Bjoern Einar Romoeren: Patrzenie na Polaków to przyjemność. Jesteście faworytami mistrzostw świata
Po zakończeniu kariery miał pan też epizod w telewizji.
- To był program "71 North Degrees", wziąłem w nim udział dwa lata temu. Biegałem, jeździłem, pływałem i wspinałem się, aby osiągnąć najdalej wysunięty na północ cypel Norwegii. Wcześniej spędzałem życie podróżując po Europie, a teraz mogłem wreszcie zobaczyć mój kraj. Piękna przygoda.
W survivalowych warunkach.
- O tak! Przez miesiąc spałem w namiocie i to w bardzo różnych warunkach, przy zmiennej aurze. Fizycznie i psychicznie to było doświadczenie ekstremalne. Musieliśmy chociażby wspinać się po górach. Oczywiście nie tych najwyższych, ale nawet dla mnie spojrzenie w dół z wysokości tysiąca metrów wisząc na linie było ciężkim przeżyciem. Pływaliśmy kajakiem po otwartym oceanie, pokonywaliśmy też olbrzymie odległości pieszo skazani na wskazówki kompasu.
Bywało niebezpiecznie?
- Generalnie nie. Musieliśmy jednak na siebie uważać, bo przecież statystycznie najwięcej kontuzji zdarza się w kuchni. Kiedy jednak teraz sobie to wspominam, siedząc w Holmenkollen przy kominku i patrząc w okno na padający śnieg... Robiłem coś, czego nie znałem. To było ekstremalne przeżycie. Za chwilę po raz pierwszy zabieram jednego z naszych sponsorów na próg skoczni i wiem, jak będzie przerażony.
Nie kusi, żeby znów polecieć?
- Zawsze, kiedy przyjeżdżam na mamucią skocznię, wracają piękne wspomnienia. Zwłaszcza uczucia lotu. Później uświadamiam sobie jednak, jak wiele treningu i wyrzeczeń to kosztowało. Pogodziłem się z tym, że więcej już nie będę latał. Cieszę się, patrząc na innych.
Noriaki Kasai wciąż walczy, na skocznię wrócił Janne Ahonen.
- Patrząc na Kasaiego mam wrażenie, że za wcześnie zakończyłem karierę. Na moją decyzję wpływ miały też jednak kwestie zdrowotne i problemy z kręgosłupem. Gdyby dziś dało się tak łatwo znów usiąść na rozbiegu, a potem polecieć poza granicę dwustu metrów, to chętnie bym wrócił. Nie jest to jednak takie proste.
Rozmawiał Kamil Kołsut