Tomasz Lorek zaprasza na mecz Belle Vue Aces - Coventry Bees

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

W poniedziałek Belle Vue Aces będzie podejmować Coventry Bees. Na spotkanie brytyjskiej Elite League, które będzie można obejrzeć na antenie Polsatu Sport Extra, zaprasza Tomasz Lorek.

"Errare humanum est" (mylić się jest rzeczą ludzką) - mawiali starożytni mędrcy. Zacnym uzupełnieniem tej sentencji jest myśl Bohumila Hrabala, geniusza czeskiej literatury, który czerpał inspirację z życia szarych, acz niebanalnych zjadaczy chleba. "Chciałbym być bezrobotnym, bo oni są najpiękniej opaleni i grają w hokeja bez łyżew. Miast posyłać krążek do siebie, wysyłają odruchy serca, dzięki czemu gra nabiera pięknej dynamiki. Zanim kogokolwiek ocenisz, pomyśl jak zachowałbyś się będąc w jego sytuacji" - pisał Bohumil w chatce w Kersku pod Pragą tuląc do siebie koty. Chris Cobby, były żużlowiec Stoke Potters i Belle Vue Aces nie miał tyle szczęścia, aby dzielić myśli z czworonożnym drapieżnikiem. Sąd w Leeds skazał 39-letniego Chrisa Cobby na 14 lat więzienia za udział w narkotykowym procederze. Cobby pełnił rolę gońca kursującego pomiędzy dwoma gangami. Zakazany towar przerzucano z Turcji na Wyspy Brytyjskie, po czym za sprawą szybkich nóg Chrisa, narkotyki wędrowały do Holandii. Cobby nie wiedział co z sobą począć po zawieszeniu żużlowej łyżwy na kołku. Miotał się, nie mógł odnaleźć właściwej ścieżki, tłumił w sobie poczucie wstydu, ale wiedział, że narkotykowy biznes przynosi mu środki niezbędne do życia. Holenderska policja ujawniła, że gangi obracały heroiną, której wartość przekraczała 10 milionów funtów. Cobby wyjdzie na wolność, gdy będzie miał 53 lata. Pierwsze kroki skieruje ku żużlowemu stadionowi. Tuż po ogłoszeniu wyroku, Chris powiedział, że w więziennej celi najbardziej będzie mu brakować zapachu metanolu. Uzależniony od narkotyku jakim jest speedway, nie potrafił wydostać się z zaklętego kręgu...

Joe Screen, wspaniały, prostolinijny człowiek, który jak sam przyznaje "zmienił się z chłopca w mężczyznę podczas startów w Częstochowie", jeszcze rok temu ścigał się dla Belle Vue Aces. Wie ile ryzyka niesie ze sobą praca z człowiekiem zaplątanym w narkotykowe ścieżki, bo swego czasu Michael Lee, mistrz świata na żużlu z Goeteborga’80, rasował silniki Screena. Joe żartował wówczas, że "może umrzeć choćby jutro", bo nigdy nie znasz dnia ani godziny, gdy nastąpi moment przejścia do Krainy Wiecznych Łowów. W ten sposób "Screeny" odpędzał złośliwe komentarze, które osaczyły go w chwili, gdy związał się z Lee. Michael sięgnął po narkotyki, bo nie wytrzymał presji gwiazdora. Dźwigał brytyjskie sny o potędze, a na domiar złego, sukces przyszedł w chwili gigantycznej atencji mediów. Lee zdobył tytuł na Ullevi w 1980 roku, zaledwie 4 lata po mistrzowskim tytule swego rodaka, wielkiej legendy Belle Vue Aces, Petera Collinsa. Rok po sukcesie Michaela, finał światowy rozgrywano na oczach 98 tysięcy widzów na londyńskim Wembley. Ostatni wielki finał na Wembley. Michael zajął 10 miejsce. Obciążenie psychiczne dotyka najbardziej odpornych na stres. Lee był wielkim talentem, więc dodatkowo dochodził balast w postaci tysiąca myśli na minutę. To czar ludzkiego bytowania, od którego nie sposób się uwolnić. Talent przydaje kreatywności, sprawia, że wyobraźnia sięga wyżej aniżeli himalajskie Manaslu i Shisha Pangma, ale jednocześnie zabiera spokój myśli. Okresy kiedy można uspokoić wzburzone fale mózgowe są rzadkością. Refleksja jest otoczona wodami szaleńczego rozpędu. Ludzie niezwykle utalentowani muszą być otoczeni wrażliwymi strażnikami, takimi "czułymi barbarzyńcami", jak nazwałby ich Bohumil Hrabal. Tylko wtedy istnieje szansa, że przetrwają, choć czasami nawet sztab oddanych ludzi nie uratuje ich przed klęską.

Gordon Pairman, dyrektor finansowy Belle Vue, sam siebie nazywa studentem speedwaya. Jeszcze nie zrozumiał wszystkich zakamarków czarnego sportu. Ledwie napoczął lukier na ciastku, które momentami wywołuje zgagę, ale potrafi też być rarytasem. Wspomina z uśmiechem na twarzy ubiegłoroczny turniej z okazji 80-lecia istnienia speedwaya w Manchesterze, ale bardziej skłania się ku kameralnemu charakterowi imprez. - Chcę, aby fani żużla nawiązywali przyjaźnie z zawodnikami. Byłem wzruszony, gdy Ulrich Ostergaard przystanął przy maszynie startowej podczas niedawnych zawodów i rozmawiał z kibicami jak z kumplami ze szkolnej ławy. Ci ludzie nie zwlekali, gdy Ulrich znalazł się w tarapatach i nie miał grosza, aby odbudować swój park maszyn po solidnych dzwonach - wyznał Pairman. Gordon nie może nadziwić się jak pięknie zawiązują się nici przyjaźni między żużlowcami a fanami podczas wspólnej pinty piwa w stadionowym barze. W głębi duszy wie, że relacje zbudowane na zacnym gruncie są w stanie uratować herosów żużlowych torów przed kryzysem mentalnym. - Są sytuacje kiedy fani wyciągają swoich idoli z kłopotów. Problemy zaczynają się wtedy, gdy zabraknie atencji publiczności, a biologia upomina się o zakończenie jazdy na żużlu. Wówczas sportowcy mogą odrodzić się dzięki ozdrowieńczemu płodozmianowi - mówi Pairman. Święte słowa. Joe Screen śmiał się u progu jesieni 2008 roku. Zaczynał nowy rozdział w swoim życiu. - Po raz pierwszy będę chodził do "normalnej" pracy. Zaufany kibic, który jest moim długoletnim sponsorem zaproponował mi zajęcie przy komputerach. To spore wyzwanie dla mnie. Do tej pory bawiłem się jazdą na żużlu, miałem mnóstwo czasu dla żony, moich kumpli i na muzyczne hobby. Nie zapomnę wspaniałego okresu, kiedy chodziliśmy z Markiem Loramem na koncerty. Wybraliśmy się swego czasu na show naszej ulubionej kapeli - Bad Religion. Doszliśmy do hali, pod którą młodzież toczyła walkę, krew ostro się lała. Postanowiliśmy, że jednak wycofamy się, bo nie chcemy zginąć przy dźwiękach noży supportujących występ Bad Religion. Ci ludzie wyglądali strasznie. Wydaje mi się, że potrafiliby zmusić się do skonsumowania myszy, gdyby ktoś zaoferował im kufel darmowego piwa - wspomina Joe. Screeny to dojrzały człowiek, który wciąż kocha psocić, bo przecież każdy z nas potrzebuje odblokować się mentalnie, rozejrzeć się, zapytać siebie samego gdzie można byłoby niewinnie zbroić jak brzdąc i przypomnieć sobie o urokach piaskownicy. Praca od poniedziałku do piątku, choć wydaje się abstrakcyjnie absurdalna dla wolnego duchem żużlowca, pozwala zbudować mu ciepły fundament.

Jesienią ubiegłego roku Chris Morton powiedział Screenowi prosto w oczy, aby "pomyślał o sensownym zajęciu na stare lata". Joe przeraził się wizją pracy w oślim zaprzęgu urzędników czy też porannym widoku fabryki, ale wziął się w garść. Zrozumiał, że w Belle Vue już nikt go nie chce, paru ludziom nie podoba się jego wpis w metryce i czas szukać sobie nowej pracy. Na szczęście, po zimie pełnej nowych doświadczeń, karnego podnoszenia czterech liter z łóżka o brzasku, Poole sięgnęło po starego rycerza i Joe przeżywa drugą młodość. Ot, życie...

Zawodnikom pomagają nie tylko oddani i wierni fani. Charlie Gjedde nie wahał się odstąpić swojego lekko przykurzonego sprzętu Kevinowi Doolanowi, gdy Australijczyk zwrócił się o pomoc do klubu Belle Vue. Gjedde nie wytrzymywał z bólu, leczył bark, ale zerwane wiązadła dawały się mu coraz mocniej we znaki. 23 lipca po meczu Swindon - Belle Vue, Duńczyk wyznał Mortonowi, że dłużej nie może się ścigać, bo nie ma siły i stwarzałby realne zagrożenie dla innych żużlowców. Gjedde zakończył sezon, poleciał do Danii, ale zostawił sprzęt w warsztacie w Manchesterze. Morton rozpaczliwie poszukiwał zawodnika, który załatałby dziurę w składzie. Wybór padł na Doolana, który zna tor przy Kirky Lane z racji startów w ekipie "Asów" przed laty. Jednak, choć Doolan zgodził się na start w barwach Belle Vue, 26 lipca późnym wieczorem zadzwonił do Mortona z hiobową wieścią. Kevin zatarł trzeci silnik w ciągu tygodnia, siedział na zasmuconej z samotności ławce na stadionie w Newcastle. Powiedział Mortonowi, że nie ma "szafy" idealnie spasowanej na tor w Belle Vue. Chris Morton nie miał innego wyjścia niż szybki telefon do Charlie Gjedde. Duńczyk bez wahania pożyczył silnik Doolanowi, a Kevin wprost latał na jego sprzęcie. W ćwierćfinale Knockout Cup oddał tylko 1 punkt Chrisowi Holderowi, a w pozostałych nie dał najmniejszych szans rywalom. Dzięki znakomitej jeździe Doolana, Belle Vue wygrało z Poole 54:41 i będzie walczyć w półfinale z Coventry Bees.

Klub z Manchesteru ma jednak wciąż ogromne problemy kadrowe. David Gordon, dyrektor zarządzający w Belle Vue, poprosił nawet Jasona Crumpa o pomoc. - Proszę mnie dobrze zrozumieć - nie namawialiśmy Jasona, żeby wrócił do zespołu. Chcieliśmy zasięgnąć jego opinii, a Australijczyk jest ekspertem w polecaniu zawodników, którzy mogliby wesprzeć ekipę "Asów". "Crumpie" okazał się bardzo pomocny, bo wskazał nam kilka nazwisk. Niestety, rozmowy z potencjalnymi wzmocnieniami zakończyły się fiaskiem - ubolewa David. Belle Vue nie szasta pieniędzmi i przestrzega budżetu ustalonego zimą. Nowy zawodnik w klubie to wydatek i konieczność przygotowania niezbędnego zaplecza. Mechanik, warsztat, mieszkanie - lista robi się wystarczająco długa, aby głowa zaczęła boleć. Podchody kierownictwa objęły cały żużlowy drzewostan. Sęk w tym, że nikt się nie skusił. Belle Vue próbowało zwerbować Hansa Andersena, Scotta Nichollsa, Antonio Lindbaecka, Sebastiana Aldena, Mikaela Maxa i Piotra Świderskiego. Poszukiwania przyniosły efekt, gdy Krzysztof Kasprzak polecił zawodnika, który wygrał jeden wyścig w 2005 roku podczas GP w Cardiff. Mowa o Tomaszu Chrzanowskim. Dwa lata temu "Chrzan" wywalczył tytuł drużynowego wicemistrza Anglii w barwach Swindon Robins. Tym razem poprzeczka jest zawieszona znacznie niżej - Belle Vue ma utrzymać się w Elite League.

O zgoła odmienny cel walczy ekipa Petera Oakesa i Colina Pratta. "Pszczoły" marzą o powtórzeniu sukcesów z 2005 i 2007 roku. Wówczas Coventry zdobyło mistrzostwo Anglii. W piątek 7 sierpnia "Pszczoły" zmarnowały idealną okazję, aby zbliżyć się do upragnionego miejsca w play-off. Coventry prowadziło 44:40 w meczu z Wolverhampton. Miało atut własnego toru i duet: Harris - Kennett w ostatnim wyścigu. "Wilki" desygnowały do boju parę: Lindgren - Karlsson. "Pikej" wystrzelił ze startu, ale Freddie został w tyle. Wydawało się, że padnie remis dający zwycięstwo Coventry. Lindgren pokazał jednak, że nie na darmo nosi tytuł wicemistrza Szwecji seniorów wywalczony w Malilli. W końcowej fazie wyścigu "strzelił" po trasie zarówno Harrisa jak i Kennetta doprowadzając do remisu 45:45. Odwieczny rywal zza miedzy - Wolverhampton wywiózł zatem dwa duże punkty meczowe z Brandon stawiając Coventry w trudnej sytuacji. "Pszczoły" muszą znaleźć receptę na "Asy", a wiadomo, że najtrudniej jedzie się przeciwko zespołowi, który ma nóż na gardle i jest bliski strącenia w lodowatą otchłań więzienia...

Źródło artykułu: