Tomasz Lorek zaprasza na finał Elite League

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

W poniedziałkowy wieczór poznamy mistrza Elite League. Na spotkanie Swindon Robins - Wolverhampton Wolves do Polsatu Sport zaprasza komentator tej stacji, Tomasz Lorek.

W połowie 1949 roku łódź Wikingów z Hull zaczęła przeciekać. W obawie, aby nie nakryć się stępką, wyciągnięto ją na ląd i osuszając jej przekrwiony kadłub, wystrzelono racę w stronę Swindon. Po zawieszeniu działalności przez Hull, Swindon przystąpiło do rozgrywek. Klub z hrabstwa Wiltshire pragnął przygotować się jak najlepiej do ścigania w lidze, więc 23 lipca 1949 roku zorganizował towarzyski pojedynek z Oxford. Mecz zakończył się nieznaczną porażką Swindon 39:45, a zawody obejrzało 8 tysięcy widzów. W ten sposób ziarno rzucone na ziemię "Rudzików" zakiełkowało i speedway wpisał się na stałe w lokalny krajobraz. Do końca sezonu Swindon rozegrało 13 spotkań wygrywając tylko dwa i plasując się na 11 miejscu w 3 dywizji 13-zespołowej National League. Odziedziczyli dorobek punktowy wypracowany przez Hull i przytulili kilku rozbitków z łodzi Wikingów, którzy dzielnie walczyli w drugiej połowie sezonu. Umęczeni przenosinami dotrwali do finiszu sezonu. Prawdziwy rozkwit miał dopiero nastąpić. W 1950 roku na Abbey Stadium zamontowano oświetlenie i zespół rozpoczął pierwszy pełny sezon w National League. Ówczesny tor liczył 375 metrów (410 jardów). Po przebudowie w końcówce lat pięćdziesiątych tor miał 359,6 metrów (395 jardów), a współczesny owal jest długi na 363 metry (397 jardów). Martin Yeates, który przed laty był prawdziwą maskotką miejscowych kibiców, a później pełnił rolę promotora i menedżera "Rudzików", pokusił się o ocenę toru w pewien letni wieczór 1994 roku. - Żużlowiec, który przyjedzie na Abbey Stadium i nie spodoba mu się ten tor, powinien czym prędzej zapisać się na wyścigi ciężarówek. Swindon ma wspaniały tor - stwierdził Martin. Podobnego zdania był Norman Parker, który objął funkcję menedżera Swindon w 1954 roku. Odmłodził zespół sprowadzając Raya Harrisa, Boba Rogera i George’a White’a, dając odpocząć starej gwardii w osobach Franka Evansa, Rega Lambourne’a i Boba Wellsa. Parker był wspaniałym opiekunem, nauczycielem i ojcem dla chłopców. Norman pełnił rolę rezerwowego podczas pierwszego finału światowego na Wembley w 1936 roku, a w 1949 roku uplasował się na 4 miejscu podczas finału IMŚ. Posiadaną wiedzę przekazywał podopiecznym w subtelny sposób. Wyginał się na murawie w pałąk, stoper dyndał mu u kamizelki, a oczy jaśniały błyskiem, gdy pokazywał zawodnikom jak należy układać ciało na wirażu. Bob Roger rozwijał się w tempie lawiny schodzącej ze zboczy Annapurny, zmieniając na pozycji lidera Iana Williamsa. Ekipa Swindon była skonsolidowana już w 1955 roku i mogła sięgnąć po laury, gdyby nie złamany nadgarstek George’a White’a.

W 1957 roku wiele klubów borykało się z kłopotami finansowymi, dzięki czemu pierwszą i drugą dywizję połączono w całość. Swindon perfekcyjnie wykorzystało niestabilny okres w brytyjskim speedwayu. Neil Street, Ken Middleditch, Mike Broadbank i Ernie Lessiter wzmocnili zespół, który na finiszu rozgrywek wyprzedził jednym punktem rywali z Belle Vue Manchester. Zwycięstwo w pierwszej dywizji było sporym osiągnięciem. Jakby smaku szampana było mało, w 1957 roku Swindon szczyciło się faktem awansu aż 3 rycerzy do finału światowego na Wembley. Bob Roger, George White i Ian Williams pojechali w finale, a niewiele zabrakło, aby trio przerodziło się w kwartet, bo walkę o przepustkę do finału minimalnie przegrał Ken Middleditch. Dekadę później zespół Swindon przypominał znakomitą trupę teatralną. "Rudziki" prowadził do boju Barry Briggs, mający wówczas 4 tytuły mistrza świata na koncie. "Briggo" nie poprawił już tego wybitnego osiągnięcia, ale w lidze był niezawodnym liderem. Do pomocy miał chłopców z lokalnego podwórka - Martina Ashby z Marlborough i Boba Kilby ze Swindon. Bob był znamienitym startowcem. Nosił ksywkę "Killer", bo refleksem zabijał największych tytanów ligi. Poza tym, zarówno Bob jak i Martin byli ubóstwiani przez fanów z racji miejsca urodzenia. Koszula bliższa ciału… W 1967 roku Swindon czekało na zapach złota do późnych październikowych dni naznaczonych słotą. Tytuł mistrzów "Rudziki" przypieczętowały w przekładanym ze względu na deszcze pojedynku z King’s Lynn. Na Saddlebow Road ścigano się do upadłego, ale ostatni akord sezonu należał do Swindon. Złotą drużynę z 1967 roku tworzyli: Pete Munday, Bob Jones, Mike Keen, Frank Shuter, Norman Parker (promotor), Barry Briggs, Martin Ashby, Bob Kilby i Mike Broadbank. Pomimo, że w latach późniejszych plastron Swindon przywdziewały takie sławy jak Phil Crump, Nigel Boocock, Milan Spinka, Jason Crump czy Gary Allan, "Rudzikom" nie było dane już nigdy więcej świętować tytułu mistrza ligi brytyjskiej.

Karty historii Swindon zapisane są również tragediami. Tadeusz "Teo" Teodorowicz, który zręcznie wydostał się z komunistycznej klatki uciekając przez Holandię do Anglii, zapisał się wspaniałą jazdą w pamięci Brytyjczyków. 1 września 1964 roku na torze West Ham, Tadeusz doznał poważnego urazu głowy i zapadł w śpiączkę. Nigdy nie odzyskał przytomności i po 142 dniach walki o życie, zmarł 22 stycznia 1965 roku w wieku 33 lat. Był przykładem niegasnącej ambicji, nieustępliwości i hartu ducha. W uznaniu za okazane serce do walki na torze, otrzymał brytyjskie obywatelstwo. 14 września 1963 roku Tadeusz był rezerwowym podczas finału światowego. Kilka lat temu, w domu Neila Streeta w Melbourne, kolega klubowy "Teo", Walijczyk Ian Williams wspominał ze łzami w oczach niezwykłe szarże Polaka…

11 września 1982 roku 20-letni żużlowiec Swindon, Martin Hewlett zasłabł w parkingu i mimo uporczywej batalii o jego życie, zmarł w szpitalu kilka dni później. Pokrył żałobą serca fanów, którzy przyglądali się jak z roku na rok rozwijał umiejętności jeździeckie. Hewlett uczył się abecadła w Exeter, a gdy dojrzał sportowo, podpisał kontrakt marzeń ze Swindon pod koniec 1981 roku. Niestety, niezbyt długo cieszył się jazdą dla "Rudzików"...

Leigh Scott Adams świętował już tytuły z Oxford i Poole, ale serce bije mu najszybciej gdy zakłada plastron Swindon. Australijczyk nie może otrząsnąć się z szoku po pierwszym meczu finałowym, wysoko przegranym na Monmore Green. "Lejek" zgadza się z opinią "Rosco", który pomstuje nad słabą dyspozycją chłopców pod taśmą. - Starty nam praktycznie nie wychodziły. To frustrujące, że kiepska forma przypadła na szalenie istotny wieczór. Musimy się przegrupować przed rewanżem i walczyć od początku o odrobienie strat z Wolverhampton. Wygraliśmy już w tym roku z "Wilkami" 25 marca w Knockout Cup 57:36, więc musimy wierzyć w zniwelowanie przewagi jaką posiadają chłopcy Chrisa van Straatena - wyznał Leigh. To prawda, że "Wilki" nie czują się w Swindon tak swobodnie jak w głębokich kniejach, ale należy pamiętać, że w przytoczonym przez kangura spotkaniu, świetnie punktowało dwóch zawodników, których próżno dziś szukać w składzie Swindon. Troy Batchelor wykręcił 13 punktów + bonus, a Jurica Pavlic zdobył 8 punktów + 2 bonusy. Poza tym, był to początek sezonu, a więc we znaki dawał się brak rozjeżdżenia. W ekipie Wolverhampton nie zawiódł jedynie Peter Karlsson, który zainkasował 11 oczek. Teraz "Pikej" ma dzielnych i zaprawionych w bojach giermków. Kapitan "Wilków" cementuje kolegów poprzez swą obecność w chwilach wymagających maksymalnej koncentracji. Peter przyleciał do Londynu 28 września, aby wesprzeć kumpli przed rewanżowym meczem półfinałowym z Lakeside Hammers. Rzucił monetą podczas wyboru zestawu determinującego pola startowe, doradzał chłopcom w trakcie zawodów i powiódł ich mentalną nitką Ariadny do zwycięstwa 46:44. Sam Jon Cook nie mógł wyjść z podziwu obserwując jazdę "Wilków". - Ludzie van Straatena to prawdziwi profesjonaliści. Po tym co pokazali na naszym torze, Swindon musi wyposażyć się w czekany, karabinki, poręczówki i butle tlenowe, aby zaatakować szczyt Elite League. Kibicuję "Rudzikom" w finale, bo byli najlepsi w sezonie zasadniczym, ale widząc jak świetnie radzi sobie duet "Skóra" - Tai, nie wiem gdzie szukać słabych punktów w ekipie Wolverhampton – powiedział opiekun "Młotów", Jon Cook.

W pojedynkach na Abbey Stadium wyrwą w zespole "Wilków" byli rezerwowi, ale w odróżnieniu od meczu z 3 września (51:39 dla Swindon), tym razem pojawi się Ty Proctor. Australijczyk zionie niepohamowaną ambicją. Ma w sobie niegasnącą żądzę wygrywania, przerastającą dostojność świętej góry Aborygenów - Uluru. Ty jest głównym kandydatem do otrzymania tytułu "Bear of the year" (Niedźwiadek roku). Proctor był najskuteczniejszym zawodnikiem Redcar Bears w tym sezonie. Ze średnią 8,57 pokonał Gary Havelocka (8.23), Bena Wilsona (7.89) i Carla Stonehewera (7.03). "Niedźwiadki" ukończyły sezon na 5 miejscu, tuż za "linią frontu" odgradzającą je od play-off w Premier League. Czytelnicy Middlesbrough Evening Gazette biorą udział w głosowaniu na zaszczytny tytuł "niedźwiadka roku". Wyniki plebiscytu zostaną ogłoszone w sobotę, 7 listopada w hotelu Marton podczas potańcówki z udziałem zawodników, promotorów i kibiców zespołu Redcar. Tuż po imprezie pt. dinner and dance, Ty obiera kurs na antypody. - Chcę wrócić do ojczyzny i harować całą zimę, aby być w idealnej formie w sezonie 2010. Będę również pracował nad przygotowaniem mentalnym. Gdy wiosną wrócę do Europy, pragnę ścigać się niemal każdego dnia. Nie ma dla mnie znaczenia czy zawody będą w Niemczech, Anglii, Polsce, Szwecji czy Danii. Wierzę, że mam w sobie potencjał, aby być mistrzem świata. Wiem, że to wymaga niezwykle starannej logistyki i zaplecza, ale mam fajny zespół skory do pomocy. Za kilka lat chciałbym odpłacić im się za trud i awansować do światowej czołówki - mówi Proctor. Był wściekły, gdy zajął zaledwie trzecie miejsce w Premier League Riders’ Championship. Zawody rozegrane 27 września w Sheffield wygrał Ricky Ashworth. Drugi był Darcy Ward. - To jakaś totalna jazda z tym wyborem organizatora finału - perorował Ty. - Ricky jeździ na nim z opaską na oczach, wszak to jego domowy tor. Było jasne, że on ogoli całą imprezę. Gdyby zawody przeniesiono do King’s Lynn czy na jakikolwiek inny tor, z pewnością ktoś inny podnosiłby puchar za zwycięstwo - grzmiał Proctor. Wtórował mu Ward. - Tor był dobrze przygotowany, ale gdyby finał odbył się na innym torze, Ricky nie miałby szans na wygraną. Nie noszę żadnej urazy do Ashwortha, tylko stwierdzam, że byłoby po zabawie na innym obiekcie niż Owlerton - powiedział IMŚJ’2009, 17-latek z Nanago w Queensland.

Ty testował ostatnio nowe tłumiki firmy Prodrive. To przedsiębiorstwo z siedzibą w Banbury, niegdysiejszej bazie Billy Hamilla i Craiga Cummingsa. W Banbury pracę nad tłumikiem prowadzi dwójka inżynierów: Mick Metcalfe i Scott Parton. Wraz z Proctorem na testach był Freddie Lindgren i Chris Harris. Zawodnicy zgodnie orzekli, że w odróżnieniu od produktu firmy Akrapović, tłumiki Prodrive nie mają tak ogromnego wpływu na pracę silnika. FIM zamierza ukarać brytyjskich inżynierów za konstrukcję konkurencyjnego tłumika oznaczonego mianem 115 (dopuszczalna norma decybeli). Ot, prawdę mówił Seneka, głosząc, że "życie to nieustająca walka"…

"Wilki" nie chcą być cichsze od homologowanych tłumików Akrapović, ale zanim zawyją z radości, muszą pojechać na maksimum możliwości na Abbey Stadium. Ryan Fisher, najbardziej zapracowany zawodnik "Rudzików" został przesunięty pod numer 3. To efekt sprytnego zabiegu "Rosco". "Fish" znajduje się w świetnej formie. W piątek olśnił fanów Edinburgh Monarchs jazdą w dreszczowcu pt. półfinał play-off. Szkoci prowadzeni do boju przez Ryana (12 punktów + bonus) awansowali do finału play-off i czekają na rywala, którym będzie King’s Lynn albo Birmingham Brummies. Jeśli ekipa Fishera trafi na mistrzów Premier League, to ma spore szanse na baraże z Belle Vue Aces, bo "Gwiazdy" straciły lidera, Tomasa Topinkę, który nie może pozbierać się po wstrząśnieniu mózgu. Ryana czeka zatem niezwykle pracowita jesień. W poniedziałkowy wieczór jego partnerem będzie Simon Stead. "Steady" zanotował występ z obrzeży kaplicy w Wolverhampton. Rossiter wierzył najbardziej w Simona przed finałem play-off, ale w głębi duszy wiedział, że "Steady" panicznie boi się toru przy Monmore Green. U siebie będzie czuł się pewniej. Na przemeblowaniu skorzysta Travis McGowan, który wskoczy pod skrzydła Leigh Adamsa. Travis pojedzie z nr 2. Za Paula Hurry leczącego bark, do składu wskoczy kuzyn "Lejka", miłośnik sztuki komiksu - Cory Gathercole. - 16 punktów wygląda tragicznie na papierze, ale jeśli publiczność będzie naszym ósmym zawodnikiem, wówczas jesteśmy w stanie ugotować "Wilki" w Blunsdon - twierdzi Rossiter. - Jedziemy o tytuł mistrza, więc musimy pokazać, że zależy nam na złotym medalu - kończy Alun.

Peter Adams apeluje z kolei o rozsądek i spokój. - Tydzień przed finałem wiedziałem, że Peter Karlsson będzie zdolny do jazdy, ale wolałem utrzymać ten fakt w tajemnicy przed Swindon. Zaprowadzę chłopców do cichej przystani przed rewanżem, żeby nie uwierzyli przedwcześnie, że już mają złoto - mówi menedżer mistrzów Elite League z 2002 roku.

11 stycznia 2009 roku Alun Rossiter zapadł w zadumę. Nie mógł uwierzyć w śmierć swojego idola - Boba Kilby’ego. - To był mój mentor, nauczyciel, przyjaciel. Nie mogę pojąć, że już nie pogawędzimy przy szklaneczce irlandzkiego piwa w moim pubie New Inn. Wielka strata i ogromny ból - wyszeptał Alun. W ostatniej drodze Boba Kilby’ego, nie mogło zabraknąć Rossitera. Wraz z trzema przyjaciółmi, Alun dźwigał trumnę z ciałem człowieka, który doprowadził "Rudziki" do złota w 1967 roku. Oprócz medalu, Bob Kilby zasiał również miłość Aluna do czarnego sportu.

W łodzi musi mieszkać nadzieja. Rozbitkom potrzeba jej bardziej aniżeli chleba i wody. Gdyby Wikingowie nie wylądowali przymusowo na plaży, speedway w Swindon miałby trudniejszy poród. Obyło się bez cesarki. Śmierć Boba jest przejrzystym komunikatem, że najważniejszy w życiu jest szacunek dla drugiej osoby i pamięć o przodkach, którzy wprawili w ruch cudowne koło rozwoju dając nam przepyszną rozrywkę o nazwie speedway…

Tomasz Lorek

Źródło artykułu:
Komentarze (0)