Tenis nadwiślański: Jeden, ale duży krok - Polacy szturmują challengery

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Od ATP Challenger Tour do ATP World Tour jest tylko jeden krok, ale za to bardzo duży. Postawić ten krok to wejść na wyższy poziom tenisowy.

Polski tenis zaczyna znaczyć więcej niż tylko Agnieszka i Ula Radwańskie, Alicja Rosolska i Klaudia Jans-Ignacik w WTA, Łukasz Kubot oraz Marcin Matkowski i Mariusz Fyrstenberg w ATP. Polacy nie grają już tylko w małych turniejach rozsianych po całym świecie. Kolejni tenisiści powoli przebijają się w rankingu na miejsca pozwalające na starty w turniejach wyższej rangi.

Przede wszystkim należy wspomnieć o Michale Przysiężnym. Pochodzący z Głogowa tenisista okresy dobrej gry przeplata z przerwami powodowanymi przez kontuzje, a później na powroty do formy. Przysiężny wszedł do pierwszej setki rankingu, ale nie utrzymał się tam zbyt długo. Stracił miano drugiej rakiety kraju, a jego aktualna lokata w rankingu nie pozwalała na starty w drabinkach głównych challengerów. Na początku tego sezonu wygrał halowy turniej z cyklu ITF, a później ponownie przestał się pojawiać na kortach z powodu kontuzji. Choć cały czas widniał na listach startowych, między innymi w Azji, systematycznie wycofywał się z kolejnych zawodów. Powrócił dopiero w marcu w Sarajewie. Po szybkim przejściu eliminacji, przegrał w I rundzie z Dustinem Brownem, ale po dwóch tie breakach. Kto widział, jak szybka była nawierzchnia w Bośni, ten wie, że tie breaki były jeszcze bardziej loteryjne niż zazwyczaj. Popularny "Ołówek" miał wystąpić w Bath, ale ponownie zrezygnował ze startu. Okazało się za to, że wierzy w niego kapitan reprezentacji Polski i wymieniał Przysiężnego w gronie tenisistów, którzy byli brani pod uwagę do otrzymania nominacji na mecz Polska - Estonia.

Od dłuższego czasu w challengerach występuje Jerzy Janowicz. Łodzianin zrezygnował z występów w turniejach ITF, okazało się to słuszną decyzją, bo notuje dobre wyniki. W tym sezonie wystąpił w finale w Wolfsburgu, był także w ćwierćfinale w Sarajewie. Polak w challengerach jest już postacią znaną, w środowisku tenisowym wspomnienie jego nazwiska wzbudza przede wszystkim skojarzenie "mocny serwis". Po słabszym okresie Janowicz powrócił do drugiej setki rankingu. Na pewno jest w stanie w tym sezonie powalczyć o najlepszą lokatę w karierze. W łodzianinie nadzieje pokłada także Radosław Szymanik, który nie ukrywa, że Janowicz jest mocnym punktem reprezentacji. Pomimo tego, że tenisista bazuje głównie na swoim serwisie, nie tylko na szybkich nawierzchniach osiąga dobre wyniki. Finalista poznańskiego Porsche Open na pewno dobrze przygotuje się na sezon na kortach ziemnych.

O Marcinie Gawronie nie było ostatnio głośno. Nowosądeczanin odmówił gry w reprezentacji we wrześniu przeciwko Finlandii i kiedy emocje z tym związane już opadły, tenisista startował przede wszystkim w turniejach rangi ITF. Dość niespodziewanie postanowił spróbować swoich sił w marokańskim tournée, które składało się z czterech turniejów (z tygodniową przerwą pomiędzy). Choć Gawron nie miał pewnego miejsca w drabince, czterokrotnie przebijał się przez eliminacje. W Rabacie i Casablance osiągnął dobre rezultaty. Pokonał wyżej notowanych zawodników, np. Guillerma Olaso i Gerarda Granollersa. Nowosądeczanin idzie za ciosem. Choć do reprezentacji powołania nie dostał, ma zamiar polecieć na cykl turniejów w Brazylii.

Do startów w challengerach powoli powraca Grzegorz Panfil. Zabrzanin zapowiadał we wrześniu, że do końca sezonu chce awansować w okolice 370. miejsca, by spokojnie móc startować w eliminacjach. Nie udało się osiągnąć tego celu, ale w niektórych zawodach, mimo niskiego rankingu, może próbować swoich sił. Polak dostał się do głównej drabinki w kanadyjskiej miejscowości Rimouski, ale dość pechowe losowanie sprawiło, że w I rundzie trafił na najwyżej notowanego zawodnika - Tatsumę Ito (Japończyk zajmuje miejsce w pierwszej setce rankingu ATP). Choć Panfil ostatecznie nie sprawił niespodzianki, wygrał seta i w decydującej partii prowadził już 3:0. Niestety wygrać się nie udało, ale jeśli Ślązak potrafił nawiązać równorzędną walkę z dużo wyżej notowanym zawodnikiem na nawierzchni, która nie jest jego ulubioną, to można uznać to za dobry prognostyk przed kolejnymi startami. Zabrzanin prawdopodobnie będzie walczyć w challengerach w Brazylii. Warto podkreślić, że Panfilowi ufa Szymanik i pewnie to zaufanie będzie rosło, bo dotychczas tenisista Górnika Bytom nie zawiódł reprezentacji (przegrał mecz z Jarkko Nieminenem 4:6, 4:6, 4:6, ale pozostałe trzy wygrał bez straty seta).

Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski w challengerach mają swoich następców. Tomasz Bednarek i Mateusz Kowalczyk pokazali się na świecie już w 2009 roku, kiedy wygrali challengera w Szczecinie. Od tej pory bywało różnie, próbowali sił razem i osobno. Kowalczyk chciał więcej gry pojedynczej i ich drogi się rozchodziły. Aktualnie Bednarek bardzo dobre wyniki notuje z Olivierem Charroinem i można się spodziewać, że w najbliższym czasie awansuje do pierwszej setki deblowego rankingu. Kowalczyk aż takich wyników nie osiąga, ale w duecie z Aleksandrem Burym w tym sezonie wystąpili w finale w Kazaniu. Później tenisista Górnika Bytom postawił na starty na kortach ziemnych podczas cyklu turniejów w Maroko, ale oprócz półfinału w Casablance, nie osiągnął dobrych wyników. Tak czy inaczej, Bednarek i Kowalczyk od dłuższego czasu goszczą w challengerach, a to przecież nie tak daleko do turniejów ATP.

A coraz bliżej jest Andriej Kapaś, halowy mistrz kraju. Zawodnik AZS Poznań zbiera punkty w turniejach ITF, ale ma znacznie wyższe aspiracje. Swoje możliwości pokazał w I rundzie Pekao Szczecin Open w 2011 roku, gdzie nawiązał równorzędną walkę z Albertem Montañésem.

Źródło artykułu: