Zbigniew Sarwa: Ojciec i syn

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Motocykl bez hamulców o pojemności silnika 500cc, tor wbudowany w środek stadionu z nawierzchnia do ścigania to nieodzowne atrybuty do prezentacji dyscypliny sportowej zwanej speedwayem.

W tym artykule dowiesz się o:

Wydaje się to tak proste, ale wszyscy zdajemy sobie sprawę, że tak naprawdę żużel ma znacznie większe znaczenie dla uczestników widowiska, tych w parkingu i tych na trybunach. Jeśli tylko zdobywane trofea i punkty decydowałyby o jego obliczu nie miałby większych szans na przetrwanie.

Speedway ma to do siebie, że zbliża ludzi. Obcy stają się dobrymi przyjaciółmi, a więzy bliskiego pokrewieństwa cementują się jeszcze bardziej. Uznawany za męski sport musi niejako z konieczności odgrywać szczególna role w relacjach pomiędzy ojcem i synem. Ileż to znamy przypadków, kiedy junior korzystał z rad seniora, krocząc drogą jakże trudnej kariery w tym specyficznym zawodzie.

W ubiegłą sobotę zmarł Rob Woffinden. Od początku towarzyszył w parkingach swojemu synowi Tai`owi, wspierając radą i doświadczeniem. Sam poznał smak twardej żużlowej szkoły życia i chociaż nie osiągnął znaczących sukcesów, zaliczyć go trzeba do solidnie punktujących zawodników w niższych ligach. Pochodził z Scunthorpe i ten klub reprezentował najdłużej. Nigdy nie ukrywał, ze syn osiągnął już znacznie więcej. Był z tego bardzo dumny. Kiedy przy końcu kariery złamał nogę, wiedział, że trudno mu będzie jeździć dalej. Zdecydował się na emigracje do Australii. Kiedykolwiek obywatel brytyjski podejmuje taka decyzje musi liczyć się z obostrzeniami samego procesu celem uzyskania wizy wjazdowej. Składa się na to szereg testów sprawdzających finansowy status kandydata, opinie środowiskowa i temu podobne przeszkody. Nawet pomyślne przebrnięcie przez biurokratyczne przepisy nie gwarantuje bezwarunkowej akceptacji lokalnego środowiska. W rodowitych Australijczykach tkwi wciąż bowiem rezerwa nie pozwalająca na szybkie spoufalenie z obywatelami Korony Brytyjskiej z Europy.

Z rodziną Woffindenów było jednak inaczej. Zdecydowała o tym otwartość Roba. Znany był przecież nie tylko z wygrywania wyścigów, ale i z dobrego humoru. Dom, który stworzyli był otwarty dla wszystkich żużlowców potrzebujących pomocy. Wielu skorzystało stosując się do jego rad i wskazówek. Osiedlając się w stanie Zachodniej Australii włączył się także aktywnie w organizacje widowisk i promowanie żużla. Był jednym z założycieli obecnego Pinjar Park po upadku obiektu w Bibra Lake. Często przygotowywał tor przed zawodami. Tryskał energią i pomysłami. Uchodził za poskromcę biurokratycznych przepisów, utrudniających utrzymanie speedwaya przy życiu. Szybko dostrzegł drzemiące, duże możliwości rozwoju w swoim synu. Wiedział, że nie wolno mu zmarnować jego wrodzonych zdolności. Wspólnie z najbliższymi zdecydował się na powrót do Anglii, poświęcając wszystkie środki na zbudowanie przyszłości sportowej swojego potomka. Podjął olbrzymie wyzwanie nie znając odpowiedzi na szereg pytań.

Kiedy ciężka praca zaczęła powoli przynosić efekty w postaci coraz częstszych sukcesów, spadła na jego barki wiadomość, która pogruchotała by nawet najtwardszych. Rob po skróceniu nogi w wyniku skomplikowanego złamania, praktycznie kończącego jego karierę, utykał. Miewał z tego powodu często bóle pleców. Jednak w okolicach Bożego Narodzenia w 2008 roku pojawiły się inne, których dotąd nie odczuwał. Nasiliły się w lutym ubiegłego roku, przestał regularnie sypiać. Po analizie krwi został wezwany ponownie do szpitala w Perth, po których obwieszczono mu, ze ma guza na trzustce z przerzutem na wątrobę. Konieczne były dalsze testy. Dzień wcześniej wysłał żonę i syna do Anglii i w sobotę znowu wylądował na szpitalnym łóżku. Wiadomość, którą mu przekazano nie dawała nadziei na wyleczenie. Lekarze nie wierzyli, że doczeka końca roku. Dwa dni później nieoswojony jeszcze z tragiczna diagnoza wsiadł do samolotu i odleciał do Europy. Zbliżał się przecież nowy sezon. Nie wiedział jak najbliżsi zareagują na to co ma im do przekazania.

Dodawało mu sił, że Tai zmagając się z myślami o chorobie ojca jeździł coraz szybciej. Jego stan zdrowia był znany w świecie żużla praktycznie od początku. Nikt jednak nie zamierzał podawać powodów jego pogarszania do publicznej wiadomości. Uczynił to sam Rob, chcąc oszczędzić dodatkowego bólu rodzinie. Trzeba mieć dużo cywilnej odwagi, aby ujawnić szczegóły, które chronimy tarczą prywatności. Walczył nie tylko z bólem, ale i z czasem. Zaraz po udanym sezonie i nominacja Taia do cyklu Grand Prix 2010 rodzina przystąpiła do budowy garażu na swojej posiadłości w Scunthorpe. Umożliwi to młodszemu Woffindenowi lepsza kontrole nad parkiem maszyn.

Bezwzględność losu pokrzyżowała dalsze plany. Zabraknie ojca w parkingu syna i to wtedy, kiedy ten będzie rywalizował o najwyższe żużlowe trofeum. Rob, który bezgranicznie poświęcił się karierze Taia, nie będzie świadkiem jego dalszych sukcesów. Żużlowa społeczność poniosła kolejna stratę. Rob Woffinden odszedł za wcześnie. Ostatni rok swojego życia spędził na precyzyjnym planowaniu przyszłości swojej rodziny. Zbudował solidne fundamenty zabezpieczając najbliższych pod względem finansowym. Świadectwem każdego człowieka są jego dokonania, a tych z pewnością nie musi się wstydzić.

Źródło artykułu: