Jerzy Kanclerz ujawnia kulisy odwołania z zarządu Polonii (aktualizacja)

Zdjęcie okładkowe artykułu: Na zdjęciu: Jerzy Kanclerz
Na zdjęciu: Jerzy Kanclerz
zdjęcie autora artykułu

W ubiegłym tygodniu Jerzy Kanclerz został odwołany z funkcji członka zarządu Żużlowego Klubu Sportowego Polonia Bydgoszcz SA. Na poniedziałkowej konferencji prasowej ujawnił kulisy całej sytuacji.

Jerzy Kanclerz podzielił się z mediami swoimi odczuciami na temat sytuacji panującej w bydgoskiej Polonii, a także poinformował o wydarzeniach, które poprzedziły jego odwołanie z funkcji członka zarządu ŻKS Polonia Bydgoszcz SA oraz kierownika sportowego i menedżera drużyny.

W poniedziałkowe popołudnie były menedżer Polonii zaczął całą sytuację przedstawiać od momentu poznania obecnego szefa spółki Jarosława Deresińskiego. - On w ogóle nie powinien być wybrany na to stanowisko. Przede wszystkim w konkursie zostały przedstawione pewne warunki. Jednym z nich było wyższe wykształcenie, którego pan Jarosław Deresiński w ogóle nie posiada. W swoim życiu skończył jedynie liceum ogólnokształcące. Nie zna też języka angielskiego, a jedynie w stopniu podstawowym rosyjski i chorwacki, co nie ułatwia pracy w tym sporcie - rozpoczął Kanclerz.

Zdaniem Jerzego Kanclerza w spółce rządzą dwie osoby. Są to odpowiedzialny za marketing Piotr Januszkiewicz oraz rzeczniczka prasowa Magdalena Mendel. - Sądzę, że pani Magdalena Mandel i Piotr Januszkiewicz omotali obecnego prezesa. Ci państwo nigdy nic nie mogą załatwić, bo zawsze mają na głowie 134 innych kłopotów. Wystarczy tutaj wspomnieć chociażby kwestie nie przyznania akredytacji dla jednego portalu. Natomiast za kadencji Piotra Januszkiewicza na trybunach spadła frekwencja. A w klubie przetrwał już trzech prezesów. Czy za to powinien dostawać publiczne pieniądze? - pytał retorycznie były menedżer Polonii.

Zarzuty Kanclerza dotyczą też złego przygotowania turnieju Grand Prix oraz fatalnie ułożonego planu wpływów i wydatków w spółce. - Zaplanowano różne dochody, chociażby z Grand Prix Europy. Zdaniem Jarosława Deresińskiego wpływy z tej imprezy powinny zamknąć się w granicach dwóch milionów złotych. Tymczasem według wstępnych obliczeń cała suma zamknie się w granicach nieco ponad miliona złotych. Do tego należy jeszcze dodać pomoc z miasta, która wynosiła pół miliona złotych, bo wydatki zbliżyły się do dwóch milionów złotych. Bilans wyjdzie więc na zero. Tak samo jest z biletami i karnetami na sezon ligowy. Mecz z Betardem Spartą oglądało zaledwie 6,5 tysiąca fanów, a na obiekt miało przychodzić około 9 tysięcy kibiców - wyliczył.

Niektóre osoby w spółce zarzucały Kanclerzowi, że wpuszcza na zawody swoich znajomych. Tak miało być w przypadku kwietniowego Grand Prix Europy w Bydgoszczy. - Pod stadionem czekała na wejście znana grupa polityków. Wśród między innymi wojewoda kujawsko-pomorski, europoseł i poseł do polskiego sejmu. Ktoś mi powiedział, że mam do nich iść, bo nie mogą wejść na obiekt. Tutaj mnie wpuścili w maliny, gdyż potem znajomy ochroniarz powiedział mi, że dostał mocną burę od swojego szefa, a następnie oskarżono również mnie o wpuszczanie ludzi na lewo. Tymczasem ja sam płaciłem znajomym za bilety. Chciałem podziękować więźniom za sprzątanie obiektu. Biletów oczywiście dla nich nie było - wytłumaczył były menedżer Polonii.

Jednak najpoważniejszy zarzut Kanclerza dotyczy tajemniczego włamania do siedziby spółki. - Pewnej kwietniowej nocy w biurze Polonii doszło do włamania. Co ciekawe, nic przy tym nie zginęło. A wówczas po Grand Prix Europy w kasie klubu było sporo pieniędzy. Ona właściwie nie została nawet ruszona. Były jedyne podważone drzwi łomem. Moim zdaniem szukano jakichś dokumentów, które potem mogły zostać skserowane. Fatalnej nocy, po raz pierwszy w historii klubu został wyłączony system alarmowy! Mam pewne podejrzenie kto to zrobił. Może w tym palce maczał Jarosław Deresiński, aczkolwiek nie twierdzę, że na pewno zrobił to on sam. Sprawę prowadzi komisariat Śródmieście i nic tutaj więcej nie mogę powiedzieć, gdyż obowiązuje mnie tajemnica śledztwa - powiedział. To nie jedyne sensacje, jakie w poniedziałkowe popołudnie przedstawił Kanclerz. W dość zawoalowany sposób grożono też jego najbliższym. - Po moim odwołaniu rozmawiałem z kapitanem drużyny Krzysztofem Buczkowskim. Wówczas powiedział mi, abym uważał na swoją rodzinę. Moim zdaniem ktoś próbował zamknąć usta, abym nie zwoływał konferencji prasowej i nie przedstawił dziennikarzom swojego punktu widzenia. Nie zamierzam tego robić, bo wówczas nie byłbym sobą. Tak samo jakbym uległ namowom prezesa Jarosława Deresińskiego, który namawiał mnie do rezygnacji ze stanowiska jeszcze pod koniec kwietnia.

Są też zarzuty merytoryczne. W kwietniu w spółce został ogłoszony konkurs na asystenta Kanclerza. Tymczasem jak się okazuje, on w ogóle jego nie potrzebował, gdyż samemu świetnie dawał radę z prowadzeniem drużyny. - Nawet po moim odwołaniu zadzwonił do mnie Jacek Woźniak i poprosił o ustawienie par na niedzielny mecz z Unią Leszno. Sądzę, że to jest przyszłość Polonii Bydgoszcz jeśli chodzi o menedżera, gdyż wcześniej doskonale dawał sobie radę przy współpracy z młodzieżą, czego efekty mamy dzisiaj. Poza tym doskonale mi się z nim współpracowało. Natomiast asystenta nigdy nie potrzebowałem i nie pytano mnie o zdanie w tej kwestii.

Jerzy Kanclerz nie oszczędził też rady nadzorczej klubu oraz prezydenta miasta Rafała Bruskiego. W pierwszym przypadku główne zarzuty dotyczą prezesa rady Józefa Gramzy. - Cała rada nadzorcza spółki powinna zostać odwołana już przy pierwszym wyborze Macieja Kordy na stanowisko prezesa. Wówczas wszyscy ci panowie się skompromitowali, co miało się okazać kilka dni później. Natomiast Rafał Bruski obiecał pewne rzeczy swoim wyborcom i ich nie dotrzymał. Wszyscy wiemy, jakie to są kwestie. Choć przy tym oczywiście można zrozumieć trudną sytuację finansową Bydgoszczy. Powinien też mieć większe rozeznanie w kwestii finansów spółki.

I również w tym punkcie mamy interesujące kwestie. Dowiedzieliśmy się między innymi o zatrudnianiu w spółce swoich znajomych, wydawaniu publicznych pieniędzy na prywatne cele. - W tym przypadku główne zarzuty ponownie dotyczą Piotra Januszkiewicza. A mianowicie chodzi o kasę wydaną na jego przejazdy. Ponadto w styczniu Piotr Januszkiewicz złożył podanie o rezygnację z zajmowanego stanowiska. Jarosław Deresiński ją podarł, choć ja na szczęście zachowałem kopię. Ale oczywiście cały czas pobiera swoje wynagrodzenie. Postanowiono też zatrudnić dodatkową księgową, która jest w wieku ochronnym, czyli przedemerytalnym. W Polonii pojawia się dwa razy w tygodniu, a za swoją pracę dostawała jedynie 200 złotych. W spółce jest wielu społeczników, którzy w ogóle nie są zauważani.

Były menedżer i dyrektor Polonii oskarża swoich byłych współpracowników o działanie na szkodę Polonii i spółki oraz o niezgodne z prawem wydawanie publicznych pieniędzy. Co ciekawe, postanowił zakopać topór wojenny z byłym prezesem klubu, czyli generałem Marianem Deringiem. - Kiedyś spotkaliśmy się podczas meczu Unibaksu w Toruniu. Najpierw podszedł w parkingu do Krzysztofa Buczkowskiego, a potem do mnie. Wyciągnęliśmy sobie dłonie na zgodę. Dzisiaj mogę powiedzieć, że pan Marian Dering przy Jarosławie Deresińskim to człowiek złoto.

Na koniec Jerzy Kanclerz zadeklarował, że to była jego ostatnia przygoda z bydgoskim klubem. - Tak samo miało być w 2003 i w 2012 roku. Teraz jednak postanowiłem definitywnie pożegnać się z pracą w Polonii i skupić wyłącznie na swoich zadaniach. Dotychczas moje obowiązki, czy wycieczki na turnieje Grand Prix nie przeszkadzały mi w poprzedniej roli, a z Grand Prix jestem od samego początku. Mam jeszcze jednego asa w rękawie. Na razie nie chcę go ujawniać. Zrobię to w odpowiedniej chwili - zakończył Kanclerz.

Jesteś kibicem "czarnego sportu"? Mamy dla Ciebie fanpage na Facebooku. Zapraszamy!

Źródło artykułu: