Podczas skoku głowę należy odciąć - wywiad z Robertem Mateją, polskim trenerem

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Robert Mateja w wywiadzie dla portalu SportoweFakty.pl mówi m.in. o swojej zawodniczej i trenerskiej karierze i podsumowuje wyniki swoich podopiecznych w zakończonym podczas MP w Wiśle sezonie.

W tym artykule dowiesz się o:

Maciej Mikołajczyk: W 1997 roku był pan piątym skoczkiem mistrzostw świata w Trondheim. Co pana zdaniem sprawiło, że nie poszedł pan za ciosem po tamtym sukcesie? Robert Mateja:

Myślę, że tamten sezon był dla mnie najlepszy. Poza Trondheim w Pucharze Świata również zaliczyłem kilka miejsc w pierwszej "10". Tak naprawdę nie wiem do końca, czemu tak się stało, ale na pewno nie był to jeden czynnik. Zdecydowanie odbiegaliśmy od innych zespołów sprzętami, kombinezonami, nartami. W głowie też do końca nie było wszystko w porządku. Był skromny sztab szkoleniowy trenera Mikeski, który dużo dla nas zrobił i trener Fijas. Później było już lepiej - doszedł fizjolog, psycholog, ale nadal były braki sprzętowe. Potem jak do Polski przyjechał trener Horngacher, to wspominał, jak razem skakaliśmy i opowiadał ze śmiechem, jak daleko byliśmy za nimi (Austriakami).

W najważniejszych momentach zawodziła u pana "głowa". Czy uważa pan, że we współczesnych skokach psychika odgrywa u skoczka wyjątkowo ważną rolę? Jak pan próbował radzić sobie z presją?

- Oczywiście, że psychika jest ważna. Są różne metody - podczas skoku w konkursie "głowę należy odciąć". To ma być automatyzm, ale jest to trudne. Pamiętam, jak podczas moich dobrych skoków wszystko działo się, jakby w zwolnionym tempie, ale bywało też w drugą stronę. Skoki przede wszystkim mają sprawiać radość i ja przed zawodami zawsze życzę chłopakom dobrej zabawy.

Niewiele osób wie, że jest pan pierwszym Polakiem, który przekroczył granicę dwusetnego metra. Pamięta pan ten swój historyczny skok? Uważał się pan za lotnika, czy jednak wolał pan mniejsze obiekty?

- Pamiętam. Było to po historycznym Turnieju Czterech Skoczni, który wygrał Adam Małysz. Ja na tej imprezie skakałem beznadziejnie. Po tych zawodach były loty w Harrachowie. W Czechach chciałem bardzo skoczyć ponad dwieście metrów i i pobić rekord Fijasa. Wiedziałem, że stać mnie na to, choć nie było na to dużo szans, bo kilka numerów za mną "jechał" Adam i wiadomo było, że on to zrobi. Udało się. Ja byłem pierwszy - uzyskałem 201,5 metra, a chwilę później Adam skoczył kilka metrów dalej. Bardzo lubiłem skakać na mamucich obiektach, jak większość zawodników. Loty są bardzo przyjemne, jest podczas nich duża prędkość. Jak się dobrze skakało, to nie było różnicy, gdzie i na jakim obiekcie. Tu i tam było przyjemnie i w drugą stronę przy złych próbach.

Rzucił pan narty na przysłowiowy kołek w 2008 roku. Jak długo podejmował pan decyzję o zakończeniu swojej kariery? Co było tego powodem? Była to dla pana trudna decyzja?

- Widziałem, że mój czas się kończy. Nie dostawałem powołań na zawody, a więc trzeba było się "zwijać", chociaż na moich ostatnich mistrzostwach Polski zdobyłem dwa srebrne medale, przegrywając tylko z samym Adamem Małyszem, a potem był koniec. Czasami jeszcze sobie poskakałem dla przyjemności. Po części powodem tej decyzji była też propozycja współpracy z kadrą jako asystent trenera.

W skokach jest pan jednak do dnia dzisiejszego. Przez pewien czas był pan asystentem Hannu Lepistoe, który trenował Adama Małysza. Czego nauczył się pan od fińskiego szkoleniowca?

- Hannu poznałem jeszcze jako zawodnik. Był moim trenerem, gdy ja byłem jeszcze w kadrze. Później Adam stworzył własny team, w którym byłem asystentem. Od Hannu nauczyliśmy się dużo. Jest niezwykle spokojnym i zrównoważonym człowiekiem, posiada bardzo duża wiedzę o skokach, którą po części nam przekazał. Pokazał nam metody, jak i gdzie trenowali Finowie, jakie testy przeprowadzali. Do tej pory mamy czasem kontakt. Spotkamy się i dyskutujemy nad techniką i materiałem, czyli, sprzętem który cały czas się zmienia. Teraz jest pan trenerem młodzieżowej reprezentacji Polski. Jak ocenia pan miniony sezon w wykonaniu pana podopiecznych?

- Myślę, że był udany. Cel, jaki sobie postawiliśmy, został zrealizowany. Zawodnicy reprezentacji młodzieżowej zdobyli medale na mistrzostwach świata juniorów. Klimek Murańka wywalczył srebrno, drużyna też zajęła drugie miejsce. Dodatkowo Bartek Kłusek indywidualnie był czwarty a Olek Zniszczoł dziewiąty. Ta impreza była dla nas priorytetem. Poza tym Olek, Klimek i Krzysiek Biegun zdobywali punkty w Pucharze Świata. Wymienieni zawodnicy zajmowali też czołowe lokaty w konkursach Pucharu Kontynentalnego.

Czy nie uważa pan, że młodzi polscy skoczkowie dostają za mało szans na pokazanie się w rywalizacji z seniorami np. podczas Pucharów Świata? W historii skoków nastoletni zawodnicy nie jeden raz zdobywali już tytuły mistrza globu lub sięgali po Kryształową Kulę. -

Jak skaczą dobrze, to dostają powołanie, jak to było w przypadku Bartka Kłuska, czy Klimka Murańki na początku sezonu lub Olka Zniszczoła pod koniec zeszłej zimy. W tym roku doszło też do nieporozumienia po mistrzostwach świata juniorów. My mieliśmy inne plany - start w Pucharach Kontynentalnych, po których trener Łukasz Kruczek miał uzupełnić skład na PŚ i MŚ. Ktoś wymyślił jednak, że zawodnicy mojej kadry obowiązkowo muszą startować w ogólnopolskiej olimpiadzie młodzieży, co zamknęło im drogę m.in do występów w Predazzo.

Co pana zdaniem jest powodem znacznej obniżki formy Aleksandra Zniszczoła i Klemensa Murańki po tak znakomitym starcie na mistrzostwach świata juniorów?

- Myślę, że powodem obniżki formy było to, co mówiłem wcześniej. Chłopaki stawiali sobie dalsze cele, jakimi były PŚ i MŚ, a tu niespodzianka. Zabrakło im dalszej motywacji. U Klimka dochodzi fakt, że latem zachorował i miał też braki treningowe, co było widoczne w końcówce sezonu.

W pana grupie przez pewien czas znajdował się Tomasz Byrt. Jak teraz wygląda sytuacja z tym zawodnikiem? Ma pan kontakt z Byrtem?

- Tak - Tomek był u nas w grupie, ale zaraz na początku przygotowań Tomek został zawieszony przez zarząd Polskiego Związku Narciarskiego. Tomek nie realizował planu treningowego. Nie pojawiał się na konsultacjach i zgrupowaniach. Byrt to bardzo utalentowany chłopak, ale musi wybrać, którą drogą chce iść. Widziałem go na mistrzostwach kraju w Wiśle i skakał tam przeciętnie.

Źródło artykułu:
Komentarze (4)
avatar
Michu87
31.03.2013
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Można się śmiać z Mateji jako zawodnika, ale jeśli chodzi o karierę trenera to nic do niego nie mam. Stawia sobie wysokie cele i o to chodzi. Nie wiem, czy mu się nie oberwie za komentarz dot. Czytaj całość
avatar
Wars
30.03.2013
Zgłoś do moderacji
2
1
Odpowiedz
Rzeczywiście Mateja nie raz odcinał swoją głowę podczas skoku.... Jego motto przed skokiem to skoczyć tuż za .... bulą w ładnym stylu !!!