Sylwestrowo-noworoczna podróż po medal

Zdjęcie okładkowe artykułu: Materiały prasowe /  / Na zdjęciu: Filip Szymański
Materiały prasowe / / Na zdjęciu: Filip Szymański
zdjęcie autora artykułu

Kwadrans przed rozpoczęciem 2024 roku Filip Szymański wyruszył do Meksyku na mistrzostwa świata w ping-pongu. Wrócił z historycznym, brązowym medalem.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Redakcja PZTS: Pingpongowe MŚ rozgrywane są od ponad dekady. Pierwsze odbyły się w Las Vegas, a kolejne wyłącznie w Londynie. Skąd pomysł na Meksyk?[/b]

Filip Szymański: Po raz ostatni angielska stolica gościła najlepszych pingpongistów globu pod koniec stycznia 2020 roku. Już wtedy dużo mówiło się o pandemii koronawirusa. Niestety, z tego powodu w późniejszych latach nie udało się przeprowadzić turnieju. Tymczasem w tamtym roku Meksykanie poinformowali oficjalnie o gotowości zorganizowania mistrzostw świata. To już 10. edycja. Doszło do niej na początku 2024 roku. Dlaczego w meksykańskiej stolicy? Ping-pong szybko rozwija się w Ameryce Północnej, zdobył już dość dużą popularność i… chce być jeszcze silniejszy!

Zawody w londyńskiej Alexandra Palace „przyzwyczaiły” kibiców, że rywalizujecie w jednej konkurencji – sandpaper. Tymczasem w Mexico City walczyliście o medale aż w czterech.

Oczywiście pozostał sandpaper, czyli gołe deski pokryte drobniutkim papierem ściernym. Doszły natomiast: hardbat, wood i choice, a zatem bardzo popularne na kontynentach północno- i południowoamerykańskim.

Na czym polegają różnice?

W hardbat gramy rakietkami z krótkimi czopami bez jakiegokolwiek podkładu, wood – deskami bez gum, zaś w choice można wybierać sprzęt i zdecydowałem się na harbatt.

ZOBACZ WIDEO: Jest w dziewiątym miesiącu ciąży. Zobacz, skąd "wrzuciła" nagranie

Jakie są różnice w punktacji?

W sandpaper i wood walczymy do 15 punktów, z tym że nie gramy na przewagi. To oznacza, że przy wyniku 14:14 decyduje następna, ostatnia już akcja. W wood zasady są nieco inne, też do 15 punktów, ale przy stanie 1:1 w meczu trzeci set rozpoczyna się po zsumowaniu punktów z poprzednich partii. Zwycięża ten, który osiągnie 30 pkt. W ćwierćfinale z Niemcem Alexandrem Flemmingiem przegrałem pierwszego seta 8:15, drugiego wygrałem 15:14, więc było 23:29. Rywal potrzebował jednej wygranej piłki i skończyło się 30:23 dla Flemminga.

Hardbat i choice to powrót do dawnego tenisa stołowego.

Tak można powiedzieć, bo gramy do 21 punktów, tak jak w tenisie stołowym 20 i więcej lat temu. Po pięć serwisów, a nie po dwa jak w sandpaper i choice, w których dodatkowo można wziąć tzw. podwójną piłkę i zagrać o 2 punkty w jednej akcji.

Jak wyglądała podróż do Meksyku?

Długa i bardzo ciężka, a do tego specyficzna. Z Polski udałem się do Hiszpanii, a następny lot, z Madrytu do Mexico City, rozpoczynał się o g. 23:45. I punktualnie kwadrans przed zakończeniem 2023 i rozpoczęciem 2024 rok udałem się na mistrzowską imprezę sportową. Krótko po rozpoczęciu podróży pasażerowie zaczęli śpiewać i ogólnie życzyć szczęśliwego nowego roku. Zbyt długo tak wesoło nie było, bowiem pozasypialiśmy. Wszak czekała nas blisko 12-godzinna wyprawa. Na miejscu byliśmy 1 stycznia nad ranem.

W ciągu 3 dni rozegrał pan 35 pojedynków. Jak wytrzymał pan fizycznie trudy turnieju?

Kondycja okazała się dużym moim atutem, co było widoczne ostatniego dnia zawodów. Wtedy rozgrywane były dwie konkurencje, m.in. w najlepszym dla mnie choice. Po niektórych widać było już potęgujące się zmęczenie, a mi się grało dobrze. Grupy były 5-osobowe, więc po 4 spotkania, następnie po kilka w fazie pucharowej. Trochę się uzbierało meczów w kilkadziesiąt godzin. Zazwyczaj na sali byliśmy o 8-9 rano, kilka godzin eliminacji, potem przerwa obiadowa i dalsza rywalizacja. Do hotelu wracałem po 18, a raz o 20.

Grał pan wcześniej wysokości ponad 2200 m n.p.m.?

Nigdy wcześniej nie miałem okazji. Większość zawodników miała początkowo kłopoty, potrzebowaliśmy dwóch-trzech treningów, by się dostosować do niecodziennych warunków. Pierwszy serwis na treningu z Anglikiem Andrew Baggaleyem, wielokrotnym mistrzem świata i prywatnie moim przyjacielem, i piłka w aucie. Drugi – to samo. Mniejsza gęstość powietrza sprawiała, że piłeczka latała szybciej, więc trzeba odpowiednio ustawić kąt nachylenia rakietki i uderzać lżej. Meksykańska wysokość dawała o sobie znać także jeśli chodzi o szybsze męczenie się przy stole. Chociaż w tym aspekcie jakoś nie było źle.

Wspomniał pan o Baggaleyu i Flemmingu. Z nimi rozgrywałem pan najtrudniejsze potyczki?

To mistrzowie ping-ponga, ale bardzo ciężkie były pojedynki np. z Duńczykiem Sorensenem czy Amerykaninem Carreyem. Pojawiła się też grupka wcześniej nieznanych mi zawodników. Od 1/16 finału pozostawali w grze sami bardzo mocni zawodnicy, trzeba było zachować maksymalną koncentrację, by wygrywać każdą kolejną akcję. Zdarzało się, że niektórzy seryjnie zdobywali punkty. Widziałem taką sytuację, kiedy Flemming wywalczył 12 lub 13 punktów z rzędu. Złapał taki flow, że był nie do zatrzymania, każda piłka mu wchodziła.

Poleciał pan na MŚ jako mistrz Polski. Nasz kraj reprezentowali także wicemistrz Paweł Lemański i Jan Olek, który zdobył kwalifikację podczas eliminacji w Czechach.

Paweł był w Meksyku już pod koniec grudnia, zaś Janek doleciał dzień po mnie. Oni szybciej skończyli turniej, Lemański po jednej konkurencji, Olek – dwóch. Na tyle ile mogliśmy, wspieraliśmy się w mistrzostwach. Zresztą przed zawodami trochę potrenowaliśmy wspólnie z Pawłem w MRKS Gdańsk. Pochwaliłem go za postępy, które poczynił w ostatnich latach. I jako ten bardziej doświadczony w ping-pongu udzieliłem kilku rad. W debiucie wypadł dobrze, ponieważ w sandpaper był 10. Tak się złożyło, że w ostatniej grze zmierzyliśmy się ze sobą. Janek także rozegrał dobry turniej, co jest świetnym prognostykiem na przyszłość.

Jest pan „kolekcjonerem” medali w MP.

W tenisie stołowym zdobyłem złoto w deblu z Szymonem Malickim i mikście z Moniką Pietkiewicz, a indywidualnie największym osiągnięciem był brąz. Kiedyś z Moniką dotarliśmy do ćwierćfinału mistrzostw Europy w grze mieszanej. Z kolei w ping-pongu tylko raz nie wywalczyłem medalu w MP, przegrywając spotkanie o podium ze Zbyszkiem Leszczyńskim. Zazwyczaj grałem w finale.

Nowością jest cykl Grand Prix Polski w 2024 roku.

Fajnie, że ping-pong rozwija się w Polsce i poza jej granicami. Zachęcam do spróbowania swych sił w tym sporcie. Dobra zabawa i spore emocje są gwarantowane. Do tego można trafić na nas, zawodników, którzy osiągają sukcesy, więc można się sprawdzić.

Na koniec, najlepsze miejsce dla ping-ponga?

Grałem w Chinach, Meksyku, USA, Anglii i Polsce. Kiedy się wygrywa, to wspomnienia są znakomite. Bardzo przyzwyczaiłem się do klimatycznej hali Alexandra Palace. W Chinach natomiast dbają o każdy szczegół, organizując zawody na zaproszenia. Włącznie z wycieczkami turystycznymi dla pingpongistów.

Źródło artykułu: Informacja prasowa
Komentarze (0)