Bohater walki o utrzymanie

Zdjęcie okładkowe artykułu: Na zdjęciu: Jan Ząbik
Na zdjęciu: Jan Ząbik
zdjęcie autora artykułu

Jan Ząbik to legenda toruńskiego żużla. Niedawno na rynku wydawniczym w serii "Asy żużlowych torów" ukazała się książka autorstwa Daniela Ludwińskiego, która jest biografią byłego zawodnika, a dziś trenera Unibaksu. SportoweFakty.pl prezentują już trzeci fragment książki. Po raz kolejny umożliwiamy także wygranie jednego egzemplarza.

W tym artykule dowiesz się o:

Po powrocie z Anglii Jan Ząbik już do końca kariery pozostał zawodnikiem Apatora Toruń. Przez rok gdy startował na Wyspach jego polska drużyna nieco odmłodniała - wymuszały to zarówno przepisy, nakazujące odtąd wystawianie do składu liczniejszego grona juniorów, jak i fakt, że w grodzie Kopernika stopniowo młodzież naciskała na doświadczonych zawodników i przebijała się do ligowego składu. W 1981 roku kariery zakończyli więc Jerzy Kniaź i Janusz Plewiński, którzy jeszcze tak niedawno byli podstawowymi żużlowcami toruńskiej drużyny. Wyniki klubu zaczynały w coraz większym stopniu zależeć od Eugeniusza Miastkowskiego, Tadeusza Wiśniewskiego, czy Jana Woźnickiego, jednak duet liderów pozostawał niezmienny. Przez rok nieobecności Ząbika swój talent szlifował Wojciech Żabiałowicz, który powoli dołączał do grona krajowej czołówki, w której miał na dobre zagościć na całą dekadę. Spośród torunian właśnie on wspólnie z Janem w 1981 roku brylował na ligowych torach. Trzeba jednak przyznać, że pozostali zawodnicy Apatora zupełnie nie dostosowali się do dwójki swych kolegów. Efekt był taki, że mimo powrotu Ząbika z Anglii, czyli teoretycznego wzmocnienia, torunianie musieli walczyć o utrzymanie w pierwszej lidze.

On sam nie mógł jednak narzekać na swoją formę. Metryka wprawdzie nie kłamała - miał już trzydzieści pięć lat i był najstarszym zawodnikiem w swojej drużynie, jednak w ogóle nie miało to wpływu na jego występy. Co więcej, dała znać o sobie trwająca rok lekcja angielskiego żużla, która sprawiła, że torunianin w końcu osiągnął to, czego nie mógł osiągnąć wcześniej przez wiele lat kariery. Ząbik był znany z tego, że był świetnym ligowcem, jednak długo brakowało mu medali w rozgrywkach indywidualnych. Wkrótce po otrzymaniu licencji zawodniczej zdobył wprawdzie srebro w Młodzieżowych Indywidualnych Mistrzostwach Polski, lecz w gronie seniorów laurów wciąż brakowało. Rok 1981 okazał się przełomowy, do czego przyczyniła się przede wszystkim Anglia.

- Można powiedzieć, że był to mój najlepszy sezon. Jak wróciłem z Anglii moja średnia biegopunktowa poszła do góry, bo nauczyłem się walczyć i robić wszystko już w miarę profesjonalnie. Po powrocie aż chciało się znów jeździć i jeździłem jakby od nowa, tyle dał mi ten rok w Anglii. Wcześniej startowałem w Polsce z piętnaście lat, a jednak tak wiele jeszcze było rzeczy, których dotąd nie umiałem. Miałem dużą satysfakcję, że o wiele więcej wiem, nabrałem więcej doświadczenia i mam lepszą technikę jazdy.

Już początek rozgrywek ligowych pokazał, że na Ząbika będzie można liczyć nawet jeśli inni będą zawodzili. Torunianie na dzień dobry doznali klęski w Opolu, gdzie uzbierali zaledwie dwadzieścia osiem punktów, jednak Jan miał ich jedenaście. Tak też było w wielu spotkaniach ligowych - drużyna zawodziła i przegrywała różnicą piętnastu, czy dwudziestu "oczek", a do Ząbika i Żabiałowicza i tak nie można mieć było pretensji, gdyż jako jedyni jechali bardzo dobrze. Mimo ich postawy w końcówce sezonu sytuacja Apatora stała się naprawdę dramatyczna. Drużyna miała bowiem na koncie zaledwie pięć zwycięstw i aż dziesięć porażek, a w perspektywie trudne mecze - na własnym torze z Unią Leszno i Polonią Bydgoszcz, w tym roku także słabszą niż zwykle, jednak zawsze groźną, a także wyjazdowy pojedynek z solidnym Startem Gniezno. Widmo spadku z pierwszej ligi, wywalczonej przecież stosunkowo niedawno, zajrzało torunianom w oczy na poważnie. Trzy ostatnie mecze miały zdecydować o ligowym bycie Apatora. Jak się okazało, w całych dziejach klubu mało która końcówka była tak pasjonująca, nawet biorąc pod uwagę fakt, że stawką nie był tym razem żaden medal.

Rozpoczęło się od meczu z leszczynianami, którzy wcześniej wysoko wygrali z Apatorem na własnym torze. O równie pewnym zwycięstwie w Toruniu nie myślał nikt, marzono o dwóch punktach meczowych przybliżających do utrzymania. Po ośmiu wyścigach fani na Broniewskiego wiwatowali ze szczęścia - już sześć punktów przewagi! Słabiej niż zwykle jechał wprawdzie Żabiałowicz, jednak trójkę za trójką zgarniał Ząbik. Roman Jankowski, Mariusz Okoniewski, Włodzimierz Heliński - wszyscy musieli uznawać wyższość lidera torunian. Jan przegrał z Helińskim dopiero w swym ostatnim starcie, przyjeżdżając jeszcze za plecami kolegi z pary, Eugeniusza Miastkowskiego, jednak nie miało już to wpływu na końcowy rezultat. Wcześniej Unia odrobiła wprawdzie kilka punktów, jednak ostatecznie to Apator triumfował 46:44, co wywołało zrozumiałą radość wśród toruńskich kibiców. Ząbik, zdobywca trzynastu "oczek", był oczywiście głównym bohaterem dnia.

Tydzień później torunianie znów uczestniczyli w prawdziwym horrorze, tym razem w Gnieźnie. Na półmetku prowadzili jednym punktem, następnie miała miejsce seria remisów, wreszcie wygrana Apatora 4:2 i chwilę później riposta gospodarzy w identycznym stosunku. Przed ostatnim wyścigiem torunianie prowadzili 41:42. Na tor wyjechali Jan Ząbik, mający dotąd jedenaście punktów i bonus, wspólnie z Zygmuntem Słowińskim oraz Leon Kujawski i Marek Mierkiewicz. Nie radzący sobie tego dnia Słowiński po starcie został na ostatniej pozycji, a na czoło przedarł się Kujawski. Taki wynik oznaczał zwycięstwo Startu i baraże o utrzymanie dla torunian. Ale wyścig trwa cztery okrążenia. Ząbik naciskał lidera gospodarzy, nie odpuszczał aż do końca i wreszcie zawodnik z Gniezna popełnił błąd. Remis w wyścigu i 44:45 dla Apatora. Czternaście punktów i jeden bonus w pięciu startach - oto dorobek najlepszego z torunian w tym pojedynku.

Utrzymanie wciąż nie było jednak pewne, a baraże nadal stanowiły realną groźbę. O wszystkim zdecydować miał zaplanowany na jedenastego października pojedynek derbowy z Polonią Bydgoszcz. Sytuacja w tabeli była jasna - kto wygra ma zapewnione utrzymanie, kto przegra musi walczyć w barażach. Derby Pomorza, które już tyle razy miały miejsce w karierze Jana, raz jeszcze miały mieć dramatyczny i zarazem pasjonujący przebieg. Późna pora rozgrywania meczu nie sprzyjała ściganiu się na żużlu. Pogoda w Toruniu była w dniu zawodów kiepska i wszystko wskazywało na to, że na torze przy Broniewskiego ciężko będzie komukolwiek płynnie przejechać cztery okrążenia, a co dopiero rozegrać jakiekolwiek spotkanie. Sędzia nakazał przygotowanie nawierzchni i choć graniczyło to z cudem, wyjścia nie było - arbiter zagroził bowiem walkowerem dla bydgoszczan uznawszy, że torunianie popełnili błędy, które sprawiły, że tor nie tylko nie został doprowadzony do odpowiedniego stanu, ale był jeszcze gorszy niż przed rozpoczęciem jakichkolwiek prac. Sytuacja stawała się powoli coraz bardziej dramatyczna.

- Nasza nawierzchnia taka już wówczas była, że ciężko było ją przygotować. Ten tor był tak nasiąknięty, że my już w poprzednich dniach przez dłuższy czas nie mogliśmy z nim nic zrobić, przez co nie można było nawet potrenować. Robiliśmy jednak wszystko, żeby te zawody się odbyły. W końcu wylaliśmy na starcie i na prostej startowej dwie czy trzy beczki metanolu i wszystko podpaliliśmy żeby przeschło. Sędzia, o ile pamiętam był to pan Musiał, poszedł po torze żeby zobaczyć jak to wygląda. Zaczęliśmy za nim wołać żeby dalej już nie szedł, bo tam przecież wciąż się pali. Sędzia jednak nie słyszał i szedł, my tymczasem patrzyliśmy, a jego spodnie zaczynały się robić coraz krótsze. Jak wyszedł narobił rabanu i trzeba było znaleźć mu inne spodnie zamiast jego własnych, które zupełnie się od dołu zwęgliły. Ale tor udało nam się przygotować i pojechaliśmy zawody. Derby zawsze rządziły się swoimi prawami, to nie był zwykły mecz ligowy, wiadomo było, że jedna i druga drużyna chciała wieść prym w województwie. Tu dochodziła jeszcze wysoka stawka w związku z sytuacją w tabeli.

Pierwsze trzy wyścigi rozpoczętego z wielkim opóźnieniem meczu zapowiadały trudną walkę. W Apatorze nie zawodzili liderzy, jednak solidarnie zera zbierała druga linia, przez co to Polonia objęła prowadzenie. Za sprawą pary Wiśniewski-Ząbik torunianie szybko jednak odrobili straty z nawiązką i następnie już do końca kontrolowali przebieg pojedynku. Arbiter widząc, że bydgoszczanie mimo udanego początku zupełnie pogubili się na toruńskim torze, po jedenastym wyścigu zdecydował się przerwać nierówny pojedynek. Opóźnienie meczu sprawiło bowiem, że nad Toruniem zaczęły zapadać ciemności, a tor nie miał sztucznego oświetlenia. Skończyło się więc na wyniku 42:24. Jan po raz kolejny był jednym z ojców zwycięstwa, gdyż w trzech startach zdobył siedem punktów i dwa bonusy, co oznaczało, że po raz kolejny nie znalazł pogromcy w szeregach rywali.

Pierwsza liga dla Apatora została więc uratowana - skończyło się na siódmej pozycji w tabeli. W trzech ostatnich kolejkach torunianie odnieśli trzy zwycięstwa, w tym dwa minimalne. Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że utrzymanie w dużej mierze zawdzięczali Ząbikowi - wszak to jego płatny komplet punktów i atak na Leona Kujawskiego dały zwycięstwo w Gnieźnie, podobnie jak jego trzynaście "oczek" pozwoliło pokonać Unię Leszno.

***

Dla naszych czytelników mamy jeden egzemplarz biografii Jana Ząbika. Aby stać się jego właścicielem należy odpowiedzieć na pytanie: W którym roku Jan Ząbik stanął na podium MIMP?

SMS z poprawną odpowiedzią o treści SFAKTY ZABIK Twoja_Odpowiedź Twoje_Imię_Nazwisko (np. SFAKTY ZABIK 1981 Jan Kowalski) należy wysłać na numer 7037.

Koszt SMS-a to jedynie 0,5 zł + VAT.

Konkurs trwa do niedzieli (24.04) do godz. 24.00. Wyniki losowania podamy następnego dnia po godz. 10.00, a ze zwycięzcą skontaktujemy się telefonicznie.

Z jednego numeru telefonu można wysłać dowolną ilość SMS-ów. Każdy SMS z poprawną odpowiedzią zwiększa Twoją szansę na wygraną! Zapraszamy do zabawy!

Źródło artykułu: