Jerzy Kanclerz stawia na Polaków w Grand Prix. "Mistrzem świata będzie Dudek lub Zmarzlik"

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski /
WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski /
zdjęcie autora artykułu

Jerzy Kanclerz należy do wąskiego grona osób, które widziało na żywo wszystkie turnieje Grand Prix w historii. Stały bywalec światowych torów uważa, że w 2017 roku mistrzem świata zostanie Polak. - Stawiam na Dudka lub Zmarzlika - mówi.

W tym artykule dowiesz się o:

WP SportoweFakty: W ostatni weekend odbyło się spotkanie waszej ekipy wyjazdowej. Jakie są plany na sezon 2017?

Jerzy Kanclerz: Chcemy kontynuować nasze wyjazdy. Odbyły się już 203 turnieje Grand Prix. Mieliśmy spotkanie integracyjne w Ustce ze stałymi kibicami, którzy ze mną jeżdżą. Było ono bardzo udane. Perspektywa jest taka, że rozpisaliśmy sobie kalendarz na czynniki pierwsze, zaczynając od 29 kwietnia w Krsko, aż do Melbourne w październiku. Jest dwanaście turniejów, więc jeśli zdrowie dopisze, to chciałbym być ponownie na wszystkich. W sumie miałbym już na koncie 215 turniejów. Każdy rok jest jednak inny, póki co mamy już założenia i przymiarki. Mamy już wszystko rozrysowane i rozpisane. Są zabukowane hotele, jestem przygotowany logistycznie.

[b]

W ostatnim wywiadzie mówił pan, że rund Grand Prix jest za dużo. W tym roku znów doszła kolejna - w Daugavpils.[/b]

- To miasto już gościło Grand Prix. Z tego co pamiętam, turniej odbędzie się tam po raz ósmy. Nadal uważam, że dwanaście turniejów to jest za dużo. Niektórzy mówią, że to jest robione na wzór Formuły 1. Moim zdaniem sześć lub siedem turniejów, które były na początku cyklu od roku 1995 i później, to była optymalna liczba.

ZOBACZ WIDEO Daniel Kaczmarek liczy na rady Grega Hancocka

Czy tak jak w 2016 roku ma pan swojego kandydata do tytułu?

- Przypomniałem sobie naszą rozmowę sprzed roku, wtedy stawiałem na Nickiego Pedersena. Skończył jak wiemy na trzynastym miejscu. Miał co prawda kontuzję, ale to i tak nie był ten "Power". Myślałem, że ustabilizował się i będzie dobrze przygotowany, a w dodatku miał nową partnerkę. Widocznie coś nie zagrało, przede wszystkim ze sprzętem. Dobrze, że dostał dziką kartę, podobnie jak Matej Zagar i Maciej Janowski. Moja satysfakcja jest taka, że w parkingu w Melbourne jako pierwszy powiedziałem Maćkowi - w co on mi nie wierzył - że dostanie dziką kartę. Opierałem się wtedy na punktach, które obaj z Zagarem zdobyli, bo obaj mieli po 90. Powiedziałem Maćkowi, że na pewno dostanie dziką kartę. Sprawdziło się, bo takie prognozy na miejscu przedstawiali fachowcy po ostatnim wyścigu. Podałem trzy nazwiska, które trafiłem. Pomyliłem się tylko odnośnie Emila Sajfutdinowa, którego nie spodziewałem się w Grand Prix. Mimo tego bardzo się cieszę, że Emil wrócił.

A kogo typował pan zamiast Sajfutdinowa?

- Kildemanda. Jak teraz patrzymy na skład całej piętnastki, która będzie ścigała się w cyklu, to jest to wymarzona piętnastka, która powinna startować w Grand Prix. Można jedynie polemizować nad tym, czy powinien jechać Kildemand, czy Lindgren lub Grisza Łaguta. Jedynie te nazwiska wchodzą w rachubę. Cała piętnastka to aktualnie najlepsi żużlowcy na świecie. Oczywiście bazujemy na podstawie ubiegłego sezonu, bo nie wiadomo, jak potoczą się losy w tym roku. Wśród Polaków też startują najlepsi. Mamy taką czwórkę Orłów, która wiele zwojuje w tym sezonie.

A w tym roku ma pan faworyta?

- Lubię się bawić w takie rzeczy, więc chętnie odpowiem. Uważam, że złoty medal zdobędzie po raz trzeci w historii Polak. Kto nim będzie - jest to dla mnie obojętne jako osobie, która jeździ na wszystkie turnieje. Mam takie przeczucie, że jeden z naszych będzie mistrzem świata. Nie wyobrażam sobie, że swój wyczyn powtórzy Greg Hancock. Z każdym rokiem jest starszy. Co prawda wiele osób stwierdziło już, że Hancock nie da rady, a on znów zadziwił wszystkich i zdobył tytuł mistrza świata. Stawiałbym jednak na Polaków.

Na którego najbardziej?

- Na Patryka Dudka lub Bartka Zmarzlika. Jeden z nich moim zdaniem będzie mistrzem świata. Jeżeli Patryk Dudek przez cały sezon utrzyma dyspozycję z początku poprzedniego sezonu, gdzie wygrywał jak chciał z każdym i kończył zawody z kompletami punktów, to wówczas jego akcje stawiałbym wyżej. Bartek ma już logistycznie przygotowany cały team, ale Patryk z rodzicami także o wszystko już zadbali. Między innymi dlatego takie są moje prognozy.

Patryk Dudek w poprzednim sezonie Ekstraligi miał gorszą średnią biegową tylko od pięciu zawodników z Grand Prix.

- Grand Prix rządzi się swoimi prawami. Trzeba przede wszystkim trafić z przełożeniami na dany turniej i dzień. Z tego co pamiętam, sześć razy zawody były przekładane na inny dzień. Wtedy sprawa się komplikuje. Pamiętam jak w Goeteborgu w 2003 roku Protasiewicz, Wiltshire i Max wygrali swoje wyścigi, a turniej został przerwany. Za tydzień był już inny tor i trzeba było znów trafić z przełożeniami. Grand Prix to jest wielka loteria. Zawodnicy o tym dobrze wiedzą. Owszem, oni mają swoje zeszyty jak Wyrzykowski i Jaroński, którzy komentują biathlon i mają pozapisywane parametry toru, ale nieraz jest tak, że to nic nie daje.

[b]

Patryk Dudek przyznał, że Grand Prix to dla niego nadgodziny w pracy, ale mimo to chciałby się zadomowić w cyklu na dłużej. [/b]

- W Grand Prix nie ma takich gratyfikacji finansowych jak w Ekstralidze, ale jeśli chce się osiągać sukcesy sportowe - a myślę, że zawodnicy chcą - to wówczas muszą startować w cyklu. Znaczna część widzów ogląda Grand Prix, przez co zawodnikom jest łatwiej o sponsorów. Samo uhonorowanie finansowe zawodnika za pierwsze czy drugie miejsce niewiele daje. Te kwoty od 1995 roku niewiele się zmieniły.

Powiedzmy sobie otwarcie - to są grosze.

- Zgadza się. Jednak jeśli chce się odnieść sukces i ma to mieć wymiar marketingowy, to należy w takim cyklu startować. Spójrzmy na Emila Sajfutdinowa. On powraca do Grand Prix, a w swojej historii wygrał sześć turniejów. Pamiętam, że w pewnym okresie był moim kandydatem na mistrza świata. Teraz po tylu kontuzjach jest to wielka niewiadoma. Cieszę się jednak, że Emil wrócił, bo jest to zawodnik, który potrafi wygrać niejeden turniej.

W Zielonej Górze cieszą się, że wychowanek Falubazu będzie promował miasto. Dudek zresztą sam to zaproponował. Idealny układ?

- Na pewno. Pamiętamy jak w Bydgoszczy Andreas Jonsson również reklamował miasto. Cykl dwunastu turniejów to promocja nie tylko samego Patryka, ale też całej Zielonej Góry. Uważam, że cała czwórka naszych zawodników zasługuje na taki patronat. Może nie w tak znaczącej kwocie, jaką mają na cały sezon Grand Prix, ale pewna suma od miasta powinna iść na promocję w stosunku do tych zawodników.

NA DRUGIEJ STRONIE JERZY KANCLERZ OPOWIADA M. IN. O SŁABYCH WYSTĘPACH DUŃCZYKÓW ORAZ O SKANDALU Z UDZIAŁEM GREGA HANCOCKA Maciej Janowski miał trochę szczęścia, że został w Grand Prix. Czy pana zdaniem poprawi się względem poprzedniego sezonu?

- Do tej pory wygrał dwa turnieje - w Horsens w 2016 roku i w Daugavpils w 2015 roku. To nadal młody zawodnik, bo w sierpniu skończy 26 lat. Z grona Polaków jest najstarszy. Trudno powiedzieć, jak Maciek spisze się w tym sezonie. Na pewno rok temu miał pecha. Jest to jednak zawodnik, który nie tylko na polskim rynku coś znaczy. Wszystkie porażki ma już za sobą. Maciek miał duże szanse na utrzymanie w cyklu, ale ostatni turniej w Melbourne mu nie wyszedł. Uważam, że zasłużył na dziką kartę i pokaże się jeszcze z dobrej strony.

[b]

Piotr Pawlicki w sześciu ostatnich turniejach 2016 roku za każdym razem był co najmniej w półfinale.[/b]

- Piotrek to dla mnie "pistoleciarz". Tak nazywam niektórych żużlowców. On może wygrać turniej, ale równie dobrze może go skończyć na czternastym lub piętnastym miejscu. Jeżeli od początku mu coś wychodzi, to potrafi na torze pokonać wszystkich. Piotr musi ustabilizować swoją formę na wysokim poziomie. To się powinno przełożyć na rezultaty. W tej chwili jest to dla mnie "pistoleciarz", czyli zawodnik, który przed każdym turniejem jest wielką niewiadomą. Chciałbym, aby w 2017 roku ustabilizował swoją formę.

Rok temu opisując Nickiego Pedersena mówił pan o tym, że zawodnik musi mieć czystą głowę. Wiemy, że Pawlicki grzecznym chłopcem raczej nie był, ale z jego obozu dochodzą optymistyczne sygnały. 

- Piotr sam sobie zdaje sprawę, że żużel to jest jego miłość. Wie to także cały jego team. Znam bardzo dobrze jego ojca, a także Przemka. Piotrek miał swoje minusy w sensie młodzieńczego zachowania, ale każdy z nas takie miał. Nikt nie był aniołkiem. Nie narozrabiał on na tyle, żeby go przekreślać. Jeszcze nieraz usłyszymy o nim pozytywne zdania i pochwały za wyniki.

Jak ocenia pan siłę nowych uczestników w porównaniu z tymi, którzy wypadli z cyklu?

- Cała piętnastka jest wymarzona. Owszem, mógłby jechać Grisza Łaguta, ale ja się pytam - za kogo? Ja jedynie zastanowiłbym się nad tym, czy nie lepszy za Lindgrena byłby Kildemand, ale jeszcze raz podkreślam, że mimo tego jest to najlepszy skład od kilku lat.

Małą satysfakcję mają ci, którzy liczyli na wypadnięcie z cyklu Chrisa Harrisa. 

- Harris to jest dla mnie taki zawodnik, jak kiedyś był Andy Smith. On też zawsze słabo jeździł, miał już spadać, a potem jechał na Challenge - przeważnie do Lonigo - i ten Smith był w trójce szczęśliwców. To się tak wlekło przez lata. Tak samo było z Harrisem. W 2007 roku wygrał jeden turniej w Cardiff, a przez pozostałe lata nic wielkiego nie osiągnął. Harris niech sobie teraz odpocznie i sprawdzi się na niższym poziomie. Jeżeli wywalczy awans, to chwała mu za to. Ja jednak nie przewiduję, żeby mógł on wrócić do Grand Prix.

W ubiegłym sezonie bardzo słabo wypadli Duńczycy, bo najlepszy Iversen zajął ósme miejsce. Skąd tak słaba postawa zawodników z kraju Hamleta?

- Czytałem ostatnio, że Tai Woffinden nie był na zgrupowaniu, które zorganizował Rossiter, menedżer zespołu brytyjskiego. Duńczycy również mają swoje problemy, patrz niedyspozycja lub zaplanowane wcześniej wczasy Nickiego Pedersena.

Co pan sugeruje?

- Po prostu niektórym zawodnikom nie jest po drodze. U nas w Polsce jest przyjęte, że cały zespół zjawia się na zgrupowaniach integracyjnych. Według mnie jest to bardzo potrzebne. Czwórka Polaków poza torem również utrzymuje kontakty i znakomicie się znają. Jeden drugiego ceni. Mistrzem świata zostaje zawodnik, który ma czystą głowę i poza torem jest sobą. W przypadku Polaków ma to miejsce. Oni są dobrymi kolegami, co wróży optymizm. U Duńczyków każdy sobie. Iversen patrzy na siebie, Pedersen patrzy na siebie, Kildemand tak samo. To powoduje, że u nich nie ma atmosfery pozatorowej, a w sporcie jest to ważne. Zawsze powtarzam, że czysta głowa ma znaczenie w żużlu takie samo, jak u kierowcy, który ma przejechać 600 kilometrów, a dzień wcześniej pokłócił się z żoną lub kochanką. Wtedy co 50 kilometrów zatrzymuje się, żeby jakoś załagodzić konflikt.

[b]

W poprzednim sezonie doszło do skandalu w GP Australii z udziałem Hancocka i Holdera. Czy pana zdaniem do takich sytuacji będzie dochodziło nadal?[/b]

- Nie powinno. Nawet takiemu dżentelmenowi toru, jakim jest Greg Hancock, adrenalina puściła. On wiedział, że to było niepotrzebne, ale dopiero po jakimś czasie. To był moment, w którym zawodnik wybuchł. Sędzia postąpił słusznie, bo widziałem to na żywo. Takich sytuacji więcej nie przewiduję, choć wiadomo, że to są mężczyźni, a żużel to twardy sport.

Tłumaczenie Hancocka o problemach ze sprzęgłem było sensowne czy to bujda?

- Patrzę na to z przymrużeniem oka. Tylko Greg wie, czy jest to fakt prawdziwy. Jeśli on tak twierdzi, to widocznie ma do tego podstawy. Mimo tego, nie bardzo to kupuję.

Jak walczyć z sytuacjami, w których jeden zawodnik przepuszcza drugiego?

- To zdarzało się już kilkukrotnie. Jeśli dwóch zawodników startuje w jednym teamie, to takie sytuacje mają miejsce, zresztą nie tylko w żużlu. Podobnie jest w kolarstwie. Teamy są jak jedna nacja. Żużel nie jest jedynym sportem, w którym są takie sytuacje. W Melbourne było to ewidentne. Greg po czasie zachował się jednak właściwie, bo potrafił się przyznać, że wybuchł. To nie powinno się wydarzyć.

Rozmawiał Mateusz Lampart

Źródło artykułu: