Stefan Smołka: Mętna woda

Zdjęcie okładkowe artykułu:  / Znicz
/ Znicz
zdjęcie autora artykułu

Regulaminy jakichkolwiek gier sportowych powinny być proste, jasne, przejrzyste. Im mniej komplikacji tym lepiej.

Uregulowania mają podnosić, a przynajmniej podtrzymywać atrakcyjność poszczególnych spotkań i całych rozgrywek, jednocześnie dbać, aby zawsze wygrywali najlepsi, nawet gdy z przyczyn obiektywnych nie zawsze ta szczytna idea się uda. Nie należy ograniczać dostępu dla chętnych legitymujących się odpowiednimi kwalifikacjami - talentem i umiejętnościami; nie przekreślać z góry, ale także nikogo nie faworyzować - za wiek, przynależność klubową, zasobność kiesy, szerokość pleców, kolor skóry. Powinny również owe przepisy przewidywać i regulować sytuacje nietypowe a teoretycznie możliwe. Mają być do bólu jednolite na wszystkich szczeblach rozgrywek. Nade wszystko winny chronić interes przedstawicieli własnej społeczności. Nade wszystko, co nie znaczy wyłącznie. Narodu interes - mówiąc górnolotnie - winien być priorytetem. W kraju nad Wisłą to polskie kluby i polscy żużlowcy powinni być chronieni w szczególniejszy sposób, aby i kibice tej ziemi mieli swoje powody do uzasadnionej dumy ze swojej flagi, godła, hymnu. Wbrew pozorom to jest zdrowe, normalne, a wcale nie zaściankowe. Pytanie: czy polskie regulaminy dotyczące sportu żużlowego spełniają te wszystkie warunki? Ośmielę się wątpić!

Sezon ligowy powinien trwać od początku kwietnia do października, bez większych przerw, bo tego chcą kibice, którzy są podmiotem i dają przychód. Dłuższy czas trwania sezonu dotyczyć miałby zwłaszcza klubów lepiej zorganizowanych (cała ekstraliga i czołówka pierwszej). Inna sprawa, że i w słabszych klubach zdarzają się perełki z dużym talentem i możliwościami, więc warto by je wykorzystać, na co jest pewien sprawdzony sposób, ale o tym później.

Dwie ligi i 10 drużyn w ekstralidze automatycznie wydłuży sezon zasadniczy - w obu ligach. Play-off (wszystkie pojedynki tego etapu) powinny toczyć się "do dwóch zwycięstw", przy czym pierwszy mecz zawsze u słabszego, zaś rewanż, lub rewanże, u wyżej notowanego, bo bardziej liczy się wysiłek w czasie trwania całego sezonu, a mniej nadzwyczajna mobilizacja na koniec. Jeden lub dwa mecze rewanżowe u wyżej klasyfikowanego - dzień po dniu obligatoryjnie, o co logistycznie aż się prosi, lub za porozumieniem stron w innym dogodnym dla obu klubów terminie). Bilans małych punktów miałby znaczenie tylko w razie remisu w ewentualnie rozegranym trzecim meczu. Dobór par play-off dobrze działa, ale sztywną regułą powinno być faworyzowanie zwycięzcy rozgrywek z zasadniczej części, a odrzucenie ostatniego w lidze.

Składy zespołów w każdym przypadku to sprawa prezesów z trenerami i sponsorów, nie działaczy Centrali czy też zarządu jakiejkolwiek spółki, np. EŻ S.A. Jeśli znajdzie się krezus, który kupi równocześnie Crumpa, Sajfutdinowa, Golloba i Hanckocka, zrobi to w ramach prawa, stworzy team marzeń, to cieszmy się, bo takie koncentracje sportowej siły zawsze w sporcie napędzały koniunkturę, w przeciwieństwie do narzucanej tu i ówdzie na wzór sowieckiej urawniłowki. Wtedy dopiero narodzić się może odpowiednio silna opozycja, a z nią nowy, o wiele mocniejszy prawdziwy - nie papierowy zespół marzeń. Ale nie może tu być narzuconych odgórnie miejsc przeznaczonych dla juniorów (do tego juniorów-obcokrajowców), bo najlepsi wcale tego nie potrzebują, a gorsi się i tak nie załapują, uprawiają poniżającą olimpiadę (pięć zer) i tylko głupieją, bo ktoś im cynicznie wmawia, że niby są niezastąpieni, nieodzowni tam, gdzie jeszcze nie nadszedł ich czas.

Zatem generalnie składy personalne to wolność. Zupełnie inna sprawa to budżet. Ten powinien być pod kontrolą, tak samo jak realizacja zobowiązań kontraktowych, zwłaszcza przy końcu sezonu. Rozliczenie się z bieżącej realizacji umów byłoby jednym z warunków przystąpienia np. do półfinałów. Ponadto powinno się eliminować raz na zawsze personalnie odpowiedzialnych za zapisy kontraktowe podpisywane bez głowy, bez umiaru, na wyrost, ze szkodą dla klubów i całego, bardzo wszak mało solidarnego, specyficznego środowiska sportu żużlowego. Oczekiwanie, że prezesi się dogadają jest i na zawsze zostanie pobożnym życzeniem. Niech się biją przed sezonem ile wlezie, ale za to po sezonie audyt i bezwzględne kary dla nie znających umiaru.

Mam wprost żal do - skądinąd świetnego w tym co robi - Krzysztofa Cegielskiego, całego tego źle kojarzącego się "Metanolu", który zawodzi oczekiwania, ale także co światlejszych ludzi (żużlowego) pióra, że skupieni na mało znaczących drobiazgach nie podnoszą tej palącej, a ewidentnie demoralizującej kwestii utrzymywanego bez sensu przymusu młodzieżowych wyścigów, nakazu obecności młodych (do 21 lat) w składzie ligowym, która w konsekwencji, poza szkodami innego rodzaju, rodzi takie patologie jak frajerskie promowanie obcych talentów, bez jakichkolwiek profitów otrzymywanych w zamian.

Konieczność szkolenia to temat pierwszorzędnej wagi, a podejmowany niestety tylko półgębkiem, bądź wcale. Czasem o tym bąknie, a raczej w te problemy się wkuje ostry Czekan kaskadera Bartolo i mało kto ponadto. Ostatnio, jak zwykle kunsztownie i z właściwą sobie swadą, na ten temat pisał znany krakus red. Waldemar Bałda - zatroskany o szkolenie, a obiektywny choćby z racji stania na uboczu, na południowo-wschodnich rubieżach powojennej Rzeczypospolitej. Otóż red. Bałda zaproponował, by drużyna ligowa, która nie wystawi całej piątki reprezentantów na MDMP za każdy wakat płaciła punktami ujemnymi zespołu seniorów w rozgrywkach ligowych na kolejny sezon. To wcale nie głupia, ale bardzo drastyczna sankcja, korespondująca z moim pomysłem zakazu intratnych imprez dla szkolących "inaczej", czyli nie szkolących wcale (ponadto swego czasu proponowałem nagrody i strumień profitów za dokonania w rozbudowanej i obowiązkowej Lidze Juniorów). Przestrogi red. Bałdy, wychodzącego odważnie przed szereg, pokazują determinację ludzi od lat związanych i miłujących speedway, nie sezonowo - koniunkturalnie, lecz autentycznie i dozgonnie. Ponadto nie uwikłanych w konkretną koterię. Proponuję takie persona wyławiać, wysłuchiwać ich, nobilitować, a nimi nie wzgardzać. Uzmysławiają nam bowiem, że w sumie regulaminy polskich lig żużlowych mamy nietrafione u podstaw z wielu, ale kilku zasadniczych powodów.

Po pierwsze: za mało polskich drużyn gra o wszystko w lidze. Efekt: krótki sezon. Pomysł: 10 drużyn usadowionych wyłącznie na terytorium RP, mądry system ligi oraz dobrze rozgryziony terminarz (z powierzoną sobie materią omnibus Stanisław Bazela i tak dokonuje cudów - zmienić materię nie Bazelę!). Kluby zagraniczne w polskich ligach nie są dobrym pomysłem, narażają bowiem na dodatkowe koszty, są tylko pozornym wspieraniem światowego speedway’a. Wciągając obce kluby w naszą sieć, obcinamy skrzydła choćby potencjalnym inicjatorom własnej ligi państwowej - węgierskiej, łotewskiej, innej. Ten globalny cel rozwojowy powinien realizować raczej dobrze skonstruowany Klubowy Puchar Europy. To jest wielkie i niczym nie ograniczone pole do pomysłów. Jeśli już mają być (na jakiś określony z góry czas) kluby z innych państw w polskiej lidze, to absolutnie i nieodwołalnie bez możliwości awansu do najwyższej ligi, zaś w systemie dogrywek, czyli play-off niższej ligi, zagraniczny zespół zawsze ustawiany być winien w pozycji mniej uprzywilejowanej (tylko jeden - pierwszy mecz u siebie, zaś dwa – w systemie do dwóch zwycięstw - rewanże na wyjeździe, czyli w Polsce).

Po drugie: zbyt ograniczony dostęp najlepszych żużlowców do EŻ (z "luftu" na dobrą sprawę brane limity dla uczestników GP, będące de facto karą za zasługi, całkiem bezsensowne nakazy juniorskie w polskich ligach). Efekt: z braku miejsca wielu żużlowców odchodzi w otchłań niższych lig lub na przedwczesną emeryturę. W ogóle zbyt wielu przyzwoicie wyszkolonych i całkiem obiektywnie niezłych żużlowców kończy wyczyn, bo nie tyle brak sponsorów, co możliwości zaistnienia zamyka im drogę. Pomysł: składy budowane przed sezonem bez limitów dla czołówki GP i jakichkolwiek nakazów (juniorzy). Upieranie się przy nakazanej regulaminem liczbie Polaków w składzie drużyny też powoli traci sens w obliczu coraz bardziej banalnego dostępu do polskiego obywatelstwa (żeby tak nas chciano wszędzie jak my dzielimy polskością…). Złota Rezerwa, czyli tzw. Joker, to niezły pomysł, bo może czasem przeciwdziałać pogromom, ale nie jest żadnym wybawieniem. ZZ - zastępstwo zawodnika zawęża natomiast krąg zainteresowanych i daje pole do nadużyć, z lewymi zwolnieniami włącznie, więc precz z takimi zapisami. Zamiast tego proponuję wprowadzić w Polsce instytucję tzw. Gościa, czyli znaną i stosowaną na Wyspach ideę wykorzystania na konkretny mecz wolnego żużlowca z dowolnego klubu, oczywiście za zgodą tego klubu i akceptacją GKSŻ, żeby eliminować ryzyko ewentualnego konfliktu interesów. To powinno szczególnie skutecznie działać w końcówkach rozgrywek, gdy mnożą się kontuzje, a jednocześnie pełno jest ziewających z nudy bezrobotnych dobrych żużlowców, bo ich kluby poodpadały z gry.

Po trzecie: przymus szkolenia, utrzymywania przynajmniej kilkuosobowej drużyny juniorów, choćby wypożyczonych z innych klubów, ale wyłącznie Polaków nie farbowanych. Tyle nam chyba wolno w interesie czysto polskim. Za tym iść powinien obowiązek uczestnictwa w Lidze Juniorów, najlepiej wtopionej w dorosłą ligę (wyścigi w przerwach meczów ligowych). Nie obowiązek natomiast, ale znaczące profity za każdego polskiego juniora wystawionego do wyścigu w meczu ligowym, niezależnie od wyniku jego występu. Nie byłoby obaw o odsuwanie juniorów do świętego nigdy.

Po czwarte, bardzo ważne: skuteczny system kontroli finansowej, skutkujący degradacją, a nawet rozwiązaniem sekcji - dla dobra pozostałych. Wiem dlaczego te pomysły nie wypalą - bo są zbyt mało skomplikowane, a tak wielu ludzi tej branży woli w mętnej wodzie ryby łowić. Oni nie lubią pytań: - Jak biorą? Ale wyłącznie: - Ile?...

Stefan Smołka

Źródło artykułu:
Komentarze (0)