Koronawirus. Najlepszy siatkarz świata "uwięziony" w mieszkaniu. Wilfredo Leon: Kazali siedzieć w domu, to siedzę

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Anna Klepaczko / Na zdjęciu: Wilfredo Leon
WP SportoweFakty / Anna Klepaczko / Na zdjęciu: Wilfredo Leon
zdjęcie autora artykułu

Przez pandemię koronawirusa najlepszy siatkarz świata pracuje nad kondycją biegając z psem po podziemnym parkingu. Technikę utrzymuje uderzając piłką tenisową o ścianę. - Co mogę zrobić? Kazali siedzieć w domu, to siedzę - mówi nam Wilfredo Leon.

W tym artykule dowiesz się o:

Liga zawieszona, ulice puste, ludzie pochowani w domach - pandemia koronawirusa wywróciła świat do góry nogami. W normalnej sytuacji Wilfredo Leon wkraczałby właśnie w decydujący moment sezonu. Walczyłby o siatkarskie mistrzostwo Włoch, zaliczał kolejne mecze przed tysiącami kibiców i w spokoju wyglądał zbliżających się igrzysk.

W rzeczywistości, którą definiuje niebezpieczna i wciąż słabo znana choroba, Leon przebywa w mieszkaniu 24 godziny na dobę. No, może 23. Raz na kilka dni wydarzeniem jest krótki spacer z rodziną po wyludnionych przedmieściach. Gdy trenuje, jego jedyną widownią są żona Małgorzata, 3-letnia córka Natalia i 4-miesięczny syn Christian. Jedynym rywalem - Miki, pies rasy cavalier king charles spaniel, który ściga się z Wilfredo po podziemnym parkingu.

- Bieganie na zewnątrz nie jest zabronione. Ale kazali nie wychodzić, to nie wychodzę - mówi zawodnik Sir Safety Conad Perugia i reprezentacji Polski. Jego trening wytrzymałościowy polega teraz na wbieganiu z najniższego poziomu garażu na najwyższy i z powrotem. O przygotowanie fizyczne i sprawnościowe dba w salonie. Mata do ćwiczeń, muzyka. Ogólnorozwojówka, pompki, tabata.

ZOBACZ WIDEO: Zobacz, jak Wilfredo Leon trenuje w czasach koronawirusa. "W domu też można pracować, forma nie spada!"

Z piłką do siatkówki nie ćwiczy, bo w domu takiej nie ma. Trenuje za to z rakietą i piłeczką tenisową - żeby utrzymywać na odpowiednim poziomie refleks i technikę uderzenia. Też w garażu. Żona "wygoniła" go tam tuż tym, jak jeden fałszywy ruch męża w czasie gry ze ścianą - ku uciesze małej Natalii - kosztował ją utratę lubianej pamiątki.

Zajęć z drużyną nie ma od początku ubiegłego tygodnia. Poza supermarketami Włosi zamknęli wszystkie miejsca, w których mogą się gromadzić większe grupy ludzi. Hale sportowe i siłownie też. Swoich kolegów i trenera Vitala Heynena ostatni raz widział kilkanaście dni temu - na spotkaniu, podczas którego uzgadniali, co będą robić w czasie zawieszenia treningów. Od tego momentu zespół z Perugii spotyka się tylko na wideokonferencjach.

- Później pojechałem jeszcze do supermarketu. Już wtedy ludzi wpuszczano pojedynczo. W środku mogło być maksymalnie 10 klientów. Jedna osoba wchodziła, robiła zakupy i dopiero gdy wyszła, jej miejsce mogła zająć kolejna. Kupiłem co trzeba, wróciłem do domu i od tego czasu praktycznie non stop siedzimy w mieszkaniu - relacjonuje urodzony na Kubie siatkarz.

Wilfredo musi podtrzymywać formę na tak dobrym poziomie, jak to możliwe, bo choć na razie się na to nie zanosi, sezon może jeszcze zostać wznowiony. A wtedy Perugię już na wstępie czekają trzy arcytrudne mecze z głównymi rywalami do mistrzostwa kraju - Civitanovą, Modeną i Trento.

Na razie cała włoska siatkówka stoi i czeka. Decyzja, co dalej, ma zapaść 23 marca. Na wznowienie rozgrywek po 3 kwietnia - do tego dnia nikt nie zagra na pewno - na razie się nie zanosi. - Ale może chociaż pozwolą nam wrócić do treningów. Brakuje nam zajęć z piłkami na hali - mówi 26-letni siatkarz.

Na przedmieściach Perugii, gdzie mieszkają Leonowie, nie ma policyjnych i wojskowych patroli, nieustannie kursujących ambulansów i śmigłowców przewożących chorych do miejsc, w których jest jeszcze gdzie i komu leczyć. Taki obraz malują Polacy żyjący w innych włoskich miastach. W niewielkim regionie Umbria - Perugia jest jego stolicą - zaraza wpłynęła na codzienne życie, ale nie tak bardzo, jak w północnej części kraju.

- Mamy około 250 osób zarażonych, z których dwie zmarły. Na razie do Lombardii nam daleko. Choroba jednak doszła i tutaj, więc trochę strachu jest - mówi Małgorzata Leon. Dodaje, że miejscowi zastosowali się do apelów władz i wychodzą z domów tylko wtedy, kiedy muszą. Gdy w ostatnich dniach rodzina siatkarza poszła na spacer do pobliskiego parku, po drodze nie spotkała żywej duszy.

- U nas jest cisza, spokój, od czasu do czasu widać pojedyncze osoby spacerujące z psami. I trochę dzieci, które bawią się na balkonach i zamkniętych podwórkach. Na ulicach nie ma prawie samochodów, restauracje są nieczynne. Jeszcze tydzień temu w sklepach niczego nie brakowało, ale wczoraj Wilfredo pojechał do supermarketu i przesłał mi zdjęcie "wyczyszczonej" półki ze zwykłą pszenną mąką. Braki podstawowych towarów zaczynają być zauważalne - opowiada Małgorzata.

Leonowie starają się dostrzegać dobre strony sytuacji, w której znajdują się teraz tak jak miliony innych rodzin w całej Europie. - Przez cały styczeń miałem w sumie jeden dzień wolny. W pozostałe trenowałem w klubie co najmniej raz dziennie albo grałem mecze. Teraz więcej czasu mogę spędzić z żoną i dziećmi. Telewizji nie oglądam, bo trochę się przy tym denerwuję - wyznaje. - Informacji o wirusie podaje się w mediach bardzo dużo, a nie wszystkie są prawdziwe.

Małgorzata Leon: - W okresie od sierpnia do stycznia spędziliśmy ze sobą w sumie około tygodnia. Bardzo ważny czas, jakim były narodziny i pierwsze tygodnie życia naszego syna, musieliśmy w znacznym stopniu przeżywać na odległość. Wilfredo dużo grał i trenował, brakowało nawet chwili na spokojną rozmowę. Teraz nadrabiamy zaległości. Przy okazji ja mogę trochę odetchnąć jako mama, a dzieci nacieszą się tatusiem. To dla nas niecodzienna sytuacja, że spędzamy tak dużo czasu razem. Ale na razie nie mamy jeszcze siebie dość. I mam nadzieję, że tak zostanie do końca kwarantanny.

Czytaj także: PlusLiga. Koronawirus. Michał Winiarski: To, co się dzieje może zostawić ślad w psychice wielu ludzi Siatkarska Bundesliga anulowana - ligę czeka trudny czas. Niroomand: Odebrano nam tytuł mistrza

Źródło artykułu: