Lepiej dmuchać na zimne, niż sparzyć się - rozmowa z Grzegorzem Dzikowskim, trenerem Dospelu Włókniarza Częstochowa

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Grzegorz Dzikowski wrócił na stanowisko trenera częstochowskiego Włókniarza po 3. latach przerwy. Były zawodnik Wybrzeża Gdańsk widzi spory potencjał w zespole Lwów, ale wie, że przed nim sporo pracy.

Mateusz Makuch: Panie Grzegorzu, jak się pan z powrotem czuje w Częstochowie?

Grzegorz Dzikowski: No tak, rozmawiałem wcześniej z innym dziennikarzem, który określił mnie nowym trenerem. Odpowiedziałem, że przecież już tu pracowałem (śmiech). Bardzo mile wspominam pobyt we Włókniarzu w roku 2009. Mam tutaj na myśli całe otoczenie, czyli kibiców, działaczy, zawodników. Mogę jedynie dodać, że żałuję, że ta współpraca nie była dłuższa i zakończyła się tylko na tym jednym sezonie.

Pan od początku był chętny do nawiązania ponownej współpracy z Włókniarzem, czy troszeczkę działacze musieli pana przekonywać?

- Tego rodzaju pytania już do mnie kierowano i przyznam, że trochę mnie one dziwią. Czy to jest aż tak istotne? Dla mnie najważniejszą rzeczą jest to, że się dogadaliśmy, omówiliśmy pewne szczegóły. Na pewno trochę to trwało ze względu na to, że, jak wiadomo, pełniłem w tym sezonie funkcję Komisarza toru. Łączenie roli Komisarza i trenera jest niemożliwe. Może dlatego moje negocjacje z Włókniarzem nieco dłużej trwały. Cele sportowe i założenia pana Artura Sukiennika przekonały mnie, że warto zaryzykować. Plany klubu są bowiem bardzo przyszłościowe i nie kończą się tylko na bieżącym sezonie. Założono osiągnąć cel nie tylko sportowy, ale również marketingowy i organizacyjny. To mi się bardzo spodobało. W związku z tym zrezygnowałem z pełnienia funkcji Komisarza toru i tak znalazłem się w Częstochowie.

We wspomnianym 2009 roku zdobył pan z Włókniarzem brązowy medal DMP. Przed tym sezonem włodarze mówili, że walka o medale jest jak najbardziej możliwa, ale na pierwszym miejscu ma być widowisko i ciekawa rywalizacja na torze. Jaki pan widzi potencjał w tej drużynie?

- Spoglądając na nazwiska, cel sportowy na pierwszą fazę rozgrywek, czyli rundę zasadniczą to minimum awans do play-offów. Następnym celem jest medal, ale przed tym trzeba naprawdę trochę popracować, by w ogóle w najlepszej czwórce sezonu się znaleźć.

Zgadza się pan z tym, że play-offy rządzą się swoimi prawami?

- Oczywiście, że tak. Runda zasadnicza swoją drogą, ale gdy dochodzi już do bezpośredniej walki o medale, wówczas zasady panują nieco inne. Play-offy zdecydowanie są nieprzewidywalne.

Wspomniał pan, że we Włókniarzu znajdują się zawodnicy z wyrobioną już renomą. Chociażby ten sezon pokazuje jednak, że bez odpowiedniej osoby, która poukłada drużynę, ona sama nie pojedzie i odwrotnie. Najlepszy przykład to Betard Sparta Wrocław, która miała być outsiderem, a tymczasem jest pozytywnym zaskoczeniem całej ligi.

- Również się zgadzam z tą teorią. Podpisując kontrakt z Włókniarzem, przyznam, że nie miałem wyrobionego zdania na temat ostatecznej siły tego zespołu. W niedzielę z Wrocławiem wygraliśmy w takim stylu, że trochę mnie zastanowiło, dlaczego niektórzy zawodnicy nie osiągali takich wyników w poprzednich meczach. Mam tutaj na myśli drugą linię oraz częstochowskich młodzieżowców, którzy łącznie zdobyli 11 punktów. Uważam, że to bardzo dużo. Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie też postawa Szombierskiego i Holty. Wydaje mi się, że nastąpił u nich podczas tego meczu przełom i życzyłbym sobie, by trwał on do końca sezonu.

Rafał Szombierski pozytywnie zaskoczył Grzegorza Dzikowskiego w ostatnim meczu ligowym Lwów (na zdjęciu z E. Sajfutdinowem)
Rafał Szombierski pozytywnie zaskoczył Grzegorza Dzikowskiego w ostatnim meczu ligowym Lwów (na zdjęciu z E. Sajfutdinowem)

Jak przyjęła pana drużyna? Jak zawodnicy zareagowali na wieść o nowym trenerze?

- Tak naprawdę to działo się to tak szybko, że na drobne rzeczy nie zwracałem uwagi. Praktycznie z marszu wszedłem w tę funkcję. Teraz te wszystkie sprawy dogrywamy. Uważam, że są to zawodowcy i przyjęli to normalnie. Były różne opinie na ten temat, ale ja się nimi nie sugeruję. Skoro podjąłem się roli trenera we Włókniarzu, to skupiam się na tym, nad czym powinienem, tzn. przygotowanie toru, ustawienie drużyny i prowadzenie jej w czasie meczu.

Jarek Dymek prowadził drużynę od sezonu 2010. Jak go znam, stara się utrzymywać przyjacielskie kontakty z zawodnikami i buduje dobrą atmosferę w zespole. Nie wątpię, że ta dobra atmosfera cały czas panuje w ekipie Włókniarza, nawet pomimo wysokiej porażki we Wrocławiu, ale proszę powiedzieć, w jakim stanie mentalnym przejął pan częstochowski zespół?

- Wydaje mi się, że nie było żadnych problemów i potwierdzam, że atmosfera jest dobra. Na pewno po tym meczu we Wrocławiu zawrzało, dlatego, że ja sam nie potrafię sobie wytłumaczyć, jak to możliwe, że taka drużyna może przegrać w takim stylu. Oczywiście przegrać ma prawo, ale do tej pory nie rozumiem powodów rozmiarów tej porażki. Analizowałem ten mecz i po prostu nie wiem. Może kiedyś rozwikłam tę zagadkę (śmiech). Jedno jest pewne - porażka w takim stylu była nie do przyjęcia i nie dziwię się, że w jakiś sposób włodarze zareagowali, bo lepiej dmuchać na zimne, niż sparzyć się.

Byłem na wspominanym meczu we Wrocławiu. Naturalnie nie posiadam tak fachowej wiedzy jak pan, czy inni specjaliści w tej dziedzinie, ale nawet laik zauważyłby, że główną przyczyną tej wysokiej porażki były starty. Wydaje się, że to największa bolączka tej drużyny. Będzie pan na to zwracał szczególną uwagę?

- Na pewno będziemy nad tym elementem pracować. Nie jest tajemnicą, że naprawdę starty naszej drużyny są piętą achillesową, bo to potwierdziło się również w meczu z Wrocławiem u nas. O tych zawodnikach mogę powiedzieć jedno - to naprawdę są walczaki z krwi i kości. To co stracą na starcie są w stanie odrobić na trasie. Tu przytoczyłbym bieg Artura Czai, który na trasie wyprzedza dwóch utytułowanych seniorów.

W ogóle był pan pod wrażeniem Artura Czai, nie tylko w tym biegu, ale w całym spotkaniu?

- Patrząc na jego jazdę przypomniał mi się 2009 rok, kiedy we Włókniarzu na pozycji juniorskiej jeździł Tai Woffinden. On niejednokrotnie spełniał rolę prowadzącego parę. Uważam, że Artura jest stać na osiąganie podobnych wyników.

Rozmawiał pan z nim przed meczem z Wrocławiem? Pytam dlatego, że pojawiają się opinie, że niekiedy słabsze występy Artura wynikają z psychiki tego zawodnika. Być może czasami po prostu za bardzo chce się dobrze zaprezentować.

- Pamiętam tego zawodnika z 2009 roku, gdy jako 15-latek wyróżniał się na tle swoich rówieśników. To, co wtedy prezentował robiło na mnie wrażenie. Wróżyłem mu od samego początku błyskotliwą karierę. Artur miał dobre występy, ale obserwując go myślałem, że będzie bardziej stabilny. Prezentował bowiem wahania formy. Życzyłbym sobie, aby tę formę ustabilizował, bo ma spory potencjał i osiągnął wynik Taia ze wspominanego przeze mnie sezonu.

Grzegorz Dzikowski życzyłby sobie, by Artur Czaja nawiązał do wyników Taia Woffindena sprzed kilku lat
Grzegorz Dzikowski życzyłby sobie, by Artur Czaja nawiązał do wyników Taia Woffindena sprzed kilku lat

W zeszłym roku przez pewien czas częstochowskich młodzieżowców szkolił Janusz Stachyra. Poza wspominanym Arturem, on materiał na solidnego zawodnika widział w Hubercie Łęgowiku.

- Popieram tę opinię. Powiem szczerze, że był to pierwszy mecz, gdy zobaczyłem jazdę tego chłopaka na żywo. Wcześniej oczywiście o nim słyszałem, ale nie miałem okazji zobaczyć go w akcji. Po tym spotkaniu mogę podpisać się pod tą opinią. Ale może nie rozmawiajmy za dużo i nie chwalmy za bardzo tych młodzieżowców, bo często tym młodym chłopakom bardzo szybko uderza woda sodowa do głowy. Wyskoczą jak meteor, ale potem zatrzymają się i zaczną cofać. W związku z tym wstrzymajmy się z tymi pochlebnymi opiniami i niech oni jadą sobie spokojnie do przodu.

W takim razie, tak jak pan mówi, zostawmy już temat juniorów. Grigorij Łaguta. Obserwował pan tego zawodnika np. w latach 2011-2012?

- Tak. Śledziłem jego wyniki, jego brata, ale nie tylko ich. Spotkałem się z nimi w przeszłości w lidze rosyjskiej w czasie, gdy byłem trenerem Szachtara Czerwonograd i już wtedy było głośno o tych zawodnikach.

Wyjaśnię, dlaczego zapytałem o Griszę. Szczególnie po ostatnim meczu, gdy Grigorij zdobył 4 punkty, ze strony kibiców pojawiają się opinie, że temu chłopakowi w tym sezonie brakuje przebojowości, którą wdarł się do elity. Czy rzeczywiście coś się z tym zawodnikiem dzieje, czy po prostu spotkanie z Wrocławiem to był wypadek przy pracy? W końcu nikt nie jest zaprogramowaną maszyną.

- Bardziej przychyliłbym się właśnie do tej drugiej tezy. Głównym powodem słabej postawy Griszy w tym meczu były dwa motocykle, które otrzymał przed meczem od tunera. Grisza pojechał na nich bez treningu, bez ich sprawdzenia i takie były efekty. Powiedział mi, że dotąd zawsze tak robił, nigdy po tuningu nie sprawdzał tych motocykli, jeździł w ciemno i było dobrze. Teraz akurat tak się stało, że przeszkadzała nam pogoda i nawet jakby chciał je sprawdzić, nie mógł tego zrobić. Zaznaczę, że uważam, iż sprzęt po jakimś remoncie warto na treningu przetestować. Każde prace przy silniku, jego rozebranie, naprawa, mogą spowodować, że nie będzie zachowywał się tak samo, jak pierwotnie. Reasumując, słaby występ Łaguty w tym meczu upatrywałbym w motocyklach.

Będzie zajmował się pan m.in. ustalaniem składu na mecze. KSM jednak wiąże panu ręce.

- Na pewno tak jest. Musiałbym osłabić formację juniorską, by teoretycznie wzmocnić seniorów. Wiadomo jednak, jak ważne punkty zdobywają młodzieżowcy. Tutaj faktycznie mam związane ręce i nie mam większego pola manewru.

Oficjalnie pełni pan funkcję trenera we Włókniarzu od niedzieli, ale wiem, że rozmowy toczyły się dużo wcześniej. Od czasu, gdy ostatni raz pan tu pracował, pozmieniało się w strukturach klubu. Przede wszystkim pojawili się nowi właściciele oraz zarząd klubu. Jakie pierwsze wrażenie na panu zrobili?

- Jakby zrobili złe, to na pewno by mnie tutaj nie było. Widzę, że klub jest dobrze zorganizowany, ale potrzeba jeszcze trochę czasu, by dograć to do perfekcji. Na dzień dzisiejszy bardzo mi się to podoba i przede wszystkim odpowiada.

- Częstochowski klub jest dobrze zorganizowany - uważa Grzegorz Dzikowski
- Częstochowski klub jest dobrze zorganizowany - uważa Grzegorz Dzikowski

Jak będzie wyglądała pana współpraca z Jarkiem Dymkiem?

- Mam nadzieję, że w jak najlepszym porządku. W roku 2009 było wszystko bardzo dobrze, nie dochodziło do żadnych nieporozumień i liczę, że teraz będzie tak samo.

Najbliższy mecz Włókniarz rozegra ze Stelmet Falubazem Zielona Góra. Ta drużyna zanotowała ostatnio wysoką porażkę w Tarnowie. Jak będą wyglądały przygotowania Lwów do tego spotkania?

- Obecnie wszystko jest uzależnione od pogody. Planów lepiej nie robić, tylko jechać na bieżąco. Przede wszystkim chcemy w piątek zrobić u nas trening z naciskiem na starty. Chcieliśmy już go zorganizować we wtorek, ale niestety nie pozwoliła nam na to aura. Później przygotowywaliśmy się na wyjazd do Tarnowa, ale w środę zapadła decyzja, że ten mecz znów zostaje odwołany. Obecnie wyobrażam sobie to tak, że w piątek robimy trening i jeszcze w sobotę sprawdzamy sprzęt.

Szczególnie w tym sezonie w Ekstralidze trudno cokolwiek jednoznacznie wyrokować. Co może powiedzieć pan o tym zbliżającym się meczu? Obie ekipy wydają się aspirować i mierzyć wysoko.

- Jakby nie patrzeć, Falubaz Zielona Góra ma chyba taki sam problem jak my i nie potrafi sobie odpowiedzieć na pytanie, jak doszło do ich tak wysokiej porażki w Tarnowie. Najwidoczniej poszło coś nie tak…

No musimy pamiętać, że jechali bez Andreasa Jonssona.

- Ale patrząc na pozostałych zawodników należało od tej drużyny w tym meczu oczekiwać więcej. W niedzielę u nas spotkają się zatem dwie drużyny, które ostatnimi czasy dostały na wyjazdach trochę po nosie. Falubaz na pewno jest drużyną bardzo dobrą, którą ambicją sportową jest walka o play-offy. My z kolei chcemy osiągnąć jak najlepszy wynik przed rewanżem, aby wywalczyć tam co najmniej punkt bonusowy.

Ostatnia kwestia, jaką chciałbym poruszyć dotyczy tegorocznych rozgrywek. Zaskakuje pana Ekstraliga w tym sezonie?

- Tak, ponieważ chyba jeszcze się nie zdarzyło w historii żużla, by na pięć spotkań w danej kolejce aż cztery wygrali goście.

Myśli pan, że jakiś wpływ na to mają Komisarze toru? Pan był Komisarzem w tym sezonie.

- Uważam, że wprowadzenie tej funkcji do Ekstraligi było bardzo dobrym pomysłem. Zdecydowanie popieram tę decyzję. Ja się tego nie boję, ponieważ nigdy nie preparowałem torów, nie robię tego i nie zamierzam tego czynić. Nikt mi nie może zarzucić, że przygotowałem kiedyś tor nieregulaminowy. Kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada. Atutu własnego toru należy szukać w inny sposób.

Jak będzie sobie radził Włókniarz pod wodzą Grzegorza Dzikowskiego? Poważny sprawdzian w niedzielę ze Stelmet Falubazem Zielona Góra
Jak będzie sobie radził Włókniarz pod wodzą Grzegorza Dzikowskiego? Poważny sprawdzian w niedzielę ze Stelmet Falubazem Zielona Góra
Źródło artykułu: