Jarosław Galewski. Szlaką pisane: Jak Grudziądz pokochał się z Ostrowem. Tajemnica cudu w Częstochowie (felieton)

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Krzysztof Konieczny / Antonio Lindbaeck
WP SportoweFakty / Krzysztof Konieczny / Antonio Lindbaeck
zdjęcie autora artykułu

MRGARDEN GKM niespodziewanie zremisował w Częstochowie i wrócił do gry o utrzymanie. Grudziądzanom może się udać, bo Get Well puchnie coraz bardziej, a u nich wrócił entuzjazm, który może być paliwem na najbliższe mecze.

Szlaką pisane to felieton Jarosława Galewskiego, dziennikarza WP SportoweFakty.

***

Dokładnie tydzień temu o tej porze jeden z działaczy GKM-u powiedział mi, że grudziądzanie wygrają w Częstochowie, bo mają plan. Ten przekaz szybko wpuściłem jednym uchem i momentalnie wypuściłem drugim. Przyznaję, że nie wierzyłem w taki scenariusz, a on prawie stał się faktem. Remis w Częstochowie z drużyną, która kilka dni wcześniej pokonała mistrza Polski, można traktować w kategoriach żużlowego cudu.

Sukces GKM-u nie jest dziełem przypadku. Wszystko zaczęło się kilka dni wcześniej w Ostrowie Wielkopolskim. Kluby, które kiedyś żyły jak pies z kotem, potrafiły się dogadać, bo miały wspólny cel. Obie ekipy odjechały w piątek sparing. Doszło do niego na wyraźną prośbę zawodników z Grudziądza, którzy chcieli potrenować na lekko przyczepnym torze. Buczkowski, Okoniewski czy Pieszczek mówili, że Ostrów to najlepsza opcja, więc działacze im to w ekspresowym tempie załatwili.

Plan wypalił w stu procentach. Udało się sprawdzić sześć nowych silników, które pochodziły od Tomasza Golloba, Ryszarda Kowalskiego i Kamila Kończykowskiego. Testy wypadły świetnie i drużyna z dużym optymizmem jechała do Częstochowy. Skorzystała zresztą na tym również Ostrovia. Gdyby nie sparing z GKM-em, trener Mariusz Staszewski pewnie nie wstawiłby do składu Łukasza Sówki, a bez niego nie byłoby raczej wygranej w derbach Wielkopolski. I jak tu się po tym wszystkim nie lubić? Teraz o dawnych nieporozumieniach nikt już nie pamięta. A było ich przecież sporo...

ZOBACZ WIDEO Powrót żużla do stolicy? PZM gotów pomóc

Kluby z Ostrowa i Grudziądza na wojenną ścieżkę weszły po wydarzeniach z 2008 i 2009 roku. Zaczęło się od tego, że ostrowianie robili wszystko, żeby opóźnić mecz, na który samolotem podróżował Adrian Gomólski. Junior KM-u Intar Lazur wpadł wtedy do parku maszyn z eskortą policji, zdobył 14 punktów i dał wygraną swojej drużynie. GKM był wściekły, bo gospodarze chwytali się wszystkich metod, żeby spotkanie zaczęło się jak najpóźniej. Alkomatem badany był nawet Kamil Brzozowski. Zbigniew Fiałkowski mówił wtedy, że takie jaja dzieją się z tylko w Ostrowie. Jeszcze goręcej było rok później, kiedy obie drużyny biły się o utrzymanie. Walka skończyła się w Trybunale PZM i zwycięsko wyszedł z niej Grudziądz.

Wracając jednak do PGE Ekstraligi. W Grudziądzu zapowiadają, że mają plan na ogranie u siebie Cash Broker Stali. Najważniejsze jest jednak to, że w zespole wrócił entuzjazm. Działacze są przekonani, że mistrz Polski przegra trzeci raz z rzędu. Wtedy Get Well naprawdę będzie miał się czego bać. Jeśli w Toruniu ostatnio nie spali spokojnie, to już wkrótce mogą czekać ich bezsenne noce.

Działaczom GKM-u trzeba oddać, że zrobili wiele, by wyjść z dołka. Sparing w Ostrowie i nowe silniki to tylko część wiekszego planu. Grudziądzanie ostro wzięli się za pracę z juniorami, którzy przez cztery dni jeździli praktycznie non stop. Klub postanowił wysłać ich również do psychologa. Niby w Częstochowie szału młodzież nie zrobiła, ale chodzi o determinację. Klub pokazał, że jest w stanie poruszyć niebo i ziemię, by nie spaść z Ekstraligi. Jeszcze nie wszystko stracone. Tak naprawdę bitwa o utrzymanie zaczyna się właśnie teraz...

Jarosław Galewski

Źródło artykułu: