Dobry trener nigdy nie wie wszystkiego - rozmowa z Czesławem Czernickim, szkoleniowcem Caelum Stali Gorzów

Zdjęcie okładkowe artykułu: Na zdjęciu: Czesław Czernicki
Na zdjęciu: Czesław Czernicki
zdjęcie autora artykułu

Trener ekstraligowej Caelum Stali Gorzów, Czesław Czernicki, bez wątpienia jest jednym z najbardziej utytułowanych szkoleniowców z Polski. Nazywany przez media "żużlowym Mourinho", w rozmowie z naszym portalem opowiada o tajnikach swojej pracy, radzeniu sobie z presją czy o swoich wzorcach.

Krzysztof Wesoły: Bardziej złośliwi mówią, że praca trenera polega głównie na ustalaniu składu i robieniu ewentualnych zmian meczowych. Jak jest w rzeczywistości? Czym na co dzień zajmuje się trener ekstraligowej drużyny?

Czesław Czernicki: Robię wiele rzeczy, bo mój kontrakt w Stali Gorzów jest tak skonstruowany, że dowodzę całym szkoleniem w tym klubie. Od najmłodszych szkółkowiczów, przez juniorów po licencji, następnie nieco doświadczonych, aż do seniorów, którzy stanowią o sile pierwszej drużyny. Mam pieczę również nad całym warsztatem, jednak w tych wszystkich sprawach mam znakomitego kolegę, Piotra Palucha. Nie mówię o nim jak o drugim trenerze, czy asystencie trenera. Dla mnie to jest partner. Z Piotrem bardzo dobrze się rozumiemy i nie ma takich sytuacji, że szkolenie w taki czy inny sposób jest zaniedbane. Dla przykładu on swego czasu pojechał na zawody młodzieżowe do Poznania, a ja zostałem w Gorzowie by odbyć indywidualny trening z Matejem Zagarem. Do wszystkiego dochodzi również przygotowanie toru, organizowanie systemu szkolenia w cyklu zarówno tygodniowym, miesięcznym jak i całosezonowym. Dużą pomocą służy nam kierownik drużyny Krzysztof Orzeł. Oczywiście w między czasie odpowiadam za wszelkiego rodzaju treningi, czy to na crossie, czy ogólnosprawnościowe. Na samym czubku są już zawody, od tych najważniejszych, ligowych, poprzez te coraz niższych szczebli.

Podobnie jak zawodnicy, również trener jest narażony na duże dawki stresu. Czy dla odreagowania próbuje pan łączyć swoje dwie pasje – żużel i muzykę bluesową?

- W trakcie sezonu mam bardzo mało czasu na słuchanie mojego ulubionego gatunku muzycznego (śmiech). Jedynie wtedy gdy jestem w samochodzie, gdzie wożę praktycznie całą swoją płytotekę, mam na to czas. Dla mnie takim sposobem na odreagowanie jest pobyt w rodzinnej miejscowości, Ochli. Spędzanie każdej wolnej chwili z rodziną na naszym małym gospodarstwie jest dla mnie bardzo antystresogenne. Wtedy rodzą się u mnie różne koncepcje prowadzenia drużyny, składu czy analizy meczów. Tam raczej mało słucham muzyki, bo jest to wspaniała miejscowość, gdzie jest spokój i cisza oraz miejsce na pracę fizyczną, co daje mi taką siłę ognia.

Jest pan jednym z pionierów w swoim fachu, nawet mimo tego, iż nigdy nie był pan żużlowcem. Jak to się stało, że żużel zawładnął tak olbrzymią częścią pańskiego życia?

- Nie byłem czynnym zawodnikiem z licencją żużlową, ale za to na bieżąco uczestniczyłem w treningach szkółki żużlowej. Niestety ciężka kontuzja stawu skokowego przerwała moją edukację żużlową. Byłem jednak bardzo uparty i wcale nie z przypadku skończyłem moją ukochaną szkołę jaką jest technikum samochodowe w Zielonej Górze, jak też wspaniałą uczelnię, czyli Akademię Wychowania Fizycznego w Gorzowie. Żużel zawsze był moją ogromną pasją, ale nie w sensie kibicowania. Pierwszy raz na zawodach żużlowych byłem w 1957 roku i od tej pory to się rozwijało. Pasję zaszczepili we mnie rodzice, mój ojciec, czyli wielki pasjonat sportu, który znakomicie grał w siatkówkę. Był on także muzykiem i bardzo dobrze grał na mandolinie. Kontynuacja zainteresowań nastąpiła w szkole średniej, w technikum samochodowym, które ukończyło wielu wybitnych zawodników Falubazu jak Andrzej Huszcza, Maciej Jaworek czy Piotr Protasiewicz. Na początku swojej pracy tam miałem swoją kuźnię i nabór chłopaków do zielonogórskiego klubu.

Skoro pański ojciec grał w siatkówkę, z pewnością ma pan z tym sportem dużo wspólnego.

- Na pewno. Moim ogromnym wzorcem jest nieżyjący, wspaniały trener, Hubert Wagner. Siatkówka to moja druga ukochana dyscyplina sportu, która jest jednocześnie królową gier zespołowych. Tam naprawdę, z całym szacunkiem do innych dyscyplin, trzeba mieć w głowie olej najwyższej jakości. Ponadto nieprawdopodobną sprawność przy takich parametrach wagowo-wzrostowych. Warto dodać, że osobiście znałem Huberta Wagnera, który był moim guru trenerskim.

Porównywany jest pan jednak do innego trenera, z tym, że piłkarskiego. Jakiś czas temu media nadały panu przydomek – "żużlowy Mourinho". Identyfikuje się pan z nim?

- Piłkę nożną bardzo cenię, ale tylko w wykonaniu tym najlepszym. Drużyny, które prowadzi Jose Mourinho to najlepsza potrawka. Portugalczyk również wszystkim zaprzecza, bo sam wybitnym piłkarzem nigdy nie był, a trenerem jest znakomitym. Dobry trener nigdy nie wie wszystkiego i nawet jeśli ma ogromny bagaż doświadczeń, do swojej pracy musi podchodzić z wielką pokorą i marginesem. W trakcie sezonu wszystko może się przecież zreorganizować czy znowelizować. Zarówno Mourinho jak i Hubert Wagner to moje dwa najwspanialsze wzorce. Moim pierwszym trenerem był jednak pan Stanisław Sochacki, którego chciałbym bardzo serdecznie pozdrowić. W Gorzowie z kolei, gdy zaczynałem studia, największe tajniki sportu żużlowego przekazał mi nieżyjący już Ryszard Nieścieruk.

Kilka lat temu powiedział pan, że młodzi żużlowcy nie potrafią sobie poradzić z dużymi pieniędzmi jakie otrzymują. Czy ten stan utrzymuje się do dzisiaj?

- Znam realia kontraktów juniorów i profitów, które otrzymują. To jest bardzo szeroki temat. Wiadomo, że chłopcy świeżo po licencji są na utrzymaniu klubu i tu mowa jest o bardzo dużych pieniądzach idących na sprzęt i organizowanie systemu szkoleniowego. Wiadomo jednak, że presja na wynik jest ogromna i nadopiekuńczość klubów też nie może być zbyt wysoka. Ja w swojej dewizie szkoleniowej daję maksymalnie dwa lata na zmianę reguł gry. Oczywiście gdy przychodziłem do Gorzowa w listopadzie, miejscowi juniorzy zostali o tym przeze mnie poinformowani.

Duże pieniądze pojawiają się jednak nieco później. Jak ten proces szkolenia wygląda dalej?

- Po tych dwóch latach trzeba szukać nowych rozważań, a rozwiązaniem z najwyższej półki jest kontrakt zawodowy. Młodzi zawodnicy muszą rozdysponować zarobione pieniądze, szukać sponsorów przez co jednocześnie zakładają swój organizm podmiotu gospodarczego. To jest weryfikacja młodych chłopców. Czy po dwuletnim okresie opieki będzie dobry chleb z tej mąki? Młodzież Stali Gorzów, widząc takie realia, wzięła się ostro do roboty. Potem, gdy ci zawodnicy są już dobrymi zawodnikami, nie opowiadajmy bajek, że dostają niebotyczne kontakty. Poza tym nie wszystkie gratyfikacje są takie same. W orkiestrze nie każdy zarabia tyle samo. Jest pierwszy skrzypek, pierwszy wiolonczelista po lewej stronie dyrygenta, a reszta jest tylko tłem. Tak samo jest w żużlu i innych dziedzinach życia.

Sport żużlowy wciąż nie jest tak popularny jak inne dyscypliny. Z czego wynika fakt, że mimo sukcesów, żużel jest w cieniu sportów, w których nie zawsze nam idzie?

- Wielcy znawcy sportu, którzy nim rządzą, również ci ze sfer politycznych, tak do tego podchodzą: drużyna zdobywa Puchar Świata po wspaniałym półfinale w Gorzowie oraz dramatycznym finale w Vojens. I teraz premier ma zamiar spotkać się z drużyną Mistrzów Świata we wrześniu. Z całym szacunkiem do takiej dyscypliny jaką jest lekkoatletyka. Były Mistrzostwa Europy i spotkanie z rządem zostało zorganizowane błyskawicznie, nawet mimo tego, iż są wakacje czy tragedie żywiołowe, które dotknęły nasz kraj. Po pierwsze widać teraz jaką wagę przykładają strefy rządowe do tej dyscypliny. Po drugie oglądalność i frekwencja na stadionach żużlowych, nie ma porównania z tym co się dzieje w innych sportach.

Czy wina niskiej popularności żużla na skalę kraju może wynikać z pomijania go przez największe media w Polsce?

- Ostatnie spotkanie z Kamerunem, jakiś tam mecz towarzyski, naszych wielkich, wielkich, wielkich piłkarzy, którzy się potykają o własne nogi. Z tego się zrobiło wielkie wydarzenie medialne. W żużlu z kolei wchodzimy teraz w najważniejszą fazę rozgrywek, ale wystarczy wziąć do ręki niby najbardziej poczytny i najlepszy merytorycznie Przegląd Sportowy, a potem porównać miejsce poświęcone na żużel i na piłkę nożną oraz wszystkie inne dyscypliny sportu.

No właśnie, play-off. Dużo się ostatnio mówi o tym, że rundę zasadniczą kluby odjechały praktycznie bez celu. Również pan krytycznie wypowiadał się na temat aktualnego systemu.

- Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że nie jest to moja asekuracja przed obecnym systemem rozgrywek. Nasuwa się po prostu zasadnicze pytanie – co nam dało, Stali Gorzów, czy mi jako trenerowi, czternaście meczów? Bardzo mało było kiepskich spotkań. Mamy za sobą dobre, bardzo dobre i znakomite spotkania. Nie może być tak, że w perspektywie play-offów, ten dorobek jest marnowany. To nie jest żadna asekuracja, tylko moje przemyślenia na podstawie funkcjonowania tego systemu przez ostatnich kilka lat. Sprawiedliwy byłby system taki, który premiuje również to co się zdobyło w rundzie zasadniczej. To jeszcze bardziej mobilizowałoby kluby do jazdy i nie byłoby ustawiania spotkań, a były takie mecze, gdzie drużyny odpuszczały pojedynki, skupiając się na tym co czeka je w play-off. Wielokroć powtarzam, że dobry jest klasyczny system, w którym osiem klubów zostaje podzielonych na dwie czwórki przy jednoczesnym zaliczeniu rezultatów z rundy zasadniczej.

Źródło artykułu: