niczym niezawodna maszyna, poruszał się Japończyk Yoshikazu Hara, uznawany za jednego z głównych faworytów. Jak się później okazało, obaj zapłacili za to wysoką cenę.

Polak bił brawo, a mógł stracić srebro

Natomiast sportowiec z Błonia konsekwentnie piął się w klasyfikacji generalnej. - W tym biegu jest tak, że przez 20 godzin się nikogo nie ściga. Jak ktoś się ściga, to zwykle się to źle kończy. Czołówka chciała najprawdopodobniej za dużo. Wiedziałem, że zaczną "umierać" i odpadać. Mnie się udało - mówi nam Szynal, który w końcowej fazie rywalizacji awansował na drugie miejsce.

A przysłowiowy trup, o którym mówił Polak, ścielił się gęsto. Ci, którzy poczuli się mocni i przeszarżowali, spadali w klasyfikacji "na łeb, na szyję". Biegi ultra nie wybaczają bowiem brawury. Łotysza i Japończyka opuszczały siły. Nilovs był cieniem zawodnika, który popisywał się prędkością na początku rywalizacji. Wylądował na 42. miejscu. A co dopiero ma powiedzieć Japończyk? Hara po 19,5 godzinach wycofał się z rywalizacji. Został sklasyfikowany na 56. pozycji.

Poczynania Pawła Szynala na bieżąco monitorował jego sztab. W tym roku reprezentant LKS Olymp Błonie miał do pomocy pięciu serwismenów. Z ich obliczeń wynikało, że srebrny medal jest pewny. Niewiele jednak zabrakło, a doszłoby do kosztownej pomyłki. - W ostatniej godzinie wielu zawodników spisuje się fantastycznie. Nabierają mnóstwa sił - wyjaśnia August Jakubik. - Na koniec takiego biegu każdy potrafi się zerwać. Umysł się wtedy otwiera - dodaje Paweł Szynal. Jednym z tych, którzy w 24. godzinie niemal "frunęli" po turyńskiej trasie, był Robbie Britton.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×